Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Abrachiła przypadki III

27 603  
152   12  
Kliknij i zobacz więcej!Niniejsza historia jest dla odmiany zupełnie niemal abstynencka, a co za tym idzie, raczej smutna. Osoby wrażliwe proszone są o rezygnację z lektury (bądź zaopatrzenie się w napoje uspokajające).

Abrachił, mieszkający w owym czasie na bieszczadzkich zadupiach (o czym kiedy indziej), miał dwa psy. Jeden z nich nazywał się bardzo standardowo: Bierz; drugi nosił bardziej oryginalne miano Ciula. Wzięło się to po pierwsze stąd, że kiedy przybłąkał się do Abrachiła jako szczeniak, ten po pierwszym wejrzeniu na psa orzekł w zadumieniu: a to ciul… A po drugim wejrzeniu stwierdził, że to jednak jest psa, znaczy suka, znaczy Ciula. Poza tym Abrachiłowi bardzo podobał się wyraz twarzy listonosza, a także wszystkich innych petentów trafiających do Abrachiłowego obejścia, kiedy odwoływał szczekające psy, wołając: Bierz Ciula!
Psy, jak to psy, dobre były, wierne i mądre, a że żadnej żywinie nie szkodziły, to latały po okolicy samopas, głównie zresztą po lesie. Im też nikt nawet z głupoty krzywdy nie robił, boć każdy wiedział, że to Abrachiłowe (Ciula była tak wyjątkowo parszywej urody, że każdy nawet po ciemku i w stanie pomroczności nie mógł pomylić jej z niczym innym, chyba, że z nocnym koszmarem), a z Abrachiłem zdecydowanie opłacało się żyć w zgodzie, zarówno dla korzyści materialnych, jak i zdrowotności i integralności własnej osoby.
No i zdarzyło się jak raz, że psy podczas zwyczajowej włóczęgi po lesie na sidła przez jakiegoś luja zastawione w śniegu się napatoczyły. Konkretnie, złapała się w nie Ciula, i to pechowo, tylną łapą. Szarpiąc się najwyraźniej, zaciągnęła sobie łapę dość wysoko, ponad łeb, tak, że nawet położyć się nie mogła. Bierz pognał do domu, ale pech chciał, że Abrachił wyjechał był na dni parę i pieczę nad żywiną sąsiadowi zostawił. Sąsiad na piszczącego psa popatrzył, miskę z żarciem mu podstawił i go, ogólnie rzecz biorąc, olał. Bierz pokręcił się jeszcze, piszcząc, w końcu chwycił kawał kości i poleciał do lasu. Przez kolejne kilka dni przybiegał tylko po żarcie, trochę zżerał na miejscu, a co dał radę to brał w pysk i biegł z powrotem.
Wreszcie wrócił Abrachił i relację od sąsiada odbiera, że psy na noc nie wracają, tylko Bierz bierze żarcie na wynos. Zmełł przekleństwo pod nosem i tak jak stał, w kościołowej kufajce i wyjściowych walonkach, torbę tylko pod płot rzucając, do lasu pogalopował. Bierz miał ścieżkę już w śniegu wydeptaną, więc po śladach Abrachił kurzgalopkiem podążał, na gałęzie grzmocące go po facjacie nie zważając. Stanął nagle i aż go zatchnęło, kiedy zobaczył psy: Bierz wokół Ciuli biega, poszczekuje do niej prosząco, a ona po parę metrów na trzech łapach kusztyka, po czym kładzie się w śniegu i już nawet nie piszczy, tylko łeb bezradnie na śniegu kładzie, a Bierz trąca ją nosem i kikut tylniej łapy wylizuje. Doskoczył Abrachił Ciulę ratować, kufajką owinął, do domu zaniósł. Kiedy już psy ogrzał, nakarmił, ranę zaopatrzył, do lasu raz jeszcze powędrował, żeby sprawdzić, co się właściwie psu stało, że bez łapy wrócił. Krwawe ślady zaprowadziły go prosto do sideł, w których smętnie Ciulowa łapa wisiała była. Nie było szans, żeby Ciula sama sobie tę łapę odgryzła, nie dosięgnęłaby choćby była joginem. Ani chybi musiał Bierz samodzielnie akcję ratunkową uskutecznić i towarzyszkę z opresji własnymi zębami wyratować.
Wkurzył się Abrachił niepomiernie, bo sidła po sposobie zakładania od razu zidentyfikował i niczym rozpędzona lokomotywa do sprawcy się potoczył, parą i wściekłością buchając. Wpadł do izby, dowody rzeczowe na stół ciepnął i pyta: Twoje?!
No, moje, odpowiedział cicho Józwa, bo trudno się wyprzeć było, jak innych podejrzanych pewnie w promieniu 50 km by się nie znalazło, a Abrachił nie wyglądał na takiego, co by sobie w danym momencie dał kit wcisnąć.
Wytłumaczył więc Abrachił Józwie w krótkich żołnierskich słowach, co o tym myśli, kilku dobrych, przyjacielskich rad udzielił (np. żeby trzymał swój śmierdzący odwłok z dala od lasu, notabene Abrachiłowego, chyba że chce mieć w te konkretne sidła pewną delikatną część ciała złapaną i przez gałąź zawieszoną), a na koniec pozostawił mu na pamiątkę szczery, słowiański wpierdol.
Koniec końców, Ciula wydobrzała, pod wygojony kikut Abrachił starym czeskim sposobem podkleił jej dopasowany kawałek drewna, żeby wygodniej jej się chodziło i jeszcze paręnaście ładnych lat po świecie śmigała i parędziesiąt zdecydowanie nieładnych szczeniaków na tenże świat wydała. Jednego dostał nawet Józwa, który czyn swój niecny odpokutował, sidła zastawiać przestał (za co okoliczna zwierzyna jest pewnie po dziś dzień Abrachiłowi wdzięczna, albo byłaby, gdyby wiedziała, o co cho… i ogólną poprawą swego zachowania doprowadził nawet do tego, że przestano mówić o nim per „j*bany capi k*tas”, co jednakowoż znacznie utrudniało szybką identyfikację, bo niewielu wiedziało, jak też ma on faktycznie na imię.

Oglądany: 27603x | Komentarzy: 12 | Okejek: 152 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało