Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Abrachiła przypadki VIII

26 712  
109   7  
Kliknij i zobacz więcej!Któregoś dnia zastałam Abrachiła przy gorączkowej krzątaninie, polegającej głównie na maniackim i nerwowym pucowaniu sprzętu, pojazdu, jak również i siebie.

Wprawdzie Abrachił, jak na warunki pracy, jest człowiekiem naprawdę schludnym, jednak polerowanie tarczy do racic flanelką i szorowanie własnych paznokci szczotką ryżową polaną tak na węch domestosem wydało mi się grubą przesadą, zapytałam więc, czy spodziewa się wizyty popa czy rabina? Abrachił zaśmiał się nerwowo i nieuważnie, nie przerywając ww. czynności, po czym wyjawił, że jedzie na robotę. Do Niemiec. Do ZACHODNICH Niemiec, jak stanowczo podkreślił.
W związku z tym nie może przynieść wstydu ni Polsce, swej przybranej ojczyźnie, ni Ukrainie, ni też licznym wyznaniom, z którymi przypadkiem jest związany. Upewniwszy się, że Abrachił jedzie tam do gospodarstwa, świadcząc swe standardowe usługi, wyśmiałam go z lekka, jako że na fermie jak na fermie: nawet w Niemczech bydło i trzoda sra bez litości.
Okazało się, że kilka dni wcześniej Abrachiła odnalazł z trudem (nie jest łatwo pokapować się w pogmatwanej sieci długaśnych podwórek, z których każde kończy się przejściem do kilku innych, a numeracja nadana została widocznie na głębokiej fazie anyżówki, bowiem najbliżsi sąsiedzi Abrachiła mają na domach numery 28, 57, 35 i 17A) człowiek na stałe mieszkający w Bawarii, który wysłany został z polecaniem znalezienia jakiegoś dobrego i w miarę taniego fachowca od racic. Z podkreśleniem na dobrego. W nawiasie jeszcze trzeźwego. I koniecznie z własnym sprzętem. I żeby sobie dobrze radził ze zwierzętami, bo nikt tych zaraz nie może połapać. Abrachił rzecz jasna spełniał wszystkie wymogi, tym bardziej, że trzeźwy był bardzo często, a w pracy to już zawsze. Co do sugestii, że nie połapie zwierzaków, to zaśmiał się tylko serdecznie, bo różne egzemplarze już w życiu łapał i żaden, czy to zwierz, czy to ludź, mu nie uciekł. Co do ceny dogadali się w trymiga, ewentualne problemy z niemiecką policją (Abrachiła klatka poskromowa nie miała stosownej legalizacji do poruszania się po jakżeż pięknych i przejezdnych drogach RP, co Abrachił rozwiązywał wożąc w bagażniku drobne i bezinteresowne upominki dla nazbyt troskliwych przedstawicieli władzy) obiecał wziąć na siebie przybyły przedstawiciel, który też miał robić za tłumacza. Abrachił bowiem po szwabsku to umiał raptem, że eine kleine prosiątko po polu gelaufen, a poza tym „Hande hoch, du schweine!” i „ Donnerwetter”; czy jakoś tak.
Wydawało się, że obgadali wszystko. Przedstawiciel ów dziwił się tylko nieznacznie, że taka klatka poskromowa to strasznie jednak duża jest, no ale sam przyznawał, że on to się nie zna.
Pojechał zatem Abrachił, odpicowany jak stróż w Boże Ciało, z klatką lśniącą jak psie oczy (a co żeście myśleli?), z torbą sprzętu i przygotowany na przepychanki z bydłem (a propos, to niemiecka policja patrzyła na Abrachiłowy poskrom z mieszaniną leku i obrzydzenia, bo tłumacz sprzedał im kit, że jest to sprzęt do tortur zamówiony do filmu o inkwizycji).
Na miejscu spodziewał się długich obór, silosów z kiszonką itp., itd. Zadziwił się, kiedy stanęli przed pięknym, utrzymanym w myśliwskim stylu dworem, wśród lasów, z widokiem na dłuuuugaśną łąkę nad rzeczką i jakimiś szałasami na horyzoncie. Jeszcze bardziej się zdziwił, kiedy po zapoznaniu z tamtejszym szefem, ten podwiózł go wraz z niezbędnym sprzętem bliżej rzeczonej zwierzyny. Zwierzyna pasła się wśród drzew i czujnie podnosiła na intruzów swe wielkie, piękne oczy. Abrachił poczuł, że robi mu się ździebko słabo…
Sama myśl o połapaniu blisko pół tysiąca saren i danieli, latających samopas po 40 ha posiadłości, przyprawiła go o palpitacje i stan bliski zejściu.
Ale Abrachił nie jest z tych, co by się łatwo poddawali. Przede wszystkim, klatkę poskromową, jako nie odpowiadającą zwierzętom rozmiarowo, kazał wywieźć, co by żywiny nie płoszyła. Następnie ustalił, co właściwie takiego się dzieje, że dzikiej bądź co bądź zwierzynie przerastają raciczki. 40 hektarów to nie jest taki mały wybieg, nawet jak na takie duże stado i przyjąwszy bardzo miękkie podłoże. Taa… Okazało się, iż po pierwsze primo, to duża ilość zwierzątek pochodzi z zoo, gdzie bytowały na 10 m2, bez opieki weta i stosownych korekt racic, a po drugie primo, szefunio dokarmia swoją trzódkę suchymi wysłodkami i śrutą zbożową, bo jak rzekł, one to lubią i szybciej rosną… A potem klientela (różni tacy tam bonzowie, co to lubią sobie postrzelać i zaszpanować porożem… tzn. nie swoim, raczej własnoręcznie upolowanym) narzeka, że zwierzyna za wolno ucieka i w dodatku się potyka. Kula leci wtedy za wysoko i amunicja się marnuje.
Abrachił po przetrawieniu tej informacji policzył najsampierw dla uspokojenia do 10 po polsku, ukraińsku i w jidysz; po czym całkiem już spokojnie wydarł się potężnie na całą okolicę, aż z drzew poderwały się kawki, a zwierzyna ruszyła do galopu. Znaczy, zamierzała ruszyć, ale szło jej faktycznie niesporo. Nie jest łatwo bowiem biegać z racicą długości narty i wykrzywionym paskudnie stawem; a racice owrzodzone i rozwarstwione na skutek zakwaszającego żywienia też nie predestynują do szybkiego biegu.
Nu, zrobię ja – powiedział Abrachił, ale najsampierw to trzeba im zmienić dietę, bo inaczej to szkoda zachodu i po co dziczyznę męczyć. Ugadali się jakoś, Abrachił wytyczne zostawił, a potem wypożyczył od szefcia konika i po kolei biedule na lasso łapał. Rodeo było takie, jak nikt w okolicy nie pamiętał, a właściciel rancza pluł sobie w brodę, że plakatów nie rozwiesił i za oglądanie nie kasował.
Trzy dni się tak ganiali, na końcu już ani koń nie chciał biegać, ani dziczyzna, musiał Abrachił na piechotę do każdej zziajanej sztuki dotrzeć. Zrobił, co miał zrobić, skasował swoje (pięć razy więcej dostał, niż się umawiali, ale już szef widział, że nie przelewki i przede wszystkim na drugi raz innego, nomen omen, jelenia nie znajdzie), a do domu jeszcze na pociechę kilka półtusz z dziczyzny wszelakiej zafasował. Nie miał gdzie podziać, więc ciepnął w worku do poskromu.
Całkiem byłby wyprawą ukontentowany, gdyby nie fakt, że tłumacz urżnął mu się na sztywno zaraz po wyjeździe, a napotkany patrol szwabskiej drogówki (pechowo ten sam, co wprzódy) nijak nie chciał uwierzyć, że to, co zalega w worku, to nie są zmasakrowane ludzie zwłoki, a próby Abrachiłowego tłumaczenia, że to dziczyzna (po Abrachiłowemu „eine wilde schweine” nie zostały przyjęte ze zrozumieniem. Szczęśliwie tłumacz wytrzeźwiał już po kilkunastu godzinach, a zaalarmowany jego telefonem właściciel rancza przyjechał bezzwłocznie i sytuację wyjaśnił i załagodził ku wielkiej radości wszystkich uczestników zdarzenia, a także niemieckiego przemysłu monopolowego.

Oglądany: 26712x | Komentarzy: 7 | Okejek: 109 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało