„Chciałem dobrze!” – taka deklaracja często pojawia się w
sytuacjach, gdy jakiś wynalazek, który miał ludzkości służyć,
zostaje wykorzystany w sposób nie do końca właściwy, a już na
pewno – szkodliwy dla ogółu. Patrząc na watahy pokładających
się na betonie amerykańskich zombie najprościej byłoby podsumować
taki widok hasłem „Ćpuny. Same sobie winne.”. Sprawa jednak
trochę bardziej złożona, a przerażająca plaga narkomanii w USA
ma drugie dno.
Wszystko zaczęło się jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku, kiedy
to belgijski chemik, dr Paul Janssen postawił sobie za cel
zsyntezowanie substancji o niespotykanych dotąd właściwościach
przeciwbólowych. Najmocniejszymi wówczas substancjami tego typu była
morfina i meperydyna. Janssen i jego współpracownicy wierzyli
jednak, że uda im się znaleźć inną, silniejszą i szybciej
działającą opioidową molekułę. Problem ze wspomnianymi
związkami był bowiem taki, że
nie od razu przedostawały się one
do systemu nerwowego.
Uczeni zaczęli więc eksperymentować
modyfikując wspomnianą meperydynę w taki sposób, aby nie tylko
znacznie podkręcić moc tego leku, ale przede wszystkim – zwiększyć tempo jego przebicia się przez barierę krew-mózg. Substancja taka
musiałaby lepiej rozpuszczać się w tłuszczach i sprawniej wiązać się z
odpowiednimi receptorami.
Jeszcze przed końcem dekady naukowcom
udało się zsyntezować fenoperydynę – związek 25-krotnie
silniejszy niż morfina. Testy na zwierzętach wypadły zadowalająco
i belgijscy uczeni mogli się pochwalić stworzeniem najsilniejszego
wówczas środka przeciwbólowego na świecie! Lek został
wprowadzony na rynek w wielu krajach europejskich.
Na tym jednak nie
poprzestano. Janssen i jego koledzy skupili się na ulepszeniu swej
formuły. W 1960 udało im się pobić swój „rekord”.
Fentanyl
był lekiem dziesięć razy mocniejszym niż fenoperydyna, a przede
wszystkim – lepiej rozpuszczalnym w tłuszczach. Był to teraz nie
tylko najpotężniejszy „painkiller”, ale i środek, który bił na głowę
wszystkie inne opioidy jeśli chodzi o szybkość ich działania. W
praktyce lek zaczynał działać zazwyczaj w niecałą minutę po
jego podaniu dożylnym, natomiast w sytuacjach przyjmowania go doustnie,
efekt przychodził już po 5-15 minutach.
Fentanyl, podobnie
jak inne związki opioidowe, wykazuje niestety typowe dla tych
środków efekty uboczne, czyli zmęczenie, zawroty głowy,
bezwład, a w większych dawkach – wymioty, bezdech i utratę
przytomności.
Lek trafił na rynek
w 1963 roku i zazwyczaj podawany był w bardzo małych dawkach, najczęściej też – z
mieszanką innych substancji. Często łączono go ze stosunkowo nowym związkiem –
butyrofenonem. W tamtych czasach była
to najbezpieczniejsza dla pacjenta alternatywa dla wcześniej
stosowanych znieczulających substancji wziewnych. Szczególną
popularność fentanyl zdobył w krajach Europy wschodniej.
Tymczasem fentanyl
nie znalazł miejsca dla siebie w USA ponieważ mądre głowy z
Agencji Żywności i Leków słusznie uznały, że jego moc czyni z tego leku potencjalną truciznę.
Trzeba było paru lat zanim lekarstwo to ostatecznie trafiło na tamtejszy
rynek. Początkowo jednak zezwolono na sprzedaż tego produktu w
domieszce z innym, bezpieczniejszym lekiem (dioperydolem), którego
główną zaletą było to, że haj po zażyciu dużej dawki
takiego specyfiku zazwyczaj okazywał się
wyjątkowo nieprzyjemny, co zrażało potencjalnych ćpunów do sięgania po tę rynkową „nowość”.
Początkowo produkt
ten chroniony był patentem, jednak kiedy w 1981 roku doszło do jego
wygaśnięcia, a do aptek trafiło wiele alternatyw od innych
wytwórców,
sprzedaż leku wzrosła 10-krotnie. W tym też czasie
zaczęło rozwijać się fentanylowe podziemie, a na ulicach
amerykańskich miast można było kupić ten specyfik od
narkotykowych dilerów. Wtedy też pojawiły się pierwsze przypadki
przedawkowań.
Uwolnienie się
fentanylu z ograniczeń patentowych szybko zaowocowało. Już w
latach 90. producenci związani z branżą farmaceutyczną zaczęli
prześcigać się w tworzeniu coraz to ciekawszych wynalazków. I tak
na przykład Duragesic to nic innego, jak opiatowy plaster stosowany w przypadku pacjentów z przewlekłym bólem, którzy
zdążyli się już uodpornić na inne leki. Natomiast w 1998 roku można już było kupić Actiq, czyli… fentanylowy „lizaczek” (głównie przepisywany osobom z nowotworami)! Pojawiły się także tabletki musujące, spraye do aplikowania oralnego, a nawet coś na
kształt gumy do żucia.
Na początku XXI
wieku po leki oparte na fentanylu sięgały już tysiące Amerykanów,
a przedawkowania tej substancji zdarzały się częściej niż
kiedykolwiek. Szczególnie dużo pacjentów opuszczało ziemski padół
na skutek
zbyt „frywolnego” stosowania wspomnianych plastrów
fentanylowych
. Później też okazało się, że niektórzy lekarze
mylili się w przepisywanych dawkach tego leku. Podczas gdy media
trąbiły o nieszczęsnych plastrach, 80% miłośników opioidowych
lizaczków używało je głównie dla celów rekreacyjnych.
Z
miesiąca na miesiąc liczba zgłaszanych zgonów spowodowanych narkotykiem rosła. W większości przypadków był to fentanyl
pochodzący z nielegalnych fabryk. Kiedy więc policja robiła nalot
na jedno podziemne laboratorium,
powstawały trzy kolejne takie
zakłady.
Czemu tak duży był
popyt na lek z nielegalnych źródeł? Ano dokładnie z tego samego
powodu, dla którego większość użytkowników marihuany prędzej
pójdzie do ulicznego dilera niż do kliniki medycznej. Chodziło o łatwą dostępność – po pierwszych, nagłośnionych przypadkach złego
przepisywania dawek fentanylu, policja skierowała swoje akcje przeciw…
lekarzom, nie biorąc pod uwagę tego, że ukręciwszy łeb
problemowi na tym poziomie, pozbawi się narkotyku dziesiątki tysięcy „legalnych” ćpunów,
którzy przez
ostatnie lata zdążyli się od substancji tej uzależnić.
Drastyczny wzrost popytu na ten produkt, zgodnie z zasadami
rządzącymi rynkiem, da swój efekt w postaci błyskawicznego
rozwoju czarnego rynku.
Trzeba przyznać, że naloty na nielegalne, amerykańskie fabryki fentanylu
były skuteczne. Nie zniechęciło to jednak przedsiębiorczych
„baronów narkotykowych”. Tym bardziej, że stawką był tu
naprawdę wielki hajs.
W 2013 roku ulice, z siłą większą niż kiedykolwiek, zalane zostały czarnorynkowym fentanylem.
W ciągu kilkunastu miesięcy
zmarło wówczas ponad 20 tysięcy jego
użytkowników.
Spora część tego specyfiku rozprowadzana była
jako heroina, przez co wiele osób źle obliczało swoje porcje i
kończyło swój żywot na skutek przedawkowania. Jedną z ofiar tego
narkotyku prawdopodobnie był Prince, który właśnie w taki sposób
podał sobie zbyt dużą porcję swojej szprycy. Musicie bowiem
wiedzieć, że w jednym kilogramie fentanylu znajduje się ponad 50
tysięcy dawek, które spokojnie można uznać za śmiertelne. Żeby
zrozumieć o jakich ilościach mówimy, rzućcie okiem na te obrazki.
Tak, to jest dawka śmiertelna fentanylu!
Prekursor, czyli
substancja bazowa narkotyku była teraz produkowana w Meksyku, skąd
szmuglowano ją do USA. Nie trzeba było robić tego ciężarówkami.
Upchanie do kieszeni malutkiego pakunku z tą substancją było już całkiem niezłym biznesem, który szybko zaprocentowałby nie najgorszym zarobkiem. Tymczasem rocznie na granicy przechwytuje się setki
kilogramów tego narkotyku!
Pytanie jak dużo fentanylu ostatecznie
trafia na amerykańskie ziemie?
Szybko okazało się, że
jeszcze tańszym i bezpieczniejszym dla producentów rozwiązaniem było sprowadzanie substancji bazowych z Chin do Meksyku. O tym, że Chiny słyną z laboratoryjnej
produkcji dowolnych związków chemicznych wiemy i w Polsce. To
przecież z Kraju Środka pochodziły sprzedawane u nas dopalacze. Do
Meksyku trafiały (i nadal trafiają!) półprodukty, z
których to przez lokalnych chemików tworzono gotowy do wprowadzenia
na rynek narkotyk. Kasa się zgadza, a substancje sprzedawane w
takiej formie są legalne według lokalnego prawa, więc Chińczycy
nie za specjalnie garną się do tego, aby proceder ten zatrzymać.
Fabryki skąd pochodzą chińskie prekursory fentanylu
Miejsca w Meksyku, gdzie „gotuje się” gotowy do wprowadzenia rynek narkotyk
To jeszcze jednak
nic. Wkrótce też okazało się, że meksykańscy chemicy pracujący
na chińskich „komponentach” mają większy talent, niż można było
się tego po nich spodziewać. W 2016 roku magazyn Time opublikował
wyniki swojego dziennikarskiego śledztwa ujawniając, że na
amerykańskich ulicach królował wówczas nowy analog związku
opracowanego przez Janssena. Była to substancja stukrotnie silniejsza niż
fentanyl, która to w założeniu miała być środkiem uspokajającym
dla słoni. Stężenie tego narkotyku było tak mocne, że już samo
trzymanie jej w dłoniach groziło naćpaniem się, a przyjęcie
dosłownie paru okruszków o wielkości ziarenka piasku mogło
skończyć się przedawkowaniem.
Efekt?
W ciągu paru lat liczba
zgonów związanych z niewłaściwym doborem dawki tego związku
skoczyła do góry o 540%!
Obecnie szacuje się, że ponad 80 tysięcy
Amerykanów rocznie umiera na skutek przećpania się opioidami.
Znaczną część tych dragów stanowi oczywiście fentanyl lub jego
potężniejsze analogi, a dopiero na drugim miejscu znajduje się
heroina.
Jeśli jesteś
statystycznym, młodym mieszkańcem USA to masz znacznie większą
szansę na śmierć z powodu przedawkowania tego świństwa niż np.
utratę życia w wypadku samochodowym czy zapicia się na amen.
Niestety
uzależnianie się od leków ma w USA dość długą tradycję. Naród
ten łyka rocznie ok. 110 ton przepisywanych przez lekarzy tabletek przeciwbólowych na bazie opiatów
wydając na
nie 300 miliardów dolarów!
Co zastanawiające – większość z
tych leków przyjmowana jest całkiem niepotrzebnie. Skutkuje to
uzależnieniami i zgonami z powodu przedawkowania. Nie jest żadną
tajemnicą, że pacjenci rzadko kiedy informowani są o efektach
ubocznych działania tych substancji, za co z kolei odpowiadają
niepisane umowy pomiędzy placówkami medycznymi a firmami
farmaceutycznymi. Z kolei te ostatnie mają prawo swobodnie reklamować swoje
produkty na receptę, tworząc zapotrzebowanie na lekarstwa często
wśród osób, które wcale takich środków przyjmować nie muszą.
To błędne koło wyhodowało naród wyjątkowo podatny na narkotyki
z apteki, czego efekt w postaci niemalże stu tysięcy zgonów
rocznie wśród uzależnionych od opioidów Amerykanów widać gołym
okiem.
Źródła:
1,
2,
3,
4