W sumie to też tutaj będzie pasowało, bo chociaż nie udało mi się znienawidzić, to było blisko.
Kilka tygodni temu zachciało mi się zrobić eksterminacje starych kaset i natknąłem się na łobuzów z Utah Saints.
"Średnio moje klimaty..." pomyślałem, niczego złego nie przeczuwając. No i stało się. Przejrzałem wkładkę z kasety, pogmerałem w sieci i odpaliłem...
https://www.youtube.com/watch?v=ixMWhpg0iXU
a po oryginalnej wersji doprawiłem, remixem z 2008
https://www.youtube.com/watch?v=Z7MC8Lw5e9Q
Nie wiem skąd ten artefakt miałem, ale przypomniałem sobie co mi ten kawałek zrobił i jak długo nie mogłem go odkleić. Do Kate Bush mam szacun i uwielbiam jej słuchać od zawsze. Do muzyki klubowej ze względów szeroko rozumianych musiałem przywyknąć i w zasadzie dzięki niej poznałem wiele dobrych gatunków i projektów. Z tym kawałkiem miałem bardzo pod górke, bo o ile traktowałem techniawkowe manieczki po macoszemu, nie odróżniają ich wówczas od housów, tranców i trip hopów, to kolaboracja tej nuty z uwielbianą Kate Bush choć była dla mnie bluźnierstwem, to jednocześnie w jakiś dziwny sposób mnie kręciła. Dzisiaj wiem że słusznie, bo to dobra i niezwykle energetyczna rzecz, ale po konkretnym odsłuchaniu potrafi łazić za człowiekiem kilka dni.
:pietafon "nieoczekiwana jednoczesna awaria" obu maszyn rzeczywiście wydaje się jedynym rozwiązaniem...