Jak obiecałem,
Po dokonaniu tjuningu wizualnego, Budda zabrał sie za podrasowanie silnika. W tym celu aby dostać się do wnętrza silnika, za pomocą śrubokręta i siekiery rozgiał pokrywy aż gwinty śrub poleciały i wprawnym okiem spojrzał na skomplikowany układy elektryczno - mechaniczne.
- chujo*o - zawyrokował Nasz Mistrz
Środek koła zamachowego nie wygladał imponujaco i kolega wiedział o tym. Gdzie niegdzie poprzecierały sie kable poizolowane taśma samoprzylepną z pobliskiego kiosku Ruchu, kondensator przybrał dziwny kolor a kabel od odkurzacza, który prowadził do swiecy był jakby troszke podtopiony i poprzecierany.
Podrapał sie Mistrz po głowie umorusanym paluchem i wydobył z paszczy dźwięk:
- eeeee tam, jeszcze podziała. - było to jego najpopularniejsze powiedzenie , oczywiscie oprócz: "prowizorki są najtrwalsze" , Zaduma zawitała na jego twarzy i zaczął mysleć.
Myslenie trwało chwilę, bo nagle.....
- splanujemy głowicę - w momencie gdy to mówił , z podniecenia gil delikatnie pokazał się z dziurki w nosie, ale mankiet swetra szybko przywołał go do porządku - oznaczało to że Budda miał widać świetny pomysł.
Po chwili odkręcił cylinder cudem niczego nie urywając i kazał trzymać mi go miedzy nogami z całej siły (tylko bez skojarzeń ). sam przyniósł wielki pilnik do metalu i zaczęło się.
Swe wielkie łapska oparł na pilniku i począł trzeć po cylindrze z taka zaciekłością, że przestraszony oddałem mu go, wymigując się bolącą ręką. Wćisnął cylinder w imadło i dalej je meczy. W miedzyczasie urwał kilka żeberek ale co tam, tylko zbednie motor obciażało. Po chwili Budda skończył. Założył część na silnik, przykręcił gaxnik i odpalił machinę, by sprawdzić ile to koni więcej przybyło, lecz .....
.
.
.
.
.
.
.
.
...... na początku usłyszelismy lekkie stukanie od silnika, ale mina Buddy niczego nie zdradzała, on był przyzwyczajony do nietypowych odgłosów, ale potężnego pierd*lniecia nie mógł przegapić. Motor zgasł a by spojrzelismy na motor - świeca wyrwała się z gwintu i zrobiła dziurę w baku. Oprócz tego pękł tłok i wał w srodku a cylinder popekał w kilku miejscach.
tak oto komarynka Buddy dokonczyła swego zywota.
Były jeszcze próby reanimacji, ale juz nigdy motorek nie odzyskał swej swietności.
Łezka zakręciła nam się w oku, gdy Budda oddał ją za dwa koła od kolażówki.
...takim smutniejszym tekstem koncze przygody Buddy z komarynką...
pozdrawiam i dobranoc
Po dokonaniu tjuningu wizualnego, Budda zabrał sie za podrasowanie silnika. W tym celu aby dostać się do wnętrza silnika, za pomocą śrubokręta i siekiery rozgiał pokrywy aż gwinty śrub poleciały i wprawnym okiem spojrzał na skomplikowany układy elektryczno - mechaniczne.
- chujo*o - zawyrokował Nasz Mistrz
Środek koła zamachowego nie wygladał imponujaco i kolega wiedział o tym. Gdzie niegdzie poprzecierały sie kable poizolowane taśma samoprzylepną z pobliskiego kiosku Ruchu, kondensator przybrał dziwny kolor a kabel od odkurzacza, który prowadził do swiecy był jakby troszke podtopiony i poprzecierany.
Podrapał sie Mistrz po głowie umorusanym paluchem i wydobył z paszczy dźwięk:
- eeeee tam, jeszcze podziała. - było to jego najpopularniejsze powiedzenie , oczywiscie oprócz: "prowizorki są najtrwalsze" , Zaduma zawitała na jego twarzy i zaczął mysleć.
Myslenie trwało chwilę, bo nagle.....
- splanujemy głowicę - w momencie gdy to mówił , z podniecenia gil delikatnie pokazał się z dziurki w nosie, ale mankiet swetra szybko przywołał go do porządku - oznaczało to że Budda miał widać świetny pomysł.
Po chwili odkręcił cylinder cudem niczego nie urywając i kazał trzymać mi go miedzy nogami z całej siły (tylko bez skojarzeń ). sam przyniósł wielki pilnik do metalu i zaczęło się.
Swe wielkie łapska oparł na pilniku i począł trzeć po cylindrze z taka zaciekłością, że przestraszony oddałem mu go, wymigując się bolącą ręką. Wćisnął cylinder w imadło i dalej je meczy. W miedzyczasie urwał kilka żeberek ale co tam, tylko zbednie motor obciażało. Po chwili Budda skończył. Założył część na silnik, przykręcił gaxnik i odpalił machinę, by sprawdzić ile to koni więcej przybyło, lecz .....
.
.
.
.
.
.
.
.
...... na początku usłyszelismy lekkie stukanie od silnika, ale mina Buddy niczego nie zdradzała, on był przyzwyczajony do nietypowych odgłosów, ale potężnego pierd*lniecia nie mógł przegapić. Motor zgasł a by spojrzelismy na motor - świeca wyrwała się z gwintu i zrobiła dziurę w baku. Oprócz tego pękł tłok i wał w srodku a cylinder popekał w kilku miejscach.
tak oto komarynka Buddy dokonczyła swego zywota.
Były jeszcze próby reanimacji, ale juz nigdy motorek nie odzyskał swej swietności.
Łezka zakręciła nam się w oku, gdy Budda oddał ją za dwa koła od kolażówki.
...takim smutniejszym tekstem koncze przygody Buddy z komarynką...
pozdrawiam i dobranoc
--
Niektórzy twierdzą, że mówią to co myślą, nie rozumieją jednak, że nie potrafia myśleć.