Plomby. Plomb sporo. Wszystkie do wymiany. Bo nieszczelne. Ponieważ plomby owe składają się w 99% z podkładu i około 1% z plomby właściwej.* Niektóre wymieniane już wcześniej przez to samo grono małopolskich konowałów. Zrobię na "odwal się", to się rozszczelni, zrobi się próchnica, petentka przyjdzie ponownie i będzie można znów zedrzeć z niej kasę.
Ponad połowę już się chyba udało wymienić. U osoby sensownej. Która załamywała ręce nad stanem starych plomb i momentami chyba próbowała rzucać na moich poprzednich dentystów klątwę wiecznej sraczki.
Kanałówka. Jedna jedyna w całym moim życiu. Zrobiona przez dentystkę "z zaskoczenia".** W zębie, który był do odratowania.*** Kanałówka oczywiście sp*******na. Bo po co wypełniać kanały do końca? Zostawmy prawie centymetr bez wypełnienia. Może coś się stanie z tym zębem, petentka przyjdzie ponownie i będzie można znów zedrzeć z niej kasę.
I coś tak czułam swoim wewnętrznym okiem, wątrobą czy czymś innym (a bo ja wiem, czym?), że coś jest nie halo z tym zębem. Albo tym obok niego. W każdym razie w tych okolicach. Wyszło na pantomogramie. Do rewizji!
Dziś pierwsza wizyta z tym zębem. Nie płakałam. Ale było blisko. Podobno najgorsze za mną, ale pani dentystka powiedziała, że mogę spuchnąć. Znając moje szczęście - spuchnę. Twarz mnie już nie boli, wcześniej jej połowa mnie na*******a. Tak do kompletu do dzisiejszego bólu głowy. Plusem dzisiejszej wizyty jest to, że nie chce mi się jeść.
Czy jeśli pojadę do mojej rodzinnej miejscowości i wytrzaskam po twarzach konowałów, którzy wyciągnęli ode mnie (a właściwie od moich rodziców) kupę kasy za totalnie spartaczone "leczenie" zębów (w szczególności tę od kanałówki), to sąd mnie uniewinni?
Macie emotki, żeby nie było za smutno:
* Dobra, może trochę przesadzam, ale ogólnie podkładu jest/było od cholery, a "plomby właściwej" tyle, co kot napłakał.
** Twierdziła, że wkłada do zęba "lekarstwo", kazała zrobić RTG kontrolny, a na następnej wizycie się zabrała za kanał.
*** O czym się później dowiedziałam.
Ponad połowę już się chyba udało wymienić. U osoby sensownej. Która załamywała ręce nad stanem starych plomb i momentami chyba próbowała rzucać na moich poprzednich dentystów klątwę wiecznej sraczki.
Kanałówka. Jedna jedyna w całym moim życiu. Zrobiona przez dentystkę "z zaskoczenia".** W zębie, który był do odratowania.*** Kanałówka oczywiście sp*******na. Bo po co wypełniać kanały do końca? Zostawmy prawie centymetr bez wypełnienia. Może coś się stanie z tym zębem, petentka przyjdzie ponownie i będzie można znów zedrzeć z niej kasę.
I coś tak czułam swoim wewnętrznym okiem, wątrobą czy czymś innym (a bo ja wiem, czym?), że coś jest nie halo z tym zębem. Albo tym obok niego. W każdym razie w tych okolicach. Wyszło na pantomogramie. Do rewizji!
Dziś pierwsza wizyta z tym zębem. Nie płakałam. Ale było blisko. Podobno najgorsze za mną, ale pani dentystka powiedziała, że mogę spuchnąć. Znając moje szczęście - spuchnę. Twarz mnie już nie boli, wcześniej jej połowa mnie na*******a. Tak do kompletu do dzisiejszego bólu głowy. Plusem dzisiejszej wizyty jest to, że nie chce mi się jeść.
Czy jeśli pojadę do mojej rodzinnej miejscowości i wytrzaskam po twarzach konowałów, którzy wyciągnęli ode mnie (a właściwie od moich rodziców) kupę kasy za totalnie spartaczone "leczenie" zębów (w szczególności tę od kanałówki), to sąd mnie uniewinni?
Macie emotki, żeby nie było za smutno:
* Dobra, może trochę przesadzam, ale ogólnie podkładu jest/było od cholery, a "plomby właściwej" tyle, co kot napłakał.
** Twierdziła, że wkłada do zęba "lekarstwo", kazała zrobić RTG kontrolny, a na następnej wizycie się zabrała za kanał.
*** O czym się później dowiedziałam.
--
Veni, Vidi, Vilson. | Uprzejmie informuję, że odpowiedzialność ponosić mogę jedynie za to, co sama napisałam. Nie za czyjeś domysły, dopowiedzenia, nadinterpretacje, halucynacje, takie sytuacje. |