Rzecz – wydawałoby się – zupełnie jak z filmu. Amerykańskiego,
katastroficznego – z typową dla gatunku i miejsca produkcji przesadą.
Tyle że ta akurat wydarzyła się naprawdę – 18 maja 1980 roku.
Była to największa erupcja wulkaniczna we współczesnej historii Stanów Zjednoczonych. Jej skutki można było dostrzec niemal w całym kraju, wyłączając jedynie oddaloną Alaskę i Hawaje. 18 maja 1980 r. o godzinie 8:32 doszło do tego, czego naukowcy spodziewali się już od dłuższego czasu – położona w północno-zachodnim krańcu USA góra ostrzegała o swoich zamiarach serią wstrząsów, pęknięć, deformacji i wydobywającą się parą wodną. Mimo że wiadomo było, że
coś się szykuje, badacze nie zdołali przewidzieć, jak ogromna będzie skala wulkanicznej erupcji.
Ponieważ pierwsze oznaki wzmożonej aktywności wulkanicznej Mount St. Helens widoczne były już przynajmniej na dwa miesiące przed ostatecznym wybuchem, czasu było – jak można sądzić – w zupełności wystarczająco, by ewakuować ludność z zagrożonych terenów i uniknąć ofiar. Po to właśnie budowano przecież systemy wczesnego ostrzegania. Niestety – pomimo prawdopodobnie większej niż kiedykolwiek wcześniej wiedzy i świadomości, katastrofa i tak pociągnęła za sobą 57 ofiar śmiertelnych i ogromne straty, których sumę oszacowano na ponad miliard dolarów.
Szkód z pewnością nie dałoby się uniknąć – ale życia można było uratować. Dlaczego więc tak się nie stało? I znów powtarza się tu scenariusz filmowy. Ponownie też w tym najmniej chlubnym wydaniu. Zdecydowały interesy. Geolodzy ostrzegali przed ryzykiem, natomiast sprzeciwiali im się przedstawiciele firm zajmujących się wycinką lasów i pozyskiwaniem drewna. To właśnie one były w posiadaniu dużej części terenów i zależało im, by
za wszelką cenę kontynuować prace. Każda śmierć to tragedia, ale czy 57 zabitych to dużo?
Ocena, czy 57 ofiar to dużo czy mało, jest bardzo dyskusyjna. Fakty są jednak takie, że ofiar mogło być zarówno mniej – gdyby urzędnicza machina bardziej poważnie potraktowała ostrzeżenia naukowców – jak i o wiele więcej. Do tego, że liczba ofiar nie jest liczona w setkach lub nawet tysiącach, przyczynił się… sam moment katastrofy. Wulkan Mount St. Helens wybuchł w niedzielny poranek, kiedy w pobliżu znajdowało się naprawdę niewiele osób. Gdyby był to dzień roboczy, na miejscu przebywałyby setki pracowników odpowiadających za wycinkę i oni również niechybnie ponieśliby śmierć.
Mount St. Helens stanowi część Pacyficznego Pierścienia Ognia czy też Okołopacyficznego Pasa Sejsmicznego – strefy otaczającej Ocean Spokojny, w której szczególnie często dochodzi do trzęsień ziemi oraz erupcji wulkanów. To właśnie ta strefa kumuluje nawet 90% wszystkich trzęsień, do jakich dochodzi na Ziemi. Znajduje się w niej ponad 450 wulkanów, w tym Mount St. Helens. Dlaczego nie „Góra św. Heleny”, jak domagałoby się tłumaczenie? Wynika to z faktu, że wulkan nie został nazwany od imienia świętej, a na cześć pierwszego barona St. Helens, Alleyne’a Fitzherberta.
St. Helens wznosi się na wysokość 2550 m n.p.m. i jest stosunkowo młody – przynajmniej jak na wulkan. W największej mierze uformował się w ciągu ostatnich zaledwie 40 tys. lat, zresztą mocno się po drodze zmieniając. Nijak nie zmienia to faktu, że właśnie Mount St. Helens uważany jest za najbardziej aktywny – w holocenie, miłościwie panującej nam obecnie epoce geologicznej – wulkan Gór Kaskadowych, a zarazem jeden z bardziej aktywnych i niebezpiecznych na świecie.
Mount St. Helens nazywany był Górą Fuji Ameryki. Dlaczego – można by się zastanowić – skoro zupełnie jej nie przypomina… Wyjaśnienie związane jest z erupcją z 1980 roku. Zanim do niej doszło, St. Helens faktycznie przypominał japońską górę z symetrycznym, pokrytym śniegiem szczytem. Co ciekawe, wulkan sięgał jeszcze wówczas niemal 2950 m n.p.m. Wystarczyła chwila – jedno zdarzenie – by to wszystko uległo zmianie. Góra straciła 400 metrów wysokości i jedną trzecią objętości. Zupełnie zmienił się też jej wygląd, a zdjęcia
przed i
po obrazują ogrom zjawiska, ale i siłę natury, wobec której człowiek pozostaje całkowicie bezradny.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą