Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Filmowa partyzantka. Oto 5 znanych produkcji, przy których realizacji złamano prawo

33 605  
132   14  
Zrobić to legalnie, czyli zapłacić dużą kasę i utknąć w gąszczu biurokratycznych przepisów, czy też może zgodnie z zasadą „na przypale albo wcale”, olać zasady i iść na żywioł? Zazwyczaj, bojąc się konsekwencji, filmowcy decydują się na pierwszy sposób, co jednak wcale nie oznacza, że czasem delikatne minięcie się z prawem nie jest w kinie „dobrze widziane”. Przed wami kilka produkcji, przy których tworzeniu robiono rzeczy, delikatnie mówiąc, niedozwolone.

#1. „Human traffic” – jak zagrać młodzieńca pod wpływem narkotyków

Ten film ma status młodzieżowego manifestu brytyjskiej epoki wielkich fikołków klubowych napędzanych potężnymi porcjami MDMA – znanej i przez wielu bardzo lubianej substancji emaptogennej wykazującej również delikatne działanie halucynogenne i euforyczne. Jako że pamiętna produkcja Justina Kerrigana w dużej mierze skupiała się właśnie na imprezach skupiających miłośników tej używki, debiutującemu reżyserowi zależało na tym, aby aktorzy grający główne role mieli jakieś doświadczenie w przyjmowaniu tabletek ecstasy.



Jeden z artystów, Danny Dyer, zasłynął znakomitym, bardzo trafnym, monologiem opisującym różne stany naćpania tym narkotykiem – zaczynając od euforycznego początku podróży, poprzez filozoficzne przemyślenia, skończywszy na serotoninowym, depresyjnym zjeździe pod koniec tripu.

https://www.youtube.com/watch?v=8_BFMEQOH2Q
Dyer, starając się o tę rolę, otwarcie przyznał, że MDMA nie jest mu obce, a wręcz jest tej substancji wielkim entuzjastą. Jak się pewnie domyślacie, wiele ze scen, w których widzieliśmy tę postać będącą w stanie narkotycznego upojenia, nakręcono z udziałem totalnie naćpanego artysty. Po latach Danny przyznał: „To było sześć tygodni rozpusty. Dziwnie mi się to teraz ogląda: Tak, to ja – totalnie napruty na ekranie!”.

#2. „Wrota niebios” – usprawiedliwione okrucieństwo?

Kojarzycie zamieszanie wokół niesławnego, włoskiego dziełka pt. „Holokaust kanibali”, gdzie filmowcy, na potrzeby swojej wizji artystycznej, w sposób co najmniej okrutny zabili kilka egzotycznych zwierzaków? Jeszcze dalej zagalopowali się twórcy hollywoodzkiego filmu „Wrota niebios”. Był to nakręcony w 1980 roku, całkiem nieźle obsadzony (główne skrzypce zagrali tu Christopher Walken, Kris Kristofferson i John Hurt) historyczny western opowiadający o bogatych hodowcach bydła, którzy chwytają się najpodlejszych sposobów, aby powstrzymać niekontrolowany napływ europejskich przybyszów na amerykańskie ziemie.



Krótko po premierze „Wrót niebios” na jaw wyszły karygodne praktyki, jakich dopuszczano się wobec zwierząt na planie. Dość tu wspomnieć, że spuszczanie krwi z okaleczonych wołów, aby za jej pomocą ucharakteryzować aktorów, to najlżejsze z przewinień filmowców. Sporo koni zostało poważnie ranionych na potrzeby jednej ze scen, a jedno ze stworzeń zostało nawet wysadzone w powietrze przy użyciu dynamitu – ujęcie to potem trafiło do gotowej wersji filmu. Były też kogucie walki, dekapitacja drobiu czy wypruwanie bydłu wnętrzności...



Kontrowersje wokół premiery były tak duże, a obrońcy praw zwierząt tak donośnie protestowali przed kinami, że w kolejnych latach, gdy zachodziło podejrzenie o złym traktowaniu naszych braci mniejszych na planie innych produkcji, zaczęto umieszczać w napisach końcowych wyraźną informację: „Żadne zwierzę nie ucierpiało podczas kręcenia tego filmu”. Jeśli zaś chodzi o „Wrota niebios”, to obraz ten zarobił nieco ponad 3 miliony dolarów przy budżecie, który wynosił 44 miliony dolarów. Tymczasem krytycy nie szczędzili jadu w swoich recenzjach, a na głowy twórców posypało się aż 5 nominacji do Złotych Malin (w tym jedna zdobyta!). Trudno jest więc mówić o jakimkolwiek sukcesie. Tu nawet Oscar za najlepszą scenografię nie pomógł…

#3. „Mad Max” – filmowa partyzantka

Podobno George Miller wpadł na pomysł nakręcenia „Mad Maxa” po tym, jak pracując na ostrym dyżurze, jako młody i jeszcze nie do końca opierzony doktor, miał styczność ze zwłokami ofiar wypadków samochodowych. Tak zresztą mówił sam zainteresowany.
Produkcja ta zasilana była budżetem o zawrotnej kwocie 200 tysięcy dolców, wobec czego kręcona była w najtańszy możliwy sposób. Reżyser posunął się nawet do tego, że zapłacił parę groszy członkom gangu motocyklowego Hell’s Angels, aby uwiecznić wizerunki zakapiorów na filmie.



Tymczasem dyrektor artystyczny Jon Dowding regularnie okradał lokalny sklep, aby przynieść na plan potrzebne rekwizyty, które potem wykorzystywano w różnych ujęciach. No i jeszcze trzeba było zamykać drogi, aby móc nakręcić sceny pościgów i efektownych wypadków. Oczywiście nikt na to nie miał kasy, więc filmowcy blokowali ulice nielegalnie. Podobno lokalni, australijscy policjanci kręcili się na planie, ale raczej nie utrudniali ekipie pracy. Kupa szczęścia oraz nieprawdopodobny upór Millera, który mając do dyspozycji iście „kieszonkowy” budżet, doprowadził swój projekt do końca, zaowocowały niespodziewanym sukcesem. „Mad Max” – dzieło, które na wielu etapach produkcji mogło zostać pogrzebane przez stróżów prawa – zarobił 100 milionów dolarów, stał się trampoliną do sławy dla Mela Gibsona i przez wiele lat piastował zaszczytny tytuł „najbardziej dochodowego filmu wszech czasów”!



#4. „Nosferatu: Symfonia grozy” – jedno z najważniejszych dzieł niemieckiego ekspresjonizmu to bezczelny plagiat, który cudem tylko dotrwał do naszych czasów

Bram Stoker – irlandzki pisarz – wydał sporo książek, w tym i takich przeznaczonych dla najmłodszych czytelników, jednak to gotycka opowieść o wampirze Drakuli najbardziej odznaczyła się na kartach historii. Po śmierci autora tego dzieła schedę po nim odziedziczyła jego żona Florence, która przez lata całkiem dobrze utrzymywała się jedynie ze sprzedaży literackiego dorobku swego zmarłego małżonka. Jako jedyna właścicielka praw do „Drakuli” miała przed sobą świetlaną przyszłość – oto bowiem nadchodziły czasy kina i już wkrótce miały się posypać kuszące oferty przeniesienia historii słynnego krwiopijcy na duży ekran. Dziesięć lat po odejściu męża pani Florence dostała propozycję sprzedaży praw autorskich do książki. Zainteresowana nimi była ekipa niemieckich filmowców. Stoker jednak odrzuciła ofertę. Producent Albin Grau nie zamierzał jednak odpuścić i mimo sprzeciwu kobiety, spełnił swoje marzenie i nakręcił „Nosferatu – symfonię grozy”.



Na wszelki jednak wypadek wprowadził do scenariusza kilka drobnych zmian – na przykład bohatera nazwał hrabią Orlokiem i nadał mu nieco mniej przyjemnej (w porównaniu z wizerunkiem Drakuli zaprezentowanym chociażby przez Belę Lugosiego) aparycji. W dalszym jednak ciągu obie historie były na tyle do siebie podobne, że pani Florence rozpoczęła z Niemcami prawną batalię, domagając się 5000 dolarów odszkodowania i pełnych praw do nakręconego przez nich filmu. Ostatecznie, zmuszona coraz bardziej uszczuplającym się budżetem pakowanym w kolejne postępowania sądowe, wdowa po pisarzu wywalczyła nakaz spalenia wszystkich nośników z filmem. Mało brakowało, a pani Stoker zabiłaby Nosferatu. I to wcale nie osinowym kołkiem ani unurzanym w czosnkowym sosie krucyfiksem. Jakimś cudem udało się ocalić parę filmowych szpul i tylko dzięki temu arcydzieło kina grozy dotrwało do dzisiejszych czasów. Natomiast pani Florence nie wnikała za bardzo w dalsze losy niemieckiego plagiatu, bo parę lat po głośnej sprawie pławiła się w bogactwie po tym, jak sprzedała prawa do powieści swego męża wytwórni Universal.

#5. „Escape from Tomorrow” – igranie z Disneyem

Nie jest żadną tajemnicą, że wytwórnia Walta Disneya z wielkim pietyzmem dba o dobre imię marki i już nie raz udowodniła, jak zaciekle potrafi walczyć o swoje prawa. Dziwi więc trochę krok, który zrobił amerykański reżyser Randy Moore, decydując się nakręcić sporą część swojego mocno „zrytego” psychodelicznego dziełka całkiem nielegalnie w Disneylandzie.



Filmowcy stosowali iście partyzanckie metody – musieli na przykład śledzić prognozy pogody, aby mieć pewność, że w danym miejscu o danej porze będzie wystarczająco dużo naturalnego światła, bo przecież wspomagając się studyjnym sprzętem, zwróciliby uwagę ochrony. Ponadto cała ekipa wykupiła specjalne karnety sezonowe do parku, dzięki czemu mogli tam przebywać przez wiele dni, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Korzystali też ze specjalnie zatrudnionych zwiadowców, którzy dbali o to, aby cała ta maskarada nie wyszła na jaw. Na wszelki jednak wypadek ekipa wchodziła na plan w oddzielnych grupkach. Jeden tylko raz ochrona zainteresowała się swoimi „stałymi gośćmi” i uznała ich za paparazzich nękających odwiedzających Disneyland celebrytów. Udało się jednak wówczas opanować sytuację.



Najbardziej zakasująca jest reakcja włodarzy Disneya na premierę „Escape from Tomorrow”. Chociaż można by się spodziewać pozwów i domagania się potężnego zadośćuczynienia za moralne straty, właściciele słynnej marki… nie zrobili absolutnie żadnego kroku, aby ukarać swawolnych filmowców, którzy właśnie zbierali pochwały na międzynarodowych festiwalach kina niezależnego. Czemu tak się stało? Ano temu, że lada moment miała mieć miejsce premiera „Saving Mr. Banks” z Tomem Hanksem w roli Walta Disneya. Zbyt dużo niezdrowego szumu wokół małej, nakręconej „z przyczajki” produkcji mogłoby źle wpłynąć na odbiór laurki, którą wytwórnia wystawiła swojemu założycielowi. A była to laurka dość droga, warto nadmienić – wyłożono na nią okrąglutkie 35 milionów dolarów, czyli 54 razy tyle, ile wynosił budżet „Escape from Tomorrow”!

A tu poczytacie o kilku innych filmach, których twórcy złamali prawo.

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
3

Oglądany: 33605x | Komentarzy: 14 | Okejek: 132 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało