Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Młody ratownik medyczny w karetce VII

45 667  
394   36  
No nic, pora coś napisać o pracy, w końcu po to to czytacie. Dzisiaj o „porażeniu prądem”, człowieku w pustostanie, kłótni o 4:30, złamaniu nogi oraz o ratowniku, któremu powinęła się noga.
Witajcie. Minęły wakacje, przyszła jesień. W tamtym roku zaczynałem pracę. To już ten moment, kiedy człowiek idzie na dyżur, jest ciemno, wraca z dyżuru, jest ciemno. W dzień już nie można śmigać w koszulce, a co dopiero w nocy. To ten moment, kiedy rozbieramy się i ubieramy po 1000 razy na dyżurze. Bo to do karetki, w karetce, z karetki, na wizytę, na wizycie, z wizyty, w karetce, z karetki. No i ten okres, kiedy wszyscy są chorzy, wszyscy chodzą, kaszlą, kichają, więc i u nas w pracy jest tego pełno, bo bywamy w wielu domach - co drugi ratownik biega z katarem lub kaszlem. L4? Na kontrakcie czy zleceniu nie przysługuje. Nie ma cię w pracy = nie zarabiasz. Jeśli masz dobrego kierownika i rozłoży cię na łopatki, to znajdzie za ciebie zmiennika. Tak było w moim przypadku, gdy złapałem ospę około pół roku temu. Udało się przejść bez większych „obrażeń”. No ale ponad tydzień spędzony w domu był straszny.


Prąd

Dzień po tragicznym zdarzeniu w okolicy Giewontu dostajemy wezwanie wieczorem.

„Porażenie prądem, lat 24.

Jedziemy w kodzie pierwszym na sygnale. To zaledwie kilka ulic dalej, więc szybko wpadamy na miejsce wezwania. Tam spanikowana kobieta chodzi po kuchni. Jakoś nie wygląda na osobę, która doznała porażenia prądem... Zgłębiam wywiad i zaczynam badanie.
Z wywiadu dowiaduje się:
- Poraził mnie prąd - mówi.
- Ale jak panią poraził? - pytam.
- No chciałam światło zapalić i po włączeniu prądu coś błysnęło we włączniku i tak się źle poczułam, chyba mnie poraziło. A wczoraj było tak głośno o tym Giewoncie, to wolę to sprawdzić.

Jak się domyślacie, pani została w domu uspokojona przez Zespół Ratownictwa Medycznego (ZRM), że jej nic nie grozi.

Kłótnia w nocy

Około 4 w nocy dostajemy wezwanie:

„Kołatanie serca, wysokie wartości ciśnienia”.

Typowo pogotowiarski wyjazd. Na miejsce prowadzi nas córka, od razu pytając, czemu tak długo... Wchodzimy do mieszkania. Pani już spakowana i ubrana do wyjścia. Mówię: hola, hola, najpierw pogadamy, pobadamy. Zaczynam zbierać wywiad medyczny: co się dzieje, od kiedy, jak bardzo boli, czy pani brała jakieś leki, na co choruje, czy bierze jakieś leki pod choroby, czy ma karty wypisowe ze szpitala, czy jest na coś uczulona, kiedy ostatni raz coś jadła.

Z każdym pytaniem pani jest coraz bardziej oburzona, że w ogóle o coś pytam i chcę badać, a nie biorę od razu do szpitala.
W końcu krzyczy:
Kim TY jesteś, żeby mnie pytać?

Patrze na nią, bo trochę nie dowierzam, ale powoli sobie uświadamiam, że pani chce taksówkę do szpitala.
Jestem ratownikiem medycznym, wezwała pani Zespół Pogotowia Ratunkowego. Moją pracą jest pomagać takim ludziom jak pani. Więc chcę się dowiedzieć, dlaczego pani wzywa nas w środku nocy i połączyć fakty z pani chorobami do stanu, który jest teraz.

Łącząc wszystkie kropki mamy po prostu wzrost ciśnienia tętniczego, pewnie głównie przez złość, która teraz przez nią przemawia.

Takiej odpowiedzi chyba się nie spodziewała, nie spodziewała się, że mogę jej tak odpowiedzieć. Przez chwilę na mnie patrzy:
- Ja chcę, żeby zbadał mnie lekarz w szpitalu, a nie sanitariusz! - mówi.
- Jak już wspominałem, jestem ratownikiem medycznym i naszym zdaniem razem z kolegą pani stan nie nadaje się do wizyty na SOR-ze. Proszę, tutaj są leki, które może pani od nas otrzymać. Czy chce je pani otrzymać? Czy oczekuje pani pomocy medycznej? - pytam.
- NIE! CHCĘ, ŻEBYŚCIE MNIE WZIĘLI DO LEKARZA! DO SZPITALA! ON MNIE WYLECZY!

Informuje panią, że skoro odmawia nam pomocy medycznej, wychodzimy, bo naszym zdaniem nie jest to stan zagrożenia życia. Pani jest w szoku:
- WCZEŚNIEJ TUTAJ PRZYJEŻDŻALI I MNIE ZABIERALI, A NIE PYTALI CZY BADALI! - krzyczy kobieta.
- To proszę następnym razem wziąć od nich numer telefonu, żeby przyjechali swoim prywatnym samochodem. Informuję, jeśli pani nadal będzie wzywać pogotowie ratunkowe jako taksówkę, może skończyć się to mandatem, naraża pani życie innych ludzi. W tym stanie zalecam udać się rano do lekarza POZ - odpowiadam.
- PAN JEST CHAMSKI! TO SIĘ SKOŃCZY SKARGĄ! MI SIĘ NALEŻY! - nie przestaje starsza pani.
- Dziękuję bardzo, do widzenia - żegnam się ze spokojem i wychodzę.

Wielu ludzi nas postrzega nadal jako noszowych
, ludzi, którzy nie mają żadnej wiedzy medycznej, którzy nie uczyli się niczego. Niestety, dalej udaje się jej trafić na typowych „wąsów”, którzy biorą wszystko do szpitala i nie robią przy pacjencie nic... No cóż, wszędzie są takie osoby, mam nadzieję, że to się zmieni. Jest coraz więcej młodych ratowników, którym się chce! I właśnie takie osoby powinny się wspierać i nie pozwalać na bylejakość, równamy do góry, a nie w dół. No ale też nie ma co się dziwić, gdy w 2006 wchodziła ustawa o ratownikach medycznych, nie było żadnej informacji dla społeczeństwa. Kim jesteśmy, co teraz będzie robić pogotowie. Wiele starszych osób chce nadal lekarza w karetce, nadal chce otrzymać receptę czy zwolnienie. Niestety, my tego nie robimy. I im jestem w stanie to wytłumaczyć, że dużo się zmieniło, teraz trzeba wzywać lekarza swojego rodzinnego, a nie pogotowie jak kiedyś. Zazwyczaj mówią, że rozumieją, a potem znów wzywają. No ale tutaj mamy córkę i panią, która z miejsca jest w roli bomisia, czyli „Bo mi się należy”.

Złamanie nogi

Wezwanie około godziny 11:00:

„Wulgarna, wzywa do brata, uraz kończyny dolnej”.

Jedziemy na miejsce zdarzenia, z wyglądu znani mi obywatele świata pod wpływem alkoholu. Siostra wzywa do brata, który jest pijany. Podczas badania widać złamanie w obrębie kończyny dolnej w okolicy podudzia. Pan nie chce przewozu do szpitala, informujemy go, że jeśli nic z tą nogą nie zrobi, będzie dla niego bardzo źle. Nie rozumie. Mówi, że złamał ją już 3 dni temu i nic mu nie jest. Nikogo na siłę nie możemy zabrać do szpitala. Każdy pacjent ma prawo o sobie decydować. Informujemy siostrę, że gdy wezwie ponownie karetkę, a pan dalej nie będzie chciał jechać do szpitala, zostanie ukarana mandatem. Mówi, że rozumie.

Mija dzień, kilka wyjazdów, około godziny 17 dostajemy telefon od dyspozytora:
Słuchaj, co tam się stało w Pcimiu Dolnym przy ulicy Złamanej 3? - pyta dyspozytor.
- No pan sobie złamał nogę i nie chce pomocy medycznej - odpowiadam.
- Bo dzwoni ciągle jego siostra, z 10 razy już, jest wulgarna, wyzywa nas i mówi, że mamy przyjechać, bo jesteśmy od tego jak du*a od srania, że tam już mu kości na wierzchu widać - kontynuuje dyspozytor.
- Dobra, to daj nam wezwanie, pojedziemy, zobaczymy, ale daj nam od razu policję na miejsce wezwania - uprzedzam.
- OK, jasne, już wysyłam, dajcie znać.

Przyjeżdżamy na miejsce zdarzenia, wchodzimy razem z patrolem policji. Ponownie wzywa siostra. Patrzymy na pana, jest w takim samym stanie jak wcześniej, kości nie wystają, pan dalej leży i nie chce pomocy medycznej. Pytamy, gdzie ta wystająca kość na wierzchu. Siostra wulgarnie nam odpowiada, że w du*ie. W tym momencie policjant prosi panią o dokumenty i wypisuje jej kwit na 1000 zł. Policjant tłumaczy jej, za co dostaje mandat, ponieważ wcześniej chłopakom z patrolu wyjaśniliśmy, o co chodzi... Pani twierdzi, że dostaje mandat za damski ch*j. Krzyczy na całe osiedle.

Brat leży niewzruszony. Jak mówi: woli, żeby mu ją ucięli... Podpisuje nam kwity ponownie, że nie chce pomocy medycznej... Słyszałem ostatnio od kolegi ratownika historię, gdy pani dostała obrzęku płuc i jak mówiła „chciała umrzeć w domu” - żadną siłą nie można było jej zabrać do szpitala. Przy wezwanym patrolu policji i swojej rodzinie napisała, że chce umrzeć w domu. Jej słowa się spełniły... Mamy wolność wyboru, nikomu nie można nic nakazać ze względu na jego stan zdrowia, jeśli nie zagraża innym osobom.

Pustostan

W czasie wakacji brałem również dyżury w innej filii. Bardziej wakacyjnej. Przyszedłem na zmianę nocną. Wieczór zaczynał się leniwie. Przyszła 22, wszystkie karetki wyjechały w jednym momencie (oczywiście do samego rana już tak zostało i jeździliśmy ciągle). Wezwanie do pustostanu, który z opowiadań chłopaków jest zamieszkany przez bezdomnych. Treść wezwania brzmi:

„Uraz nogi, potrzebuje pomocy medycznej”.

No to jedziemy zobaczyć, co tam jest. Jako że już było ciemno, bierzemy z karetki latarkę - wielki szperacz. Włączam szperacz i co? Świeci jak latarka w breloku do kluczy... Na szczęście swoją latarkę kupiłem, gdy pojechałem na wizytę do pobicia w domu. Pan został pobity m.in. kuchenką gazową, jak i również butlą gazową... No pominę, ale w domu nie było światła. Bez latarki byłoby ciężko, na szczęście była z nami policja, więc zrobili nam „dzień w nocy”. Ledwo wróciłem z wyjazdu, a już zamówiłem swoją latarkę.

No więc powoli wchodzimy do tego pustostanu zdewastowanego z każdej strony. Teoretycznie nie powinniśmy tam wchodzić bez straży pożarnej. Oni powinni taki pustostan zabezpieczyć, ew. wynieść nam pacjenta. No ale ryzykujemy. Prowadzi nas kolega poszkodowanego. W długim korytarzu leży na ziemi on... człowiek. Leży wśród wymiotów, sików i gówien. Sam jest w stanie opłakanym. Widać, że długo się nie mył, jego ubrania są sztywne. Pytam go, co się stało. Mówi, że ma problem z nogą. Odsłaniam nogę... Na jego nodze znajduje się, jak to kolega powiedział, „ruchomy ryż” - czyli pełno larw, które zalęgły się w otwartej ranie pacjenta. Wygląda to źle, a jeszcze gorzej śmierdzi... No nic, taka praca, co zrobić? Czyścimy ranę dużą ilością płynów, zawijamy w gazę i bandaże. Pana zawijamy dodatkowo w folię aluminiową, żeby: A: jego kumple nie rozeszli się nam po karetce; B: mniej śmierdziało w tej karetce. Oczywiście tak czy siak potem karetka będzie dosłownie pływać w środkach do dezynfekcji, i to niejeden raz... Pan nie jest w stanie przejść, trzeba go nieść. Jest czterech jego kolegów, wybieramy tych najmniej pijanych, żeby nam pomogli go przenieść. Idziemy po nosze płachtowe, na nie nakładamy warstwę folii NRC, jak i również podkład jednorazowy.

Pana przenosimy do karetki, po drodze wywalając drzwi z zawiasów, ponieważ nie możemy się zmieścić. W czasie drogi do szpitala wszystkie okna są otwarte, smrodu nie da się wytrzymać. Podczas tego wyjazdu i badania pacjenta wdepnąłem w coś. Jak się okazało - wdepnąłem w gówno... i to nie zwierzęcia. Podczas badania spytałem pacjenta, czy mu nie przeszkadza, że w odległości metra od głowy ma takie wynalazki na ziemi. Jak to sam powiedział:
Nie, nie pada na głowę, jest OK.

Przypominam, jak bardzo może upaść człowiek.

Upadek ratownika

A propos tego upadku. Nigdy nie wiemy, co stoi za upadkiem tego człowieka. Wiem, co stoi za upadkiem innego człowieka.

W ostatnich dniach dostajemy wezwanie, jedno jakich wiele:

„Leży, nieznany problem”.

W 99% mamy dopisek: „Oddycha”, albo wręcz przeciwnie, mamy dopisek: „Wzywający nie zejdzie/podejdzie/sprawdzi, czy oddycha”.
Ostatnio o 2 w nocy jechaliśmy do wezwania: „leży, widzi z okna, nie wie, czy oddycha”. Na miejscu oczywiście brak pacjenta. No pominę. Jedziemy na sygnale przed samą zmianą do obywatela świata. Na miejscu młody chłopak, około 35 lat, upojony alkoholem. Zawijamy go do karetki, żeby nie robić sensacji na chodniku. Oczywiście najpierw robimy próbę pionizacji, czyli:
- Czy oczekuje pan pomocy medycznej? - pytamy.
- Nie (czasami jest to wyrażone dłuższym zdaniem: spier*alaj) - odpowiada pacjent.
- No to wstań i idź - mówimy.

Pacjent nie jest w stanie iść, więc wiemy, że jeśli nic z nim nie zrobimy, wrócimy tutaj jeszcze kilka razy, zatem zawijamy go do karetki, bo jest zimno, i wzywamy patrol policji. Gdyby było to dłuższe wyrażenie, pewnie byśmy nie brali do karetki. No ale widać, że chłop po prostu jest pijany i ma jakiś problem, bo płacze.

Zaczyna nam w karetce opowiadać swoją historię:
Bo ja kiedyś byłem jak wy, też jestem ratownikiem.

No nie bardzo mu ufam, bo już słyszałem miliard takich historii. Ale po krótkiej rozmowie z nim, gdy mówi mi, że pracował w Zakopanem, zaczynam go kojarzyć. Kilka miesięcy wcześniej też zbierałem go pijanego z ulicy. Też wtedy mówił, że był ratownikiem medycznym. No ale tym razem ma na to dowód. Ma przy sobie CV. A w nim, jak nic, ukończona szkoła, policealna jeszcze wtedy, i etap pracy w szpitalu na stanowisku ratownik medyczny. Zaczynam z nim dalszą rozmowę, co się stało, że już nie pracuje, a pije.

Jak sam mówi, pracuje na zmywaku, ale dziś... Dziś 28. urodziny miałby jego brat, ale ponad rok temu się powiesił, żeby było „ciekawiej” - on znalazł go powieszonego. W tym momencie zalewa się łzami. Po chwili dopowiada: a trzy lata temu... znalazłem mojego ojca, który się powiesił w pokoju.
We mnie coś pęka... W ciągu 2 lat znajduje swojego ojca i brata, którzy popełnili samobójstwo. Jak mówił, chciał im pomóc, ale widział po nich, że już nie ma kogo ratować, że jest za późno.

Poczekaliśmy na patrol, pogadaliśmy z nimi. Chyba odwieźli go do domu, nie wiem.
Tego wieczora wracałem ponad 2 godziny do domu, słuchając muzyki w samochodzie.

* * * * *

Dziękuję wam za uwagę! Dziękuję wam za pomoc.
Zapraszam was na swój profil na Instagramie: Młody Ratownik, gdzie jestem trochę bardziej aktywny niż tutaj. Po pojawieniu się artykułu pojawi się tam również Q&A do artykułu, jak i również do wszelkich pytań.

Pozdrawiam was serdecznie,
Młody Ratownik
2

Oglądany: 45667x | Komentarzy: 36 | Okejek: 394 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało