Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Ważniejsi pacjenci, powalający urok i inne anonimowe opowieści

70 998  
265   56  
Dziś przeczytacie także m.in. o skorej do pomocy pielęgniarce, niezwykle mądrym żółwiu, zaskoczonej kelnerce oraz dowiecie się, jak dogaduje się pewne małżeństwo.

#1.


Na studiach pracowałam jako kelnerka.
Kiedyś roznosiłam jedzenie, gdy wpadł na mnie jakiś facet. Taca z całym jedzeniem wylądowała na podłodze i jego koszuli.
W moich oczach rozbite szklanki i wizja płacenia za szkody, a w jego tylko złość. Przy wszystkich zaczął na mnie krzyczeć dlaczego nie patrzę jak chodzę i co to za kelnerka, skoro nawet głupiej tacki utrzymać w ręce nie potrafi. Chciałam to wszystko pozbierać, ale on złapał mnie za ręce i dalej swoje. Dopiero jak zobaczył, że za chwilę się rozpłaczę, to ochłonął, puścił mnie i wyszedł.
Pozbierałam wszystko, wyrzuciłam i zgłosiłam kierowniczce, że rozbiłam talerze.

Kilka dni później dowiedziałam się, że ten człowiek przyszedł do restauracji, gdyż chciał zapłacić za to, co wywróciłam, bo to była jego wina. Nie wiem jak, ale znalazł mnie na Facebooku. Napisał i przeprosił za swoje zachowanie, tłumacząc się złym dniem.

Nigdy w życiu nikt mnie tak miło nie zaskoczył.

#2.

Jestem pielęgniarką. Kilka lat temu wracałam po dyżurze zupełnie wyczerpana. Ok. 8 rano byłam na chyba największym skrzyżowaniu w Łodzi. Przechodziłam przez drogę zmęczona i niewyspana. To był czas, kiedy dopiero niedawno przeprowadziłam się do Łodzi z miasta, gdzie nie było tramwajów. Nagle patrzę, a na torach przed tramwajem stoi niewidomy z laską. Widząc tę sytuację, włączyło się we mnie moje zboczenie zawodowe i rzuciłam mu się na ratunek. Podbiegłam do faceta i zaczęłam szarpać go za laskę i krzyczeć, że tramwaj go przejedzie...

Jak się okazało, to nie był niewidomy, tylko maszynista tramwaju wyszedł zmienić zwrotnicę, bo miał skręcać. Więc tą swoją "laseczką" grzebał w "dziurze", żeby przestawić wspomnianą zwrotnicę.

Na pewno wyobrażacie sobie tłumy ludzi idące do pracy na 8 godzinę i minę tego maszynisty. Powiedział tylko, że dziękuje, ale że on widzi i prowadzi ten tramwaj.

Tak oto niepotrzebnie szarpałam laskę obcemu mężczyźnie na środku skrzyżowania.

#3.


Kiedyś pracowałem w pizzerii. Jako nowy pracownik zostałem dokładnie przeszkolony, abym wiedział jakie są moje obowiązki. Na niektórych zmianach odpowiedzialny byłem za przygotowywanie ciasta, na innych musiałem przyjmować zamówienia, a jeśli trafił mi się dyżur wieczorny, to moim zadaniem było posprzątanie kuchni. Jako że żyję dość skromnie, a w tamtych czasach posiadanie tak zaawansowanego technologicznie sprzętu, jakim jest zmywarka, było prawdziwą rzadkością, już pierwszego dnia miałem spory problem z obsługą tego wynalazku. A że nikogo ze mną na zmianie wówczas nie było, nie chciałem wyjść na pierdołę i postanowiłem sam rozgryźć wszystkie funkcje tego urządzenia. Okazało się to dość proste. Ustawiłem program, wstawiłem naczynia, a na koniec wlałem do specjalnej przegródki pół butelki płynu do naczyń i nacisnąłem guziczek START… Nie wiedząc, że do zmywarek powinno się wkładać specjalne tabletki, bardzo z siebie zadowolony wyszedłem na papierosa.

Kiedy wróciłem ze zgrozą zobaczyłem, że cała kuchnia pokryta była grubą warstwą piany, która dosłownie rosła w oczach. Piana była dosłownie wszędzie – na podłodze, na szafkach, suficie, kuchence, na mnie… Aby ratować sytuację, musiałem przedrzeć się do zmywarki, awaryjnie otworzyć ją i przez pół nocy sprzątać całą kuchnię. Wyglądałem jak zimowy bałwan po tygodniu walki na froncie. Cztery razy wywróciłem się na śliskiej od płynu podłodze. Skończyłem robotę koło 4 nad ranem i nieprzytomny wróciłem do domu.

Dopiero pół roku później dowiedziałem się, że przemysłowa kamera zarejestrowała całą moją rozpaczliwą akcję. Filmik został odpowiednio skrócony, kilkukrotnie przyspieszony, okraszony muzyką z „Benny’ego Hilla” i hula do dziś po sieci.

#4.

Znajomi moich rodziców ze studiów mieli żółwia. Nie był to żółwik z tych, które są małe i trzyma się je w akwariach/ terrariach, tylko było to całkiem spore żółwisko. Z tego powodu zwierzak ten swobodnie chodził sobie po mieszkaniu - zupełnie jak pies czy kot. Ale żółw, jak to żółw - lubi od czasu do czasu popływać.

Owi znajomi mieli w domu nieobudowaną wannę. Gdy Henio chciał popływać, szedł do łazienki i... stukał swoją skorupą o wannę. Robił to tak długo, aż ktoś przyszedł, nalał mu mu wody do wanny i go do niej włożył. Następnie żółw zostawał pozostawiony sam sobie, by mógł się nacieszyć kąpielą. A co, gdy chciał wyjść z wody? Henio nurkował i pazurem wyciągał z wanny korek. Gdy cała woda spłynęła, wtedy znów stukał skorupą o wannę i czekał, aż ktoś go z powrotem wyciągnie.
I niech mi ktoś powie, że żółwie nie są inteligentne...

#5.


Często zdarza się, że małżeństwa toczą wieloletnie batalię o mokre mydło, miejsce szklanek i naczyń, sposób wieszania papieru itp.
Razem z mężem jesteśmy programistami, umysły bardzo ściśle, zainteresowania techniczne i tworzenie zasad na absolutnie wszystko. To wyznanie będzie o procedurach wieszania papieru stworzonych przez dziwnych ludzi.

Ja preferuję papier wiszący przy ścianie, więc tak go zakładam, ale nie obracam, jeżeli ktoś powiesił inaczej. Mój luby natomiast jest fanatykiem patentu i papier MUSI wisieć dalej od ściany. Nawet konieczność przewieszenia go traktuje jak czynność plugawą i przeciwną naturze.
Właściwa historia zaczęła się, kiedy po całym dniu dąsów w końcu przyznał się, że jest zły, bo znowu powiesiłam papier w ZŁĄ stronę. Odpowiedziałam, że nie wiedziałam, że jest zła i dobra strona, ale możemy zrobić tak, że kto wymienia rolkę i ją wyrzuca, może powiesić papier jak chce. Wtedy byłoby równo i sprawiedliwie, bo czasem ja wykończę rolkę, czasem on, a kto zostawia śmieci po sobie, nie ma prawa głosu.

Luby przeliczył, zgodził się i od tamtego dnia zawczasu brał końcówki (do samochodu, zamiast chusteczek itp.) i wieszał papier po swojemu. Przez dłuższy czas był spokój.
Aż któregoś dnia, wchodzę do toalety, a tam wisi pusty kartonik. Zawołałam męża i komisyjnie zawiesiłam papier stroną od ściany.
Był zrozpaczony, ale sam nalegał, bo zasady to zasady. Oszacował ile czasu zajmuje nam zużycie rolki, zaznaczył przewidywaną datę w kalendarzu. Z jednej strony kisłam, no po prostu nie mogłam przeżyć absurdu sytuacji. Dorosły facet, wybitny specjalista liczy dni do zmiany rolki papieru, bo przewieszenie jej przed czasem było by złamaniem zasad, na które się zgodził.
Z drugiej strony było mi przykro widząc, jak się męczy. Zaproponowałam więc lekką zmianę. Stworzyliśmy listę bałaganu, który nas denerwuje. Jeżeli któreś z nas musi posprzątać coś po drugiej osobie, to ma prawo przewiesić papier.
Skarpety na podłodze? Rozrzucone buty? Kosmetyki na umywalce? Czyste rzeczy rzucone w kąt? Puste opakowania schowane do szafki/lodówki? JEBS, papier wisi złą stroną.

Egzekwuję każdą najdrobniejszą rzecz, ale też tego samego lub następnego dnia zostawiam coś, żeby luby mógł się odegrać i nie cierpiał zbyt długo. On ma papier powieszony jak chce, a ja nie znajduję ''prezentów'' po całym domu.
Win-win.

#6.

Kiedyś byłam na randce z facetem, którego poznałam w Internecie. Jestem wysoką dziewczyną, dlatego od razu pytam kolesi, jaki mają wzrost. Facet był wyższy ode mnie, czyli mogłam założyć obcasy. Podczas spotkania było fajnie i miło. Szliśmy sobie parkiem, gadając o wszystkim, gdy nagle noga mi się podwinęła, wywinęłam orła i na moje nieszczęście obcas się odłamał. Było mi bardzo wstyd, ale chłopak podszedł do tego z humorem. Pomógł mi doczłapać się do samochodu i podwiózł do domu. Jako że jestem dobrą kobietą, w zamian za pomoc uraczyłam go kawą.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy następnego dnia dostałam kurierem nową parę butów na płaskim obcasie z karteczką: "Załóż je następnym razem, a mój urok cię nie powali".

#7.


Moja mama, będąc już w dziewiątym miesiącu ciąży, leżała wieczorem razem z tatą w łóżku i opowiadała mu historię swojej koleżanki z pracy. Koleżanka ta w nocy spostrzegła, że zaczęła rodzić i zaczęła krzyczeć do swojego chłopaka: "Wody mi odeszły! Wody mi odeszły!", na co on półprzytomny spytał: "Marysiu, gdzie płyniemy?".
Oczywiście mój tata, prawdziwy bohater, zadeklarował się, że kiedy przyjdzie już ten moment, on będzie w pełnej gotowości. Chyba nie spodziewał się, że chwila ta nadejdzie tej samej nocy, kilka godzin później, bo na okrzyki mojej mamy, że wody jej odeszły, śpiącym głosem odpowiedział: "A ty ciągle to opowiadasz...?".

#8.

Może tym wyznaniem nie odkryję Ameryki, bo zdaję sobie sprawę, że większość osób wie, jak obecnie leczy się inne choroby niż covid u nas w Polsce, ale opowiem Wam moją historię z wczoraj.
Leczę się na pewne schorzenie już parę lat. Co jakiś czas muszę robić USG, badanie krwi, przyjmuję potrzebne leki, mam określoną dietę.
Leczę się w placówce z kilkoma oddziałami w moim mieście, w której przyjmują lekarze wszystkich specjalizacji. Rok temu na wizytę u lekarza na NFZ czekało się 1, 2, max 3 dni. Dziś około 2 tygodni. Prywatnie wizyta możliwa jest codziennie, można sobie nawet wybrać godzinę.

W dniu wczorajszym, gdy doczekałam dnia mojej wizyty, udałam się pod wskazany gabinet. Wizyta na 15:15. Weszłam do gabinetu o 15:50, bo pan doktor (było słychać przez drzwi) miał teleporady z pacjentami z covidem. Mało tego, gdy już weszłam do środka, podczas mojej wizyty dwa razy do lekarza zadzwonił telefon, też pacjenci z covidem, wystawiał im skierowania na test. Oczywiście te telefony rozpraszały lekarza, pytał potem "to o czym rozmawialiśmy?". Miałam wrażenie, że w ogóle nie skupiał się na mnie i moim problemie, coś tam przytakiwał, nos w komputerze, a gdy tylko dzwonił telefon, to jakby inny facet, zadowolony "tak, zrobimy test, nie ma problemu, nie ma co się stresować" itp. Żadnego "przepraszam, musiałem odebrać", nic. Krótko mówiąc poczułam się zlekceważona, olana przez lekarza i cały ten system leczenia. Zalecenie USG brzucha i powtórka z rozrywki. Na NFZ termin za 3-4 tygodnie (wcześniej czekało się około tygodnia), a prywatnie na wizytę umówiłam się na jutro.

Kolejnym przykładem jest mój szwagier z bólem kolki nerkowej. Pomyślał, że ma 5 minut piechotą do szpitala, więc nie wezwie karetki. Prawie godzinę chodził wkoło szpitala z bólem nie dającym mu się wyprostować, zalany potem, z mdłościami, pukał od drzwi do drzwi - SOR, przychodnia przyszpitalna, inna przychodnia i nic "nie przyjmiemy pana, niech pan gdzie indziej jedzie". Następnego dnia zrobił prywatnie USG i okazało się, że ma zastój w nerce (!), który finalnie może doprowadzić do niewydolności nerki. Z tym USG na szczęście przyjęli go w innym szpitalu i zrobili zabieg.

Jestem w stanie wszystko zrozumieć, ale jednego nie potrafię: może i jest 900 tys. chorych na covid, ale jest też 38 milionów innych osób z setkami innych chorób, gdzie niektórzy potrzebują opieki na już. Wszyscy skupili się na covidzie i niestety sporo osób umrze przez covid, ale nie dlatego, że na niego choruje, ale dlatego, że choruje na coś innego, bo pacjent z covidem, mimo że większość nawet nie ma objawów, jest "ważniejszy".

W poprzednim odcinku

3

Oglądany: 70998x | Komentarzy: 56 | Okejek: 265 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

09.05

08.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało