Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

5 przykładów rosyjskich plagiatów zachodnich produktów

53 680  
182   53  
Rosja, zalewana kolejnymi sankcjami, w ramach odwetu ogłosiła zawieszenie praw własności intelektualnej w stosunku do firm, które odważyły się wycofać z tamtejszego rynku. Co to oznacza? Ano to, że Rosjanom właśnie pozwolono bezkarnie kopiować nie tylko logotypy znanych marek, ale i w zasadzie każdy produkt, które firmy te mają w swojej ofercie. Wzór, kolorystyka, rozwiązania technologiczne – wszystko to stało się niemalże „własnością publiczną”. I chociaż brzmi to niczym barbarzyńskie pogwałcenie podstawowych rynkowych zasad, to takie bezczelne zrzynanie nie jest w Rosji wcale niczym nowym.
O sowieckich kopiach zachodnich wynalazków pisałem już kiedyś tutaj, jednakże temat ten jest na tyle wdzięczny, że przy okazji obecnych planów powielania zachodnich tworów warto go rozwinąć o parę innych, wdzięcznych przykładów.

#1. Buran – taki niby prom kosmiczny Columbia. Tylko troszkę gorszy...

Kiedy spojrzymy na wygląd wahadłowca Columbia i radzieckiego Burana, odniesiemy wrażenie, że jest to ten sam prom. Zgadza się wszystko – od kształtu maszyny aż po jej kolorystykę. Wbrew pozorom różnic między oboma wynalazkami jest jednak całkiem sporo.
Amerykański program „Space shuttle” rozwijany był od lat 60., a jego założeniem było stworzenie załogowego statku kosmicznego, który zabierałby pasażerów na orbitę i mógłby być wykorzystywany do tego celu wielokrotnie. W 1981 roku pierwszy taki prom odbył swoją dziewiczą podróż, podnosząc jednocześnie poprzeczkę w technologicznym wyścigu pomiędzy USA a Związkiem Radzieckim.



Oczywiste jest więc, że rosyjscy szpiedzy bardzo interesowali się tym wynalazkiem i zależało im na przejęciu dokumentacji dotyczącej budowy wahadłowca. CIA, wiedząc o tych zakusach, porozumiało się z NASA i... podsunęło szpiegom akta, o których tak bardzo marzyli. Problem w tym, że dokumenty, które trafiły do rąk agentów były mocno nieaktualne i dotyczyły jednego ze starszych projektów, który został odrzucony. A żeby tego mało, Amerykanie celowo poupychali tam różnego rodzaju błędy. W rezultacie zewnętrzny wygląd wahadłowca był niemalże wierną kopią zachodniego odpowiednika, ale w szczegółach konstrukcji obu maszyn wyraźnie widać wiele różnic.



Ot, na przykład radziecki Buran posiadał płytki osłony termicznej układane w zupełnie inny sposób niż w przypadku Columbii. Dodatkowo płytki te samoistnie odpadały, bo amerykańscy inżynierowie umieścili w dokumentacji sfabrykowaną, wcześniej przez nich odrzuconą, recepturę wyjątkowo lichego kleju do mocowania tych elementów.

https://www.youtube.com/watch?v=r3wYFjpK5mk
Podobnie jak w żarcie o sowieckim przyrządzie do świecenia w dupie (który to wynalazek nie świecił i nie mieścił się w rzyci), tak i załogowy wahadłowiec do latania na ziemską orbitę nie latał i nie był w stanie zabrać ze sobą załogi. Jedyny test Burana był aktem desperackiej próby pokazania przed światem, że Rosja kolejny raz odniosła spektakularny sukces.



Wahadłowiec, nie mając wbudowanego systemu podtrzymywania życia, w 1988 roku, odbywszy podróż na orbitę i z powrotem, w zasadzie nadawał się do rozbiórki, bo ilość uszkodzeń i wad technicznych tego promu stwarzała realne ryzyko tego, że druga próba wystrzelenia tego żelastwa zakończyłaby się katastrofą. Pięć lat później projekt ten został ostatecznie posłany do piachu przez Borysa Jelcyna. W międzyczasie zawalił się hangar, w którym rdzewiał jedyny „oblatany” egzemplarz wahadłowca...



#2. Hasselblad 1600F po rosyjsku

Aparat fotograficzny Hasselblad 1600F powstał w Nowym Jorku pod koniec lat 40. ubiegłego wieku. Zanim jednak wprowadzony on został na rynek, jego twórca Victor Hasselblad odbył wiele wojaży, aby przetestować swój wynalazek w różnych warunkach i wprowadzić w jego konstrukcji odpowiednie korekty. Dzięki temu powstało wspaniałe i bardzo rewolucyjne, jak na swoje czasy, urządzenie. Była to lustrzanka jednoobiektywowa z migawką ogniskową, wykonująca zdjęcia 6×6 na filmie typu 120. Prawdziwą innowacją było tu wprowadzenie rozwiązania modułowego – konstrukcja aparatu pozwalała na zdejmowanie i doczepianie obiektywów oraz magazynku z filmem (co umożliwiało szybką i sprawną jego wymianę). W swej pierwotnej wersji aparat ten sprzedawany był w zestawie z obiektywem Kodaka – Ektar 2.8/80mm.



Radzieccy „wynalazcy” skopiowali ten projekt stosunkowo wcześnie i już w 1957 roku mieli swoją odpowiedź na amerykański wynalazek. Salyut z obiektywem Industar-29 2.8/80 mm był niemal identyczną kopią Hasselblada i doczekał się nawet wersji eksportowej! A był nią, produkowany w Kijowie, Zenit-80.



#3. Rakieta R-1 wprost od... niemieckich konstruktorów

Pierwsze projekty skonstruowania rakiety pionowego startu Wernher Von Braun stworzył jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, jednak dopiero w 1942 roku przeprowadzono udane testy tej broni, a rok później uruchomiono linię montażową rakiet V-2. Trzeba przyznać, że wynalazek ten robił wrażenie – ten ważący 13 ton pocisk w ciągu kilkudziesięciu sekund osiągał prędkość ponaddźwiękową i był w stanie przelecieć dystans ponad 300 km! Trudno się więc dziwić, że projektem tym interesowali się Amerykanie, którzy zaraz po wojnie przejęli jego twórcę, a niemieckie rakiety wkrótce stały się wzorem do tworzenia nowoczesnej broni balistycznej.



Również Rosjanie chcieli coś z tego „tortu” ukroić dla siebie. Kiedy tylko udało im się przejąć fabryki montażowe rakiet V-2, szybko wzięli do niewoli pracujących tam inżynierów i wywieźli ich do Moskwy. Ci aż do połowy lat 50. zmuszani byli do kontynuowania swojej roboty pod okiem nowych „panów”. Rezultat był całkiem niezły, trzeba przyznać – rosyjska rakieta R-1 była ulepszoną wersją swojego pierwowzoru. Przede wszystkim poprawiono jej celność dzięki zastosowaniu nowoczesnego systemu naprowadzania.



#4. Pinokio? Czy to ty?

W 1880 roku włoski pisarz Carlo Collodi wydał książkę pt. „Pinokio”. Drewniany pajacyk, który za sprawą magii ożył i „wyrósł” na małego urwisa o tendencjach do wciskania kitu, podbił serca dzieciaków na całym świecie – głównie dzięki temu, że dzieło to zostało przetłumaczone na wiele języków. W tym i na rosyjski. Jeden z egzemplarzy książki wszedł w posiadanie powieściopisarza – Tołstoja. Nie, nie Lwa, tylko Aleksieja Tołstoja. Był on wielkim propagandzistą Józefa Stalina oraz jednym z protoplastów literatury utrzymanej w konwencji socrealizmu.
Jako dzieciak zaczytany był w „Pinokiu”, jednak gdzieś mu się ta książka zapodziała i wiele lat później próbował on sobie przypomnieć wydarzenia z kartek powieści, która pochłonęła go w młodości.



Wspomnienia plus wyobraźnia Tołstoja zaowocowały grubym plikiem spisanych przez niego historyjek, którego bohaterem był drewniany chłopczyk o długim nosie... W taki sposób narodził się Buratino – rosyjska kopia Pinokia. Znacznie grzeczniejsza, warto dodać. Wprawdzie radziecka, ożywiona kukiełka posiada długi kinol, ale nie rośnie on pod wpływem wypowiadanych przez bohatera kłamstw (bo młodzieniec ten jest przecież wzorowym, socjalistycznym człekiem i zawsze mówi prawdę).
Książka doczekała się też polskiego tłumaczenia, którego autorem był sam Julian Tuwim!



Różnic między obiema postaciami jest znacznie więcej, jednak nie zmienia to faktu, że radziecki pajacyk jest ewidentną „podróbą” włoskiego nosiciela korników. Mimo to „Przygody Buratino” szybko okazały się wydawniczym sukcesem, a rosyjska dziatwa pokochała bohatera powieści Tołstoja. Książka doczekała się aż czterech ekranizacji. Pierwsza z nich powstała w 1939 roku i była interesującym połączeniem filmu fabularnego i animacji poklatkowej!



Ba, w 1993 roku stworzono nawet grę komputerową o przygodach Buratino – była to pierwsza graficzna gra przygodowa w postsowieckiej Rosji! Ponadto drewniany chłopczyk z długim nosem reklamuje napoje gazowane, cukierki.



Warto też dodać, że imieniem tej postaci często nazywa się radzieckie systemy artylerii rakietowej TOS-1, które obecnie używane są przez Rosjan podczas wojny w Ukrainie.



#5. Expecto plagiatism!

Ponad 20 lat temu, kiedy cały świat oszalał na punkcie nastoletniego czarodzieja w okularkach, rosyjscy pisarze – już po przeczytaniu pierwszych części przygód Harry'ego Pottera – przystąpili do tworzenia identycznych wręcz powieści, których bohaterem był młody człowiek o bardzo znajomo brzmiącym imieniu i nazwisku. Rosyjskie dzieciaki mogły więc przeczytać książki o Larin Petr, Porrym Hatterze czy Harrym Proglotterze. Czasem też zdarzało się, że nawet z okładek tomiszczy wystawionych na sprzedaż w moskiewskich księgarniach na potencjalnych nabywców zerkał gnojek o facjacie znanej nam z filmowych adaptacji książek pani Rowling. Oczywiście nie obyło bez pozwów i oskarżeń o plagiaty. W efekcie pewna część publikacji została wycofana z oficjalnego obiegu.







Niektóre z „wzorowanych” na dziełach brytyjskiej pisarki powieści osiągnęły ogromny sukces na rosyjskim rynku. Na przykład książka o Tanii Grotter, której autorem był Dmitri Jemets, miała być w założeniu parodią swego pierwowzoru, a stała się całą serią utrzymanych w rosyjskich realiach perypetii tytułowej uczennicy szkoły magii. Jak dotąd wydano 14 tomów książek o jej przygodach oraz około 16 powieści, których bohaterami są inni małoletni czarodzieje.



Nie licząc niskonakładowego wydania na rynek holenderski, książki te nie doczekały się międzynarodowej dystrybucji, bo po sprawie sądowej założonej przez autorkę oryginału oraz reprezentującą jej interesy firmę Time Warner zapobieżono wprowadzaniu do obiegu tłumaczeń dzieł o Tanii Grotter. Niestety nie udało się jednak wygrać sprawy o plagiat i przykładnie ukarać pisarza odpowiedzialnego za tę serię.


13

Oglądany: 53680x | Komentarzy: 53 | Okejek: 182 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

09.05

08.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało