Woody Allen niespecjalnie mnie porwał ostatnimi filmami. Paryski był nudnawy, rzymski zwyczajnie głupi (chociaż śmieszny). Brakowało mi starego stylu Woody'ego, czegoś w duchu "Annie Hall" czy "Hannah i jej siostry" i niezmiernie się cieszę, że mistrz powrócił z "Blue Jasmine"!
Jasmine to jak dorosła "Mała Księżniczka", tylko zamiast milionera z Indii, jako wybawienie pojawia się valium i wóda. Miała kiedyś bogatego męża, mieszkanie na Manhattanie, dom w South Hampton, walizki od LV, kostiumy chanel i tym podobne atrakcje. Okazuje się, że bogactwo nie wzięło się z uczciwej pracy (duh) i Jasmine z dnia na dzień traci wszystko, co definiowało jej egzystencję i zmuszona jest przeprowadzić się do San Francisco, na kanapę w mieszkaniu swojej przyrodniej siostry - skromnej kasjerki w supermarkecie. Jasmine usiłuje zacząć nowe życie, ale nie ma lekko...
Miłośnikom gorzko-śmiesznego Woody'ego serdecznie polecam.
Jasmine to jak dorosła "Mała Księżniczka", tylko zamiast milionera z Indii, jako wybawienie pojawia się valium i wóda. Miała kiedyś bogatego męża, mieszkanie na Manhattanie, dom w South Hampton, walizki od LV, kostiumy chanel i tym podobne atrakcje. Okazuje się, że bogactwo nie wzięło się z uczciwej pracy (duh) i Jasmine z dnia na dzień traci wszystko, co definiowało jej egzystencję i zmuszona jest przeprowadzić się do San Francisco, na kanapę w mieszkaniu swojej przyrodniej siostry - skromnej kasjerki w supermarkecie. Jasmine usiłuje zacząć nowe życie, ale nie ma lekko...
Miłośnikom gorzko-śmiesznego Woody'ego serdecznie polecam.