Ten przeklęty Zachodni Front
Niedługo po wybuchu I Wojny Światowej uformował się Zachodni Front – niemiecka armia zaatakowała Luksemburg i Belgię – państwa neutralne. Początkowe postępy agresora zostały jednak wkrótce spowolnione, a następnie zatrzymane przez wojska francusko-angielskie. Na całej długości frontu powstały okopy wypełnione po obu stronach żołnierzami, którzy woleliby robić wiele ciekawszych rzeczy niż siedzieć w wykopanej w ziemi dziurze i naparzać do przeciwnika, który również kryje się w bardzo podobnym i równie niewygodnym dołku. W rezultacie działań na zachodnim froncie, praktycznie do ostatniego roku wojny, nie widać było żadnych znaczących postępów. Natomiast to, co było bardzo wyraźnie widać, to straty w ludziach po obu stronach.

Zaczęło się od kolęd
Nadszedł czas świąt, a żołnierzom zatęskniło się za domowym ciepłem i wigilijną atmosferą. Niektórzy z dowódców zaczęli wydawać nieoficjalne rozporządzenia o chwilowym wstrzymaniu ognia w tym okresie. Dlatego też żołnierze coraz chętniej wyłazili z okopów - wierzyli, że wrodzy snajperzy nie będą częstowali ich kulami i również udzieli im się świąteczna atmosfera.Zaczęło się od tego, że Niemcy postanowili udekorować niektóre z drzew rosnących na tzw. „ziemi niczyjej”, czyli pasie terenu, który ciągnął się pomiędzy wrogimi okopami. Stawiali też świeczki w pobliżu choinek i swoich stanowisk. I tak też do czasu wigilijnej nocy, niemieckie okopy rozświetliły się setkami światełek.
Wieczorem 24 grudnia, Niemcy zaczęli śpiewać kolędy. Mimo że nam nawet najbardziej sentymentalna pieśń odśpiewana w tym języku kojarzy się z rozkazem wściekłego ataku, to Brytyjczykom melodie te przypadły do gustu i czym prędzej zrewanżowali się swoimi kolędami. Raz po raz dało się usłyszeć szczere świąteczne życzenia, wywrzeszczane łamaną angielszczyzną przez jakiegoś rozentuzjazmowanego niemieckiego żołnierza.

Alkohol, szlugi i śpiew
W pewnej chwili grupy zaczęły nawzajem się nawoływać, zachęcając drugą stronę do wyjścia z dziur i wspólnego spędzenia Bożego Narodzenia. I rzeczywiście – niektórzy żołnierze wygramolili się z okopów, aby pośrodku „ziemi niczyjej” spotkać się z osobami, do których dotychczas strzelali. Tym razem zamiast wymieniać się ogniem, wrogowie życzyli sobie wesołych świąt oraz obdarowywali się papierosami i alkoholem.






Without an enemy there can be no war
Dziś mówi się, że w tym niecodziennym świętowaniu Bożego Narodzenia na froncie brało udział nawet do 100 000 osób. Byli to głównie Niemcy i Brytyjczycy, chociaż kroniki mówią też o niewielkich grupach Francuzów oraz Belgów. Wielu dowódców było rozwścieczonych zaistniałą sytuacją i kategorycznie zabraniali powtarzania podobnych „numerów”.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą