Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Artykuł ze śladowymi ilościami cycków, czyli o czym pisał Tylko Rock 30 lat temu

26 532  
109   17  
Muzyczna prasa w Polsce nigdy nie zyskała przesadnej popularności, choć na przestrzeni lat w kioskach można było znaleźć całkiem sporo periodyków o tej tematyce.


W czasach ustroju słusznie minionego okno na świat dźwięków otwierały obywatelom tytuły takie jak Jazz (wbrew tytułowi, na jego łamach miejsce znajdowała także zdobywająca coraz większą popularność muzyka rockowa – pisali o niej młodzi redaktorzy: Wiesław Królikowski, Wiesław Weiss, Marek Wiernik czy Kamil Sipowicz; aby podkreślić poszerzenie horyzontów, w 1980 roku nawiązującą do niezbyt przystępnego gatunku nazwę rozszerzono o Magazyn Muzyczny), Non Stop (chyba najbardziej kojarzony z polską muzyką schyłku PRL-u miesięcznik ukazywał się w latach 1971-1990; redaktorem naczelnym pisma przez moment był nawet Zbigniew Hołdys, a jego tytuł padł w kontekście rozpoznawalności w piosence Big Cyca „Kontestacja”) czy Zarzewie (pod koniec działalności wydawane z przedrostkiem „Nowe”), którego szczególnie cennym elementem były plakaty, często przedstawiające wykonawców z kompletnie różnych bajek: w tym misz-maszu trafić można było zarówno na Siekierę, Kata czy Sepulturę, jak i roznegliżowaną właścicielkę najsłynniejszych piersi tamtej epoki – Sabrinę, oraz przedstawicieli dość obciachowego popowego świata – vide Lombard.

Obraz może zawierać: 1 osoba

Skuteczne są tylko gazety

Nietrudno domyślić się, że ogromnym kopem dla branży były lata dziewięćdziesiąte, kiedy to na rynku pojawiło się wiele różnogatunkowych, wartych uwagi pozycji. Poziom trzymały luźny formą Brum (będący gwarancją jakości Rafał Księżyk plus merytoryczny Kuba Wojewódzki sprzed epoki samozwańczego Króla TVN-u), który mimo wszystko padł w 1999 roku i kumata popkulturowo Machina (więcej na jej temat znajdziecie w artykule wspominającym ten tytuł), dwukrotnie przegrywająca walkę o istnienie (w 2002 i finalnie w 2012). Z przyjemnością sięgało się po dziś zupełnie zapomniane XL (jako małolaci mogliśmy poczytać o Bloodhound Gang czy The Offspring) czy skierowany do miłośników elektronicznych nowych brzmień Plastik – personalnie związany z Brumem.

Rewolucję rapową zapowiadały kultowe dziś wśród starszego pokolenia hip-hopowców Klan i Ślizg, a już w XXI wieku niczym meteor mignęła ciekawie obsadzona Muza, obecna w punktach sprzedaży zaledwie przez pół roku; podobny los spotkał niestety kilka miesięcy temu świetną merytorycznie Gazetę Magnetofonową, choć jej naczelny – Jarosław Szubrycht – czteroletnią obecność na rynku uznał mimo wszystko za sukces. Warto też wspomnieć wciąż (na przekór nieciekawej sytuacji papierowych mediów) żywe tytuły, których jednak raczej nie znajdziemy w pierwszym lepszym kiosku Ruchu – tworzony przez zajawkowiczów progresywny Lizard czy pisma dedykowane konkretnym rodzajom grania: punkowy Pasażer lub eksplorujący mroczne, najcięższe rejony sceny Metal Hammer (dość popularne Garaż czy Mystic Art najwyraźniej także przepadły – na próżno szukać informacji o ich świeżych numerach).

I love rock'n'roll

Na tle tej różnorodności i zmienności zdecydowanie wyróżnia się Teraz Rock – pismo wydawane od września 1991 roku, do 2003 znane pod nazwą Tylko Rock. Na czele nowego periodyku poświęconemu w całości gitarowemu graniu (na okładce dumne przesłanie: „Jedyne pismo rockowe w Polsce”) stanęli dziennikarze znani z Jazzu: funkcję naczelnego objął pełniący do dziś tę rolę Wiesław Weiss (autor świeżej w tym czasie, efektownej „Rock. Encyklopedii”, dziś mogący się pochwalić między innymi „Białymi księgami” Kultu i Kazika czy budzącą dyskusję biografią Tomasza Beksińskiego), natomiast jego zastępcą został Wiesław Królikowski, który z redakcją pożegnał się dopiero w grudniu 2018 roku. Aby nie było wątpliwości co do założeń programowych nowego pisma, w stopce redakcyjnej jako „Stale obecni na łamach” wymieni zostali Tomasz Budzyński, Lech Janerka, Tomasz Lipiński oraz Czesław Niemen. Ten artystyczny kwartet mógł robić wrażenie – zwłaszcza w 1991 roku, kiedy to Armia wydawała głośną „Legendę”, reaktywowana Brygada Kryzys szykowała się do nagrania „Cosmopolis” z hitowym „To co czujesz”, natomiast były wokalista Klausa Mittfocha wypuścił solowe „Ur”, którego recenzja (pozytywna – cztery i pół gwiazdki) znalazła się w pierwszym Tylko Rocku.


Świeży krem

Podczas przeglądania pierwszych dziesięciu stron miesięcznika opatrzonych podtytułem „Świeży krem” (z małym dodatkiem na końcu numeru, gdzie znalazły się nowości ze światka heavymetalowego) w oczy rzuca się pewna skrótowość i informacyjność połączona z pomieszaniem tak rockowych podgatunków, jak i formy wiadomości. Dzięki wieloletniemu przyzwyczajeniu do błyskawicznych internetowych newsów zapomnieliśmy już o wypiekach emocji towarzyszących lekturze „gorących” doniesień, nierzadko pochodzących tak naprawdę sprzed kilku miesięcy. Oprócz zbioru telegraficznych nowinek możemy dowiedzieć się nieco więcej o wideowydawnictwach The Cure, jak i poznać krytykę stanu brytyjskiej muzy AD 1991 czy przeczytać rozmowy ze „stale obecnymi” Janerką i Lipińskim; artystycznego sznytu temu bigosowi dodawał mocno eksperymentalny wiersz Budzyńskiego.

W początkach oznaczonego „jedynką” numeru pojawił się też krótki wywiad z autorem utworów „Dziwny jest ten świat” i „Pod papugami”, zatytułowany „Jeszcze żyję” (ponad 15 lat po jego śmierci dość dziwnie czyta się takie deklaracje). Królikowski skłonił Niemena do krytyki ówczesnego prawa autorskiego – pojawiła się kwestia dopiero przenikających do branży „tak zwanych piratów”, nazwanych chwilę później złodziejami. Dziś o piratach z giełdy mało kto pamięta, jednak z pewnością znalazłoby się kilka wrażliwych osób, którym nie spodobałby się cytat, jakim Janusz Rzewuski opatrzył swój artykuł. „Z Hitlerem do łóżka” – to wyrwany z kontekstu fragment wypowiedzi Morrisseya, który odniósł się do gromów sypiących się na jego głowę po przejściu The Smiths do EMI. Ciekawostką na zakończenie „Świeżego kremu” było zestawienie kilku polskich wykonawców i zadanie im pytań o „Przyszłość rocka”, „Pierwszy instrument” czy „Najwspanialszy koncert” – i tak dowiedzieliśmy się, że Małgorzata Ostrowska jeździ białym maluchem z rozpadającą się skrzynią biegów, a Władysław Komendarek – pionier rodzimej elektroniki – daleki jest od optymistycznych wniosków: „bardzo mało polskich zespołów gra ciekawą muzykę” – stwierdził.


Witamy w dżungli

Dalsza część magazynu to kwintesencja Tylko Rocka w pigułce: najszerzej pojęty gitarowy mainstream, ale z poszanowaniem tradycji – przede wszystkim jest klasycznie i, używając pewnego skrótu myślowego, gwiazdorsko. Miliony fanów Guns N' Roses na całym świecie z pewnością pamiętają wieloletnie oczekiwanie na „Chinese Democracy”; zresztą sama premiera tego krążka była dość dawno – w tym roku minie od niej już 12 lat. Jakże więc dziwnie czyta się artykuł Igora Stefanowicza (ten nieco zapomniany dziś autor autoryzowanej biografii Heya w 2003 roku został naczelnym tygodnika... Bravo) o długowłosych buntownikach z Los Angeles dopiero szykujących się do wydania „Use Your Illusion”. Rzecz jasna, oprócz płytowych planów i historii grupy bardzo ważnym elementem tego przekrojowego tekstu jest wszechobecny wówczas w towarzystwie Axla i Slasha hedonizm: dziś członkowie GN'R to trzeźwi, kulturalni panowie pod sześćdziesiątkę, jednak ich ówczesne problemy z narkotykami, styl życia i charakterystyczny image sprawiły, że przylgnęło do nich określenie „najniebezpieczniejszego zespołu na świecie”. W tekście nawiązano też do rozmowy rudowłosego frontmana z George'em Michaelem dotyczącej melodyjności utworów Pistoletów i Róż; tę informację oryginalnie podał magazyn Rolling Stone w numerze z 10 sierpnia 1989 – musimy pamiętać, że blisko trzydzieści lat temu możliwości swobodnego researchu były znacznie ograniczone. To założone w 1967 roku pismo stanowiło zresztą istotną bazę dla dziennikarzy Tylko Rocka: na Rolling Stone powołał się chociażby Królikowski w artykule o The Charlatans: to właśnie na łamach tego periodyku wokalista Tim Burgess przekonywał o możliwości zostania największym zespołem na świecie na miarę Beatlesów czy Stonesów: „jestem zupełnie pewny, że stać nas na to”. Dziś na takie przechwałki możemy co najwyżej sardonicznie prychnąć – ta, skądinąd naprawdę niezła, brytyjska grupa co prawda nadal występuje i w miarę regularnie nagrywa płyty, jednak konia z rzędem temu, kto bez spoglądania w Google poda tytuł któregoś z ich albumów.

Kiedy byliśmy małymi chłopcami...

Kolejny z tekstów Królikowskiego dotyczących rodzimej klasyki oznajmiał wielkimi literami: „Breakout istnieje”. Tadeusz Nalepa, inny z nieżyjących od nastu lat ojców polskiego rocka, już wtedy borykał się z problemami zdrowotnymi, jednak według autora „nosił się z elegancją, która mogła robić wrażenie na każdym”. A co składało się na tę gustowną stylizację? „Skórzana kurtka o zgoła nie rock'n'rollowym (sic!) kroju, spodnie z kantem, drogi zegarek”. Cóż, kompozytor „Kiedy byłem małym chłopcem” wizerunkiem najwyraźniej dopasował się do początków ostatniej dekady XX wieku. Dokonaną na przestrzeni trzech ostatnich dziesięcioleci ewolucję rocka widać choćby w opisie jego miłośników. Dziś to kwestia coraz mniej subkulturowa i coraz mniejszy sens ma przedstawiony w 1991 roku podział na „łysiejących panów pod pięćdziesiątkę i długowłosych nastolatków, wyglądających jak hippisi sprzed lat”.

Całkowicie poza tymi grupami znajdowało się wtedy mające alternatywne korzenie, ale eksplorujące bardziej popowe rejony, De Mono. Wieloletnie przeciąganie liny, tworzenie dwóch składów i walka o nazwę między Markiem Kościkiewiczem i Andrzejem Krzywym tak zaaferowały obu panów, że zapomnieli oni o nagrywaniu materiału, który mógłby zrobić chociaż część zamieszania wywołanego „Statkami na niebie” i „Znów jesteś ze mną”. W 1991 roku grupa także przeżywała trudny czas – na kilka miesięcy doszło nawet do zawieszenia jej działalności. Do pierwszej odsłony cyklu „Przesłuchania” dotyczącego ulubionych płyt muzyków zaproszono wówczas właśnie Kościkiewicza, który opowiedział o swoich faworytach: wśród nich przeważają tytuły przyprawiające słuchaczy starej Trójki o szybsze bicie serca – żeby wymienić „Houses of the Holy” Led Zeppelin czy „The Dark Side of the Moon” Pink Floyd; w zestawieniu znalazło się jednak też miejsce dla punkowej klasyki (gitarzysta wybrał aż dwa krążki The Clash), jak i znacznie bardziej komercyjnych klimatów – vide Simply Red i „A New Flame”.


Pamiętacie jeszcze prehistoryczne dzieje, gdy łączenie nawijki z ciężkimi gitarami wydawało się czymś nowatorskim? Upływ czasu zauważa się podczas lektury rozmowy z Turbo, w imieniu którego wypowiadali się Litza (z Acid Drinkers wydający równolegle dopiero drugą płytę) oraz bębniarz Tomasz Goehs (od ponad 20 lat wybijający rytm w Kulcie). Co ciekawe, obaj muzycy opuścili zespół jeszcze w tym samym roku. W wywiadzie udzielonym Stefanowiczowi perkusista zwrócił uwagę na zmieniającą rockowy świat przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych rapowo-funkowo-metalową modę, choć w Polsce na jakichkolwiek naśladowców Faith No More czy Living Colour musieliśmy jeszcze trochę poczekać...

Całkowicie odmienne jest też obecne podejście do oszczędzania miejsca na łamach. W 1991 roku nikogo nie dziwiło, że jako swoisty aneks do życiorysu Marka Bolana z T.Rex (glamowej grupy znanej przede wszystkim z superprzeboju „Children of the Revolution”) dołączono jego dokładną dyskografię. Czy dziś w ogóle istnieje potrzeba zapełniana stron encyklopedycznym contentem, który w sieci znajdzie nawet osoba umiejąca obsługiwać jedynie przeglądarkę? Chyba nietrudno odpowiedzieć na to pytanie, choć wiedzieć trzeba, że współczesny Tylko Rock w pewnym sensie działa analogicznie – bo jak inaczej potraktować zajmującą trzy stronę listę zbliżających się koncertów? Nie da się też nie roześmiać czytając o „Technicznej ekstazie”, której synonimem były wówczas płyty kompaktowe.


Zmiany są konieczne – ocalą nas

Niektóre rzeczy przez blisko trzy dekady nie zmieniły się za to wcale – spójrzmy choćby na to krótkie zdanie: „Staruszek Charlie Watts ze swoim nowym jazzowym kwintetem składa hołd wielkiemu Charlie Parkerowi na »From One Charlie«”. Po prawie trzydziestu latach bębniarz The Rolling Stones nadal pieszczotliwie nazywany jest staruszkiem; wciąż też może poszczycić się imponującą aktywnością – wystarczy tylko zobaczyć Stonesów na żywo. Swoją drogą, „wiekowy” perkusista w momencie publikacji tych słów miał pięćdziesiąt lat; ciekawe, czy dziś ktoś wytykałby metrykę jego współczesnym rówieśnikom: Zackowi de la Rocha czy Johnowi Frusciante, których powroty na łono macierzy (odpowiednio – Rage Against The Machine i Red Hot Chili Peppers) w końcówce 2019 roku rozgrzały cały muzyczny świat.

Niezmiennie, choć na znacznie mniejszą skalę, w muzycznych doniesieniach pojawiają się kontrowersje związane z konszachtami rockowych wykonawców z „łysymi”. W 2019 roku dyskusję wywołało odwołanie kilku występów blackmetalowców z Mgły i Deus Mortem przez niemiecką Antifę (nie jest to jednak czas i miejsce na rozpisywanie się o powodach i sensie takich działań). Nie należy mimo wszystko zapominać, że w momencie wydania pierwszego numeru Tylko Rocka łysi byli znacznie bardziej skupieni wokół muzyki – powstawały wtedy takie składy jak Honor, Legion czy Konkwista 88) – co niejednokrotnie na własnej skórze odczuwali punkowcy. Zupełnie niekojarzony dziś ze skandalami zespół Sexbomba (w artykule Stefanowicza nazwany Sex Bombą) podejrzewany był właśnie o rzekome kontakty ze skinheadami – w końcu w jednym z utworów grupa zachęcała: „Dziewczyny, kochajcie ogolonych do skóry”. Wokalista Robert Szymański odciął się jednak od tych rewelacji, kpiąc: „Oceniano nas wyłącznie na podstawie wyglądu. Teraz zapuściliśmy włosy i będziemy zapewne uważani za bluesmanów”.

Dla fanów rocka progresywnego

Swoją cegiełkę do charakterystycznego klimatu oryginalnego Teraz Rocka dołożył też wywołany nieco wcześniej do tablicy Tomasz Beksiński – dla wielu postać otoczona legendą, nie tylko z powodu słynnego ojca malarza. Legendarny dziennikarz Trójki pozostał zresztą z Tylko Rockiem do samego (swojego) końca. Aż do stycznia 2000 dzielił się muzycznymi zajawkami i prowokował w cyklu „Opowieści z krypty”, którego ostatnia odsłona ukazała się drukiem już po jego samobójczej śmierci. W pierwszym numerze Tylko Rocka Beksiński jednak nie zagłębiał się w publicystykę, skupiając się na (wciąż koncertującej i wydającej premierowy materiał, jednak w Polsce raczej zapomnianej) grupie Simple Minds oraz opisując solowe dyskografie członków Genesis.

A skoro już jesteśmy przy kapeli Petera Gabriela i Phila Collinsa, to wspomnieć należy poświęconą im, niezwykle merytoryczną, minimonografię autorstwa Wiesława Weissa. Naczelny już w pierwszym numerze przedstawił format, z którego Teraz Rock znany jest do dzisiaj – szczegółową, rozciągniętą na kilkanaście stron biografię wybranego artysty i współcześnie pisane recenzje jego wszystkich albumów. Aby jednak wzbogacić ten faktograficzny artykuł o branżowy kontekst, kilka słów od siebie dodali również wywoływani już wcześniej do tablicy Niemen, Komendarek i Ostrowska, a także Olek Klepacz z Formacji Nieżwywych Schabuff. Ale wbrew pozorom wydźwięk artykułu nie był jednoznacznie pozytywny, czego można było przecież spodziewać się po tak dużym podsumowaniu. Oddano głos znacznie chłodniej podchodzącemu do tematu Krzysztofowi Celińskiemu, który dosłownie przyznał, że słuchając Genesis „dostaje wysypki”, a wydane w 1981 „Abacab” oceniono zaledwie na dwie gwiazdki. Co ciekawe, w tej króciutkiej recenzji pojawia się przymiotnik „murzyński”, całkowicie już zapomniany w epoce hiperpoprawności politycznej.


McCartney i Liroy

Czas okołotransformacyjny sprzyjał rzucaniu zachwyconych spojrzeń w stronę Zachodu, a perspektywa goszczenia na polskiej ziemi swoich ulubionych muzyków dopiero szerzej roztaczała się przed rodzimymi melomanami. Szczęściarze, którym udało się w grudniu 2018 roku pojawić na krakowskim koncercie Paula McCartneya (jak i wszyscy inni miłośnicy eks-Beatlesa) z pewnością uśmiechną się na wspomnienie czasów, gdy nowinką było dołączenie części numerów Czwórki z Liverpoolu do jego koncertowej setlisty. Obecny w przypadku Genesis brak słodzenia dotknął też takiej rockowej świętej krowy jak basista Fab Four – padły nawet cierpkie słowa o „nieustającej pretensjonalności”.

Główni antagoniści rockowego konserwatyzmu byli w momencie premiery pierwszego Tylko Rocka jeszcze w uśpieniu, choć na rynku pojawiały się pierwsze nieśmiałe zwiastuny zmian. Kazik odważnie eksperymentował z rapem na „Spalam się”, a dwudziesty Liroy – jeszcze jako nawijający po angielsku P.M. Cool Lee – nagrał pierwszy, superkiczowaty teledysk promujący debiutanckie „East On Da Mic”. Disco polo? Na początku ostatniej dekady XX wieku jeszcze nikt nie używał tego określenia, choć eksplozja popularności „Mydełka Fa” mogła wiele powiedzieć o rozwijającym się guście rodaków... O nieubłaganie biegnącym czasie świadczą też recenzje płyt zebrane w dziale „Pięści w kieszeni”: pozytywne opinie zebrały nowości takie jak „Joyride” Roxette czy „1991” Republiki; niemiłosiernie skrytykowane zostały za to nowe produkcje starych wyjadaczy: „Holidays in Eden” Marillion czy „Keys of the Kingdom” The Moody Blues.


Oldboye wczoraj i dziś

A jak w dobie upadku coraz większej ilości prasowych tytułów patrzy się na pierwszy Teraz Rock z perspektywy graficznej? Bez większych zaskoczeń czy fajerwerków. Trzeba jednak przyznać, że jak na ówczesne standardy layout prezentuje się całkiem profesjonalnie; zaskakuje też kompletny brak reklam – pod artykułem technicznym znajdziemy co najwyżej półstronicową informację o salonach sprzedaży Pioneera. Imponować mogła za to wiedza i przygotowanie dziennikarzy, którzy – abstrahując od śmieszkowania z ich konserwatyzmu – byli po prostu fachowcami w swojej dziedzinie. Żeby znaleźć punkt odniesienia, zapoznałem się z najnowszymi (marzec-kwiecień 2020) numerami Teraz Rocka. Postaci z rockowego panteonu obecnie coraz rzadziej przedstawiane są na wzór niedostępnych, mitycznych półbogów – sama możliwość ustawienia wywiadu z kimś o statusie „zagranicznej gwiazdy” (w numerze marcowym gwiazda numeru to Five Finger Death Punch – nic wyjątkowego) jest przecież nieporównywalnie łatwiejsza.

Teraz Rock nadal duży nacisk kładzie na merytorykę – choć trzeba przyznać, że leciutkie ciekawostki w CKM-owym stylu (odpowiednik „Świeżego kremu” to dziś po prostu „Niusy”) czyta się po prostu sympatycznie. Cieszy też, że reklamy (których aktualnie nie ma i tak bardzo wiele) w całości dotyczą muzyki i – w przeciwieństwie chociażby do ostatnich lat Playboya – czytelnik nie musi przedzierać się przez gąszcz szpanerskich gadżetów, których nigdy nie kupi. Paradoksalnie, pierwszy numer Tylko Rocka po zapoznaniu się z jego współczesnym potomkiem nie wydaje się specjalnie archaiczny – odbiorcy pisma byli przecież zawsze bardziej analogowi, a z racji podejmowanej tematyki upływ czasu znacznie bardziej widać choćby po Machinie. „Stary dobry rock”, „supremacja chłopców po czterdziestce”, „oldboye” – patrząc na te pisane trzy dekady temu określenia można mieć wrażenie, że dotyczą one aktualnej sytuacji. W końcu w samym tylko 2020 albumy wydali tacy „młodzieńcy” jak Ozzy Osbourne, Pearl Jam czy Sepultura. Czy zatem pismo prowadzone przez urodzonego ponad sześćdziesiąt lat temu Weissa momentami zahacza o zupełny beton? Jasne. Czy z gruntu olewa trendy obecne w światowej muzyce? Pewnie. Czy kumate, szydercze fanpage'e mają uzasadnione używanie z wąsatych „Januszów rocka”? Zazwyczaj tak. Nie zmienia to jednak faktu, że fani gitarowego grania powinni raz na jakiś czas odżałować tę dychę – mimo wszystko szkoda byłoby, gdyby kolejne muzyczne pismo zniknęło z tego i tak coraz bardziej ubogiego rynku.
12

Oglądany: 26532x | Komentarzy: 17 | Okejek: 109 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało