Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

7 etapów z życia początkującego gitarzysty-samouka

73 365  
236   48  
A więc postanowiłeś zostać gitarzystą, tak? Marzą ci się tłuste riffy, tłumy fanek, efektowne solówki, tłumy fanek, legendarne kompozycje, tłumy fanek… Wspominałem już o fankach? No właśnie. Wielu z nas stanęło kiedyś na początku tej pięknej drogi, mając przed sobą co najmniej 7 poniższych przystanków.

#1. Pierwsza gitara

Zatem przyszedł ten piękny moment – grzebień i gumki recepturki już ci nie wystarczają, pora na zakup własnej gitary. Klasyczna, akustyczna, elektryczna? No ba – oczywiście, że elektryczna! Pod względem stosunku wymaganych umiejętności do prognozowanej liczby cycków, które można z jej pomocą odsłonić, elektryczna wypada najkorzystniej. Poza tym – nie oszukujmy się – żeby dobrze wyglądać z gitarą klasyczną/akustyczną, trzeba być przynajmniej Banderasem (a większości z nas bliżej raczej do Zenka Martyniuka...).

I tak, owszem, pierwsza gitara ma wyglądać, nie brzmieć, bo doskonałe brzmienie będzie akurat ostatnim, co mogłoby motywować cię do treningów...

Po dwóch tygodniach bicia się z myślami rezygnujesz i z Flying-V, i z Explorera. Na początek wystarczy coś bardziej uniwersalnego, coś klasycznego. Les Paul albo jakiś Stratocaster. Rezygnujesz też z ruchomego mostu i wajchy tremolo – owiany legendą horror zwany strojeniem skutecznie spędza ci sen z powiek i zawczasu odpuszczasz. W końcu decydujesz się na coś nieco tańszego ale bardziej praktycznego, zamierzając w zamian zainwestować w nieco lepszy wzmacniacz. Etap pierwszy za tobą – wyszedłeś obronną ręką, gratulacje. Skompletowałeś zestaw, który w teorii powinien wystarczyć ci na długo. A przynajmniej do czwartego etapu...

#2. Pierwszy riff

Radość posiadania własnej gitary trwa i trwa – zwykle do pierwszej próby użycia jej w celu, do jakiego została stworzona. Niech więc stanie się muzyka!
Przez słowo "muzyka" rozumiemy w tym wypadku riff ze "Smoke on the water" na dwudźwiękach w najprostszym możliwym wariancie (grany palcami, bez kostki - bo łatwiej). Niewiele to, a jak cieszy! Po czterech godzinach katowania w kółko sam Ritchie Blackmore z Deep Purple dostałby pierdolca, ale ty się nie poddajesz. Zamykasz oczy, uruchamiasz wyobraźnię i już czujesz na sobie wzrok tysięcy wiwatujących fanek (cycki, cycki!) – a potem z przerażeniem, otwierasz oczy, bo za cholerę nie możesz na ślepo trafić w piąty próg. Trudno, gwiazdą rocka zostaniesz trochę później.

Nie ma tego złego - wyszukujesz w internecie kolekcję pięćdziesięciu najlepszych riffów wszech czasów i historia zaczyna się od nowa - co prawda większość wydaje ci się niemożliwa do zagrania dla człowieka o pięciu palcach w standardowym układzie, ale skoro siedmioletnie chińskie dzieci dają radę, to ty też podołasz. Mimo wszystko nie zrażasz się - znowu wygrałeś.

#3. Pierwsza krew


Ból twojej zranionej ambicji i złamane serca przypadkowych słuchaczy, ofiar twojego grania, to jednak nic w porównaniu z krwawiącymi opuszkami palców, doskwierającymi przez pierwszy miesiąc, dwa. Wybrałeś gitarę elektryczną, czyli metal w najczystszej postaci. Żadnych strun zrobionych z gumy od majtek jak w gitarach klasycznych. Tylko metalowe linki grubości dziesiątych milimetra, gotowe w każdej chwili rozpruć ci skórę - prawie jak "imigranci" tylko bez wydawania islamskich okrzyków. Początki obchodzenia się ze strunami bywają bardzo bolesne. Musi minąć czas zanim wytworzy się te specyficzne zgrubienia na końcach palców i zakończy nierówną walkę z zaciekle broniącym się instrumentem.

To taki miły czas, kiedy nawet najprostsze fizjologiczne czynności potrafią sprawiać nieopisany ból, nie mówiąc już o zabieraniu się do ćwiczeń dwa dni z rzędu. Nauka gry na gitarze elektrycznej okazuje się wymagającą próbą charakteru. Kobiety, dzieci i metroseksualiści mogą już teraz przesiąść się na pianinko.

#4. Więcej sprzętu niż talentu


Po pewnym czasie nieszczególnie satysfakcjonujących prób dochodzisz do wniosku, że czegoś zdecydowanie brakuje. Może brzmienia? Dokupujesz więc multiefekt (ale niedrogi - wszak dopiero zaczynasz swoją przygodę), lepszy kabel, trochę kostek, kapodaster, tulejkę do slide'ów i jeszcze kilka innych rzeczy, których w twoim wyobrażeniu nie może zabraknąć na scenie. Niestety tydzień po zakupie to przeciętny czas, w którym orientujesz się, że to jednak nie sprzęt gra, tylko ty. I zakup kolejnych elementów prowadzi do osławionego stanu "więcej sprzętu niż talentu". Teraz więc albo intensywnie weźmiesz się za naukę, albo do końca życia będziesz wyglądał jak właściciel pstrokatego ale najnowszego iPhone'a, biedzący się nad tym, jak właściwie z tego wynalazku zadzwonić.

Spośród stu brzmień multiefektu wybierasz sobie dwa lub trzy, pomiędzy którymi przełączasz się w zależności od nastroju, bunkrujesz się w najdalszym kącie domu, zakładasz słuchawki na uszy, zaciskasz zęby i bierzesz się do pracy. Teraz już rozumiesz, że łatwo nie będzie, ale nie poddajesz się. Chociażby z czystej przekory wobec tych, którzy "od początku wiedzieli, że nic z tego nie będzie".

#5. Pierwsza piosenka

Z czasem nauka kolejnych riffów przychodzi ci coraz łatwiej i coraz szybciej. Czytanie tabulatury nie sprawia ci żadnego problemu, tak samo wszystkie podciągnięcia, hammer-ony i pull-offy, jeszcze do niedawna powodujące tylko ból (palców i uszu). Umiesz już zagrać rozpoznawalne fragmenty wielu piosenek - dobra nasza! I wtedy znienacka pojawia się nowy zgrzyt. Ktoś, kogo uważałeś za najlepszego przyjaciela, atakuje ciebie i twoje dotychczasowe wysiłki nietaktem w stylu "a może nauczyłbyś się jakiejś piosenki całej, od początku do końca?". Cóż, może i byś się nauczył...


A zatem, hm... gitara prowadząca, gitara rytmiczna, linia basu, perkusja, wokal - sporo jak na jedną gitarę. Nawet jeśli opanujesz jeden z elementów, do zagrania piosenki tak by satysfakcjonowała krytykantów wciąż będzie daleko. Co robić, jak żyć? Oczywiście po raz kolejny nie zamierzasz się poddać - sięgasz więc po specjalne aranżacje, w których praktycznie wszystkie elementy rozpisane są tak, by można było zagrać je na jednej gitarze. "Jolka, Jolka" czy "Dust in the wind" - to twoje aktualne zmartwienie. Wybierasz jedno i... zaczynają się schody. Porzućcie kostki, wy, którzy tu wchodzicie. Nie dość, że zmuszasz lewą rękę do nadludzkich kombinacji, to teraz jeszcze musisz w podobny sposób zaangażować prawą. A w międzyczasie pamiętać jeszcze o rytmie, artykulacji, kolejności... Sporo roboty jak na trzy minuty grania w efekcie (tudzież afekcie).

Rok lub dwa później - jest!

Powinieneś wówczas być już tak wyćwiczony w operowaniu palcami, że zrobienie nawet najbardziej fikuśnego swetra na drutach nie będzie stanowiło problemu (i to bez drutów!). A kiedy dumny jak paw idziesz do (byłego!) przyjaciela pochwalić się efektem treningu, ten stwierdza, że ma już tej właśnie piosenki po dziurki w nosie. A w ogóle to nigdy za nią nie przepadał. W podziękowaniu za bezinteresowną krytykę z trudem powstrzymujesz się, by nie połamać gryfu gitary na głowie owego (byłego!) przyjaciela. Ale nie przejmujesz się zanadto - koniec końców umiesz już zagrać całą piosenkę! To naprawdę coś!

#6. Pierwsza twórczość

Jakiś czas później znasz już kilkadziesiąt riffów, prawdopodobnie nauczyłeś się grać nie jedną a nawet kilka piosenek w całości, trochę improwizujesz... po czym zdajesz sobie sprawę z tego, że to wszystko powoli przestaje cię bawić. Niewesoło, prawda? Nie ma tego złego! Zamiast odtwarzać kompozycje innych, zabierasz się za własne. Kilka pasujących akordów (no dobrze - w twoim przypadku raczej mocarnych power-chordów), kilkanaście samotnych dźwięków w solo, do tego ze trzy strofy częstochowskich rymów i dzieło gotowe. Dwie godziny później umiesz już je zagrać, a po kolejnych trzech umiesz je zagrać nawet nieźle. Trzeba by je tylko jeszcze zaśpiewać...

Granie jest trudne, śpiewać ponoć każdy może, ale żeby oba tak naraz? To kolejna umiejętność, która wydaje ci się nie do opanowania. I tylko świadomość, że istnieje taki ktoś jak Organek, Eric Clapton, Richie Sambora i jeszcze miliony innych śpiewających i grających jednocześnie gitarzystów, sprawia, że znów nie tracisz wiary w siebie.


Mając już jednak pewne doświadczenia z nauką gry na gitarze, przed próbami grania i śpiewania upewniasz się, że rodziców nie ma w domu, a sąsiedzi wyjechali nie bliżej niż na Mauritius. Przystępujesz więc do zadania...

"Krwawi serce, krwawi dusza,
kiedy słyszy śpiew Janusza,
uszy bolą, mózgi cierpną
rzuć gitarę - kwiatki więdną!"

#7. Long live rock'n'roll!

Nauka gry na gitarze nie kończy się nigdy. Nigdy nie będziesz na tyle dobry, byś nie mógł być lepszy - ale i tak więcej już umiesz niż nie umiesz. I tylko od ciebie zależy, czy porzucisz gitarę, od czasu do czasu tylko wyciągając ją z kąta, by zdmuchnąć kurz i pograć parę minut zanim zdążysz nadepnąć na odcisk sąsiadom. Czy może jednak... znajdziesz kilku podobnych sobie zapaleńców i razem stworzycie zespół, o którym za jakiś czas dowie się cały świat?


W końcu najsłynniejsze gwiazdy rocka zaczynały właśnie w garażu, często na samodzielnie zbudowanych instrumentach - jak choćby Brian May z Queen... Nie było wtedy TVN-ów, Polsatów i ich głupkowatych programów dla przyszłych niedorozwiniętych gwiazdek pop. Tylko ciężkie próby, lata praktyki i coraz większe koncerty, od zapyziałych klubów (za miskę piwa) po rockowe festiwale gromadzące setki tysięcy widzów (za honoraria liczone w milionach).

To co, za kilka lat widzimy się na Hellfest?
11

Oglądany: 73365x | Komentarzy: 48 | Okejek: 236 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

26.04

25.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało