Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Przesadna ambicja, tabletki ecstasy i oddychanie cieczą – tych faktów o filmach Jamesa Camerona mogliście nie znać

35 467  
205   21  
Od dnia, kiedy jako dzieciak obejrzałem „Terminatora” na zjechanym VHS-ie, pokochałem filmy Jamesa Camerona. Pewnie, że to zazwyczaj kino niezbyt skomplikowane, przepełnione efektami specjalnymi i niezmuszające do głębszej refleksji, ale nazwisko tego reżysera zawsze gwarantuje dobrą zabawę, a jego przesadnie ambitne podejście do wizualnych trików sprawia, że widz otrzymuje produkt w jakości premium. Dziś zajrzymy sobie za kamerę najgłośniejszych produkcji tego filmowca i… po raz kolejny już przypomnimy wam o seksownym tańcu równie seksownej Jamie Lee Curtis.

#1. Fabuła „Terminatora 2” została zainspirowana tripem po ecstasy oraz… kompozycją Stinga

Postnuklearne zgliszcza miast, posępne, skryte mrokiem ruiny pozbawione śladów jakiegokolwiek życia. I te maszyny tropiące ostatnich przedstawicieli rasy ludzkiej, którzy niczym szczury kryją się w zatęchłych norach, tocząc swoją żałosną, z góry skazaną na niepowodzenie, walkę z bezdusznym wrogiem. Wizja przyszłości przedstawiona w „Terminatorze” miała swój początek w gorączkowym koszmarze jej późniejszego reżysera. Cameronowi przyśnił się podobny do ludzkiego szkieletu cyborg czołgający się po ziemi z nożem w swej kościstej, metalowej dłoni.


Ten raczej niskobudżetowy horror SF klasy B odniósł ogromny sukces, który otworzył przed reżyserem drzwi do wielkiej kariery i dał mu możliwość nakręcenia kolejnej części „Terminatora”. Tym razem – zasilanej znacznie większymi pieniędzmi. Trzeba było tylko napisać dobry scenariusz.


Cameron miał pewien pomysł, którego inspiracją była postać Blaszanego Drwala – jednego z bohaterów „Czarnoksiężnika z krainy Oz”. Podczas jednego z posiedzeń przed notatnikiem, reżyser wspomagał się tabletkami ecstasy – substancją o działaniu mocno empatogennym. Gdy był na haju, wpadł mu do głowy pomysł umieszczenia w historii postaci 10-letniego Johna Connora – przyszłego przywódcy ruchu oporu w batalii z maszynami. A wszystko to przez… kompozycję Stinga, której Cameron akurat słuchał. Mowa o „Russians” z debiutanckiej, solowej płyty byłego muzyka The Police. Filmowca uderzył fragment „Mam nadzieję, że Rosjanie też kochają swoje dzieci”, który był nawiązaniem do zimnowojennej groźby rozpętania się nuklearnego konfliktu na ogromną skalę. „Pomyślałem, że idea atomowej wojny jest absolutnie sprzeczna z życiem” – opowiadał później reżyser, który poruszony tekstem kompozycji, zdecydował się obdarzyć jedną z maszyn ludzkimi cechami oraz wprowadzić do filmu postać dziecka.


#2. Podczas realizacji „Prawdziwych kłamstw” Jamie Lee Curtis samodzielnie wykonała dość szalony, kaskaderski popis

„Prawdziwe kłamstwa” to do bólu efekciarski remake nakręconego trzy lata wcześniej (w 1991 roku) francuskiego filmu „La Totale!”. Wersja Camerona odniosła jednak nieporównywalnie większy międzynarodowy sukces, sprawiając, że dziś mało kto pamięta o jej pierwowzorze. Dużą zasługą jest tu obsadzenie w głównych rolach Arnolda Schwarzeneggera oraz Jamie Lee Curtis – czyli gwiazd będących wówczas na szczycie popularności. Całkiem niedawno aktorka wyjawiła, że jedna ze szczególnie spektakularnych sekwencji wymagających od kaskadera stalowych jaj, została nakręcona z jej udziałem. Mowa o scenie, w której postać grana przez Curtis zwisa z lecącego nad zniszczonym mostem helikoptera, trzymając się jedynie ramienia Arniego.


„Aby zrobić zdjęcie, musieliśmy przypiąć mnie do helikoptera w bazie, a następnie lecieć przez 20 minut nad wodą, aby dostać się na siedmiomilowy most, na którym znajdował się wrak” – wspominała aktorka. – „Na ujęciu widzicie Joela Kramera, który dublował Arnolda w tej scenie, natomiast gość z kamerą w dłoniach zwisający z siedzenia pasażera to James Cameron”.


A skoro już mowa o Jamie, to przed wami kolejny już raz – słynna scena tańca, która sprawiła, że niejeden młodzian zaślinił sobie żabot. Ja w każdym razie zaśliniłem...

https://www.youtube.com/watch?v=8SYsmethurE

Curtis nie dostała wytycznych dotyczących swego tańca ani nie przygotowano dla niej żadnych prób. Musiała improwizować. Cameron szybko zorientował się, że aktorka świetnie sobie radzi w erotycznych wygibasach. Dotąd mówiło się, że nieoczekiwany upadek artystki podczas pląsów był zwykłym, acz niezwykle zabawnym wypadkiem na planie. Teraz, dzięki samej zainteresowanej, która wspominała pracę nad „Prawdziwymi kłamstwami”, znamy całą prawdę. Okazuje się, że James Cameron uznał, że popis Jamie był zdecydowanie zbyt seksowny, więc zaproponował rozładowanie gęstej atmosfery przez iście slapstickową „glebę”. Scenę uroczej wywrotki nakręcono za drugim podejściem.

#3. Jedna ze scen drugiej odsłony „Obcego” została zainspirowana prawdziwym wydarzeniem

Czy wyobrażacie sobie, jakie wielkie byłoby oburzenie współczesnych, lewicowych aktywistów, gdyby jakiś reżyser powierzył rolę kobiety o latynoskim pochodzeniu białej aktorce? Szeregowa Janette Vasquez z filmu „Obcy – Decydujące starcie” zagrana została przez swoją imienniczkę – Janette Goldstein, amerykańską artystkę o żydowskich korzeniach. Trzeba jednak przyznać, że postać krótkowłosej posiadaczki cojones twardszych niż większość otaczających ją samców jest jednym ze zdecydowanie przyjemniejszych elementów seansu tego filmu. Tym bardziej że pani Vasquez ma język ostrzejszy niż meksykańska maczeta.


W jednej ze sceny grany przez Billa Paxtona komandos zagaja szeregową: „Vasquez, czy ktoś kiedykolwiek pomylił cię z mężczyzną?”. W odpowiedzi słyszy od niewzruszonej zaczepką kobiety: „Nie. A ciebie?”. Jest to niemalże słowo w słowo powtórzona rozmowa, jaką z pewnym dziennikarzem przeprowadziła znana gwiazda kina lat 30. Talulah Bankhead. Złośliwy gryzipiórek zapytał, czy ktoś ją kiedyś wziął za mężczyznę, na co artystka miała rzucić mu ripostą „Nie, mój drogi. A ciebie?”.


#4. Na potrzeby drugiej części „Avatara” Cameron kazał zbudować sobie basenowy odpowiednik… szwajcarskiego scyzoryka

Kojarzycie szwajcarski scyzoryk, czyli ten mały, poręczny gadżet, którego posiadaczem był MacGyver? W tym niepozornym ustrojstwie kryła się imponująca liczba pomocnych urządzeń – od nożyków, przez wykałaczkę, małą piłkę, nożyczki, pilnik, pęsetę, a w bardziej zaawansowanych wersjach z całą pewnością znajdują się też palniki gazowe, imadła i snopowiązałki. Podobne nagromadzenie zaskakujących funkcji i usprawnień znaleźć można w basenie, który James Cameron kazał zbudować na potrzeby drugiej części „Avatara”.


Mówi się, że niemała część budżetu wynoszącego 350 milionów dolarów poszła właśnie na to przedsięwzięcie. Był to 20-metrowy zbiornik o głębokości prawie 10 metrów naszpikowany kamerami, specjalistycznym oświetleniem oraz urządzeniami do symulowania… oceanu! W basenie tym można było „włączyć” zarówno podwodne prądy, jak i wywołać potężne fale. No ale czego można się spodziewać po perfekcjoniście znanym z tego, że odrzuca wszelkie półśrodki, a kręcąc film o Titanicu, kazał sobie zbudować mierzącą 230 metrów zewnętrzną część statku w skali 1:1?

#5. „Głębia” i oddychanie płynem

Filmem, w którym James Cameron wypróbował najnowsze osiągnięcia w dziedzinie CGI (tych samych rozwiązań, ale na znacznie większą skalę, użył potem w „Terminatorze 2”) była „Głębia” z 1989 roku. Cyfrowe efekty specjalne, po które wówczas sięgnięto, rozpoczęły absolutną rewolucję w branży i wytyczyły zupełnie nowy standard w kinie. Chociaż wydawać by się mogło, że w jednej ze szczególnie pamiętnych scen do pracy również zaprzęgnięto speców od ekranowej magii, to okazuje się, że wcale tak nie było. Mowa o fragmencie filmu, w którym jeden z uczonych demonstruje na szczurze działanie specjalnego płynu mającego służyć nurkom za alternatywę dla mieszanek tlenowych. W praktyce schodząc na dużą głębokość, można by oddychać perfluorowęglowodorową, ciekłą substancją. Chociaż brzmi to jak czysta fantastyka, to tzw. „liquid breathing” jest faktem. James Cameron zainspirował się wykładem, na którym pojawił się jeszcze w szkole średniej.


Zajęcia te prowadził Francis J. Falejczyk – człowiek, który w latach 60. i 70. uczestniczył w, sfinansowanych przez Biuro Badań Marynarki Wojennej, badaniach na Uniwersytecie Duke'a. Dotyczyły one właśnie oddychania płynami, a głównym prowadzącym ten projekt był dr Johannes A. Kylster. Po udowodnieniu, że technika działa na gryzoniach i psach (niektóre z nich spędziły pod wodą ponad godzinę!), posunięto się do przetestowania tej techniki na ludziach. A konkretnie na zawodowym nurku. W ten sposób Frank Falejczyk zapisał się w historii jako pierwsza osoba, która wdychała natlenioną ciecz. Chociaż wyniki badań były bardzo obiecujące, to okazało się, że rozwiązanie to nie było wolne od niedoskonałości. Testowany perfluorowęglowodór łatwo oddawał zmagazynowany tlen, ale nie eliminował odpowiednio dwutlenku węgla. Jeden z uczonych zaproponował więc rozwiązanie problemu zatrzymywania CO2 poprzez wpięcie sztucznych skrzeli bezpośrednio do układu krążenia człowieka.


Wykład nurka, który opowiadał o szczegółach tego projektu, musiał być dla Camerona niezwykle inspirujący, skoro po latach udało mu się zdobyć ten płyn i „podtopić” w nim prawdziwego szczura. Zwierzęciu nic się nie stało i scena z zanurzonym w cieczy, oddychającym gryzoniem jest w stu procentach prawdziwa. Mimo obecności na planie weterynarzy, którzy zadbali o specjalistyczną opiekę każdego z pięciu stworzeń, które wystąpiły w kolejnych dublach, brytyjscy cenzorzy nie wydali się tymi zapewnieniami usatysfakcjonowani i przed premierą „Głębi” w Wielkiej Brytanii wycieli tę scenę z filmu.
3

Oglądany: 35467x | Komentarzy: 21 | Okejek: 205 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

07.05

06.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało