Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Prawdziwa miłość, uprzedzona klientka i inne anonimowe opowieści

57 443  
260   15  
Dziś przeczytacie także między innymi o pewnym żarcie, przestrogę dla podróżujących oraz o skutkach pomyłki przy wysyłaniu SMS-a.



Jestem już 60-kilogramowym chłopakiem, mam 25 lat i... straciłem 45 kg!

Zaczęło się od tego, że postanowiłem w końcu znaleźć sobie drugą połówkę. Po szybkim spojrzeniu w lustro wielkości małej ciężarówki, stwierdziłem, że czas na siłownię, dietę i wszystko inne. Po 4 tygodniach straciłem 4 kg. Not bad, not bad. Wtedy stwierdziłem że powinienem przebadać tarczycę, bo może jeszcze poza McDonald'sem, KFC i Burger Kingiem, mam problem z jakimś hormonem. I... nie mam!
Za to ma raka. A pozostałe 40 kg straciłem podczas "leczenia", czyli rozwalania organizmu chemią i napromieniowaniem (niezły żart leczyć czymś, co dosłownie ZABIJA, ale lek na raka się nie opłaca). No ale jestem szczupły jak nigdy, trochę blady. mało owłosiony, ale szczupły, i w dodatku mam 181 cm wzrostu, więc....

Chyba założę Tindera albo coś, bo w sumie to nie mam pojęcia jak długo jeszcze pociągnę.
Głowy do góry, życie to tylko życie, przecież jakoś skończyć się musi.
So Shit Happens ;)


***


„Jestem w ciąży...” - powiedziałam parę lat temu do chłopaka, z którym się spotykałam. Zbladł, coś tam mruknął, że nie może rozmawiać, że mleko na gazie, że musi szybko do domu, bo coś tam. I poszedł. Od tego dnia już go nie widziałam. Podobnie jak nasi wspólni znajomi. Facet spakował manatki i ponoć już następnego dnia wsiadł w samolot. Wyjechał w bliżej nieokreślone miejsce, paląc za sobą mosty. To miało miejsce jakieś sześć lat temu.
Pewnie byłabym wściekła i nie spoczęłabym, zanim gnojek by się nie znalazł razem z alimentami na moje dziecko. Problem w tym, że… z tą ciążą to żartowałam. Nie zdążyłam mu się nawet do tego przyznać. W sumie to nie żałuję.


***


Tego dnia wracaliśmy z mężem z wakacji. Po 4h jazdy postanowiliśmy zatrzymać się na kawę, więc zjechaliśmy na mały parking w lesie, jakich pełno przy różnych trasach. Mąż odszedł na bok, bo musiał jeszcze gdzieś zadzwonić, podczas gdy ja rozkładałam termos, kubki i kanapki na ławie. Za chwilę podszedł do auta i zawołał mnie, abym przyszła pomóc znaleźć mu płytę z naszą piosenką, bo skoro jesteśmy na parkingu sami, to możemy głośniej czegoś posłuchać. Już wtedy zapaliła mi się czerwona lampka, bo kurczę, ale muzyki w aucie słuchamy tylko z pendrive'a i płyt nie mamy. Lekko zaniepokojona, ale zostawiam wszystko i idę. Wsiadłam do auta, a mąż krzyknął, żebym zamknęła drzwi, odpalił silnik i wcisnął gaz do dechy. Wtedy zza drzew wyskoczyło 5 potężnych mężczyzn, gonili nasz samochód, uderzając w niego pięściami i coś krzycząc.

Zatrzymaliśmy się dopiero na stacji kilka kilometrów dalej. Mąż powiedział mi wtedy, że zauważył ruch za drzewami, ale nie mógł zawołać mnie inaczej, aby nie wzbudzać ich podejrzeń. Prawdopodobnie chcieli nas wtedy napaść i ukraść samochód. Od tego czasu jak ognia unikamy takich zjazdów.


***


Wczoraj w mojej sypialni znalazłam wielki, przepiękny bukiet kwiatów. Wzruszyłam się i przez resztę dnia chodziłam szczęśliwa, że mam tak wspaniałego i romantycznego chłopaka.
Dopiero później okazało się, że te kwiaty to jego forma przeprosin za to, że mnie zdradził.


***


Całe życie prowadzałam się z dwiema moimi najlepszymi przyjaciółkami, które były dla mnie niczym siostry. Wczoraj mój świat zawalił się, gdy odkryłam, że jedna z nich od dłuższego czasu regularnie sypia z Mackiem - moim narzeczonym. Rozgoryczona i zapłakana napisałam do niej bardzo emocjonalną wiadomość. Powiedziałam, że o wszystkim wiem, że jestem totalnie zawiedziona i że żałuję tej znajomości. Kazałam jej nigdy więcej się do mnie nie odzywać i nie szukać ze mną kontaktu. Byłam tak przejęta, że w roztargnieniu wysłałam tę wiadomość do mojej drugiej przyjaciółki – jedynej, która mi już teraz została.
Wkrótce dostałam SMS-a o treści: „Przepraszam. Jest mi bardzo przykro. Nie mam nic na swoją obronę. Sypiam z Maćkiem od pół roku. Nigdy nie miałaś się o tym dowiedzieć”.

Cóż, wygląda na to, że mój były narzeczony pomógł mi zakończyć dwie fałszywe przyjaźnie...


***


Kilka lat temu założyłam kawiarnię w centrum jednego z większych polskich miast. Przed wakacjami zrezygnowała z pracy kelnerka, więc szukałam kogoś na jej miejsce. Chętnych było sporo, zaprosiłam kilka osób z najlepszym CV na rozmowę. Wśród nich była dziewczyna z zespołem Downa. Podchodziłam do niej jak do każdego innego potencjalnego pracownika. Na rozmowie zrobiła najlepsze wrażenie, więc dostała się na okres próbny.

To, co stało się kilka dni temu, trzyma mnie dalej w ogromnym szoku. Klientka poprosiła właścicielkę, czyli mnie, do siebie. Pomyślałam, że coś było nie tak z jej zamówieniem. Kobieta donośnym głosem zapytała, czy tak mało jest chętnych do pracy. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że na to nie narzekam. Klientka ciągnęła dalej: "Dlaczego zatrudniliście TO w mojej ulubionej kawiarni?", zerkając na nową kelnerkę.

Wyprosiłam klientkę mówiąc, że nie tolerujemy tu takich zachowań. Oburzenie oczywiście było, ale nie wiem z której strony większe. Dziewczyna pracuje u mnie dalej, sprawdza się świetnie.


***


Moja mama zmarła, gdy miałam niecały rok. Zupełnie jej nie pamiętam.

Mój tata zawsze zachowywał się tak, jakby wciąż z nami była. Opowiadał, co mama by zrobiła, co by powiedziała, pomyślała, czego pewnie by chciała i o czym by marzyła. W mieszkaniu nie zmienił NIC. Było dokładnie tak, jak mama je urządziła. Odświeżał jej ubrania, pryskał jej perfumami i jedną - dwie rzeczy odkładał na krzesło i wieszak, gdzie jej się zdarzało. Jedna para jej butów zawsze stała przedpokoju. Wszędzie towarzyszyło nam jej zdjęcie. Bawił się ze mną jej toaletką, szpilkami, wałkami do włosów, kiedy miałam fazę na małą modnisię. Jej ulubiona pościel była tylko dla mnie. Dzięki temu, od kiedy pamiętam, mama przy nas "była". Co prawda na Dzień Matki cmentarz, no ale... nigdy tak naprawdę nie odczułam jej nieobecności.

Gdy zaczęłam dorastać, rzeczy mamy stały się moją własnością. To ja wprowadzałam ew. zmiany w domu, wystroju, układzie mebli. Tata zawsze powtarzał, że jako córka swojej mamy jako jedyna mam prawo rządzić "babską ręką". Nigdy nie interesował się innymi kobietami, był bardzo uprzejmy, ale nic poza tym. Zresztą, tata zawsze był niezwykle miłym, dobrym człowiekiem. Wychował mnie najlepiej jak umiał, kochał z całego serca i gdy przyszła pora, wypuścił z gniazda.

Dalej żyje tak, jakby mama wyszła tylko na chwilę albo wyjechała w delegację. Ja też. Mój mąż doskonale to rozumie, jest dla mojego taty jak syn. Taki prawdziwy. Nasz syn również nie ma z tyn problemu. Wszyscy wiemy, że moja mama nie żyje fizycznie, ale wszyscy mamy wciąż poczucie, że jest z nami duchem. Nie chwali się tym nigdzie, ale laurki zawsze dla babci robi, a na pytania w stylu "czy twoja babcia..." odpowiada, że "babcia nie żyje, ale gdyby, to...". Takie samo podejście mieli jej rodzice i rodzice taty, póki żyli. Innej rodziny nie mamy.

Zapytałam kiedyś taty, dlaczego to wszystko? Odparł: ślubowałem twojej mamie wierność, uczciwość i miłość aż do śmierci. Ja przysięgałem za siebie, więc chodzi o moją śmierć, nie jej. Od tamtej pory nic się nie zmieniło, ani w moim sercu, ani umyśle. Ona na mnie czeka i kiedy się spotkamy, pójdę tam jak na pierwszą randkę, ze świadomością, że zrobiłem wszystko, co miałem do zrobienia.

Mój tata zmarł dwa tygodnie temu, niespodziewanie, w nocy. Cały czas mam w głowie te słowa.
20

Oglądany: 57443x | Komentarzy: 15 | Okejek: 260 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało