Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Wielka księga zabaw traumatycznych CLXXX

26 238  
45   3  
Kliknij i zobacz więcej!Dziś znów mało osób, dużo traum. Po prostu ostatnio coraz więcej przychodzi opowiadań od jednej osoby. Zatem zapraszam do lektury!

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

TWARDZIELKA

Będąc w 4 klasie szkoły podstawowej postanowiliśmy się wybrać większą paczką na wycieczkę rowerową- oczywiście z tatą kolegi bo jeszcze dzieciaki z nas były, dorastające ale w każdym razie dzieciaki. Owa wyprawa miała się odbyć w sobotę, planowaliśmy to z miesiąc albo i więcej i taka sobie mądra ja dzień wcześniej poszłam z koleżankami do parku pospinać się na tz. "drzewko przeklinania". I wisząc sobie spokojnie na wysokości 2m głową w dół nie przewidziałam, że na drzewie mogły zamieszkać inne istoty. I w ten sposób pewna wiewiórka (założę się się, że był to pan wiewiór bo jego usposobienie nie było pod żadnym pozorem przyjemne) przestraszyła mnie jakimiś piskami i sykami i spadłam z tego drzewa.
No cóż ja zawsze sobie coś łamię, przecinam, ląduje twarzą w kałuży itp. Wróciłam do domu, ręka bolała. Trochę spuchła ale nic mamie nie powiedziałam bo przecież nie puściłaby mnie następnego dnia na wycieczkę rowerową! Więc następnego dnia doszłam do wniosku, że nie moli tak bardzo. I pojechałam. Dzienna wycieczka rowerowa. 20 kilosów w dwie strony. Pagórki, górki, góry jak Karpaty .Wróciłam do domu. Ręka jak udo. Pogotowie. Co się okazało? Dzień wcześniej złamałam rękę, a wycieczka rowerowa sprawiła mi gigantyczne przemieszczenie.
Ale byłam twarda. Mama do dzisiaj jest pewna, że gdzieś na tej wycieczce złamałam sobie rękę z przemieszczeniem.

by Czerwooona @

* * * * *

ŻELAZKO

Z opowiadań rodziców, sam nic z tego nie pamiętam. Miałem około półtora roku. Siedziałem z siostrą na fotelu, a obok na podłodze mama coś prasowała. W pewnym momencie na chwilę odłożyła żelazko. Korzystając z tego, że siostra nie była zbyt zainteresowana tym, co robię, jakimś sposobem zszedłem z fotela, opierając łydkę idealnie na gorącym żelazku. Potem był już tylko mój wrzask i płacz. Pamiątkę mam do dziś - sporą, chropowatą, owalną bliznę sięgającą od wewnętrznej strony kolana, mniej więcej do połowy łydki.


UDANE WESELE

Jeszcze jedna sytuacja, o której wiem z opowiadań. Jakiś rok po wypadku z żelazkiem było wesele cioci. Wszystko było w porządku do czasu, gdy tata wyszedł ze mną na zewnątrz odetchnąć świeżym powietrzem. Weszliśmy też po coś na chwilę do samochodu. Mieliśmy wracać już na salę, więc, jak to dziecko, próbowałem jak najszybciej wygramolić się z tylnego siedzenia w aucie. Efektem było bardzo twarde lądowanie czołem na betonowe płyty na parkingu. Wróciłem do reszty rodzinki z krwawiącym czołem i szybko rosnącym guzem. Nikt się tym specjalnie nie przejął, a moje spotkanie z betonem długo było jeszcze obiektem żartów, nawet dziś czasem rodzice mi to przypominają. Blizny na szczęście nie ma.


MASZYNKA DO MIELENIA

Jest u mnie do dziś w domu stara, nieduża, żeliwna maszynka do mielenia ziemniaków i tym podobnych artykułów spożywczych. Wsadza się w toto od góry łyżkę ziemniaków, dociska i kręci rączką od świdra w środku, a wtedy z drugiej strony wychodzą podłużne paski zmielonych ziemniaków. Myślę, że wiecie o co chodzi. Tyle tytułem wstępu. Otóż mając lat cztery, zaczynałem być bardzo ciekawskim dzieckiem i strasznie fascynowało mnie jak taka maszynka działa. No i pewnego razu, gdy pomagałem mamie mielić na kopytka owe nieszczęsne ziemniaki, postanowiłem przeprowadzić eksperyment. Mama wrzuciła ziemniaki, odeszła kawałek dalej, a ja, mądre i uczynne dziecko, zacząłem kręcić tą rączką od maszynki, jednocześnie wsadzając do środka lewego wskazującego palca. Po chwili wiedziałem już, że nie był to najlepszy pomysł i z wielkim płaczem i pomocą mamy wyszarpnąłem palca. Krew lała się strumieniem. Wsadziliśmy palca pod strumień zimnej wody, i to właściwie wszystko, co zrobiliśmy, żeby go ratować. Do dziś nie mam pojęcia, jakim cudem nie zmiażdżyłem kości ani nawet paznokcia, a jednocześnie rozwaliłem skórę. Teraz palec wygląda całkiem normalnie i nie różni się niczym od swojego prawego odpowiednika.


ZABAWA W KOTKA I MYSZKĘ

Mając pięć lat, pewnego wieczoru bawiłem się z siostrą w "kotka i myszkę". Otóż polegało to na tym, że goniłem ją na czworakach wokół stołu, a ona również na czworakach przede mną uciekała. Było to o tyle utrudnione, że stół stał bardzo blisko drzwi balkonowych, przy których była maszyna do szycia w twardym pokrowcu o ostrych kantach. W pewnym momencie nie wyrobiłem na zakręcie i jeszcze z uśmiechem na twarzy przyrąbałem z całym impetem właśnie w kant tej maszyny. Oczywiście znów czołem. Obyło się bez krwi, ale guz wyrastający spod zdartej skóry był naprawdę imponujących rozmiarów. Na szczęście dość szybko zszedł i nie został po nim żaden ślad.


JAZDA NA ROWERZE

Następna sytuacja miała miejsce jakieś trzy lata później. Jeździłem sobie na rowerze po tzw. alejkach. W pewnej chwili na mojej drodze zauważyłem jakąś parę staruszków, spacerujących sobie w najlepsze i zagradzających mi zupełnie i tak już wąską ścieżkę. Nie przejąłem się tym i postanowiłem wyminąć ich z lewej strony po trawniku. Ściąłem zakręt na trawie trochę zbyt mocno, w efekcie obrałem kurs prosto na staruszków. W ostatniej chwili nacisnąłem hamulec, niestety przedni. Na moje nieszczęście dzień wcześniej padał deszcz i trawa była jeszcze trochę mokra. Rower stanął dęba, przeleciałem przez kierownicę, przekoziołkowałem parę razy, ostatecznie upadłem na plecy, a rower na mnie. Co ciekawe, nie zrobiłem sobie praktycznie nic, jedynie przez kilka dni bolał mnie lewy nadgarstek. Szczęśliwa para trzeciego wieku nawet mnie nie zauważyła.


I ZNÓW ROWER

Chyba tego samego roku, lecz trochę później wybrałem się z tatą do innego parku w środku miasta w celu poszalenia na specjalnej dróżce rowerowej pełnej bajerów typu znaki drogowe, malowane pasy, ronda, itp. Nie zdążyłem się nacieszyć jazdą, bo już po paru minutach zdecydowałem się na wjazd w zakręt ok. 90 stopni na pełnym gazie. Może by się i udało, ale nie zauważyłem rozsypanego piachu dokładnie na tym zakręcie. Jeszcze nieświadomy skręciłem ostro i poczułem jak rower odjeżdża bokiem gdzieś dalej, a ja trę całym ciałem o pełny czyhających na mnie ziarenek piasku asfalt. Przed starciem całej skóry na brzuchu ochroniła mnie koszulka, ale z racji tego, że miałem krótkie spodenki, kolana nie miały tyle szczęścia. Lewe zostało zdarte prawie do mięsa. Bardzo szybko wróciłem z tatą do domu, jadąc wciąż na moim zdradliwym rowerze i krzywiąc się z bólu, z lewą nogą ociekającą krwią od kolana w dół. Strupy się trzymały kilka miesięcy, po większym już nie mam śladu, ale "na pocieszenie" została okrągła blizna z mniejszego, o średnicy ok. 1,5cm.


ZDRADLIWA POSADZKA

Czwarta klasa podstawówki. Wychodziłem razem z resztą kolegów z szatni po WFie, przeciskając się przez tłum uczniów czekających na wejście do tegoż pomieszczenia. Nie wiem, czy ktoś podłożył mi nogę, czy była w tym wyłącznie moja zasługa, w każdym razie stanąłem na prawej nodze tak, że ta się pode mną ugięła, wykręcając kostkę w dziwny sposób. Zabolało dość mocno, jednak od razu się podniosłem i poszedłem dalej. Wychodząc ze szkoły już ledwo kuśtykałem i czułem, że cała stopa mi puchnie. Miałem szczęście, bo podwiozła mnie mama jednego z kolegów z klasy, z którym mieszkałem w jednym bloku - sam bym już do domu nie doszedł. Dopiero w domu zobaczyłem, że moja stopa powiększyła swoją objętość prawie dwukrotnie i przybrała kolor sino-fioletowo-zielony. Miałem ja owiniętą w bandaż ponad tydzień - oczywiście chodziłem do szkoły i nawet ćwiczyłem na WFie, choć ciężko było.


DESKOROLKA

Szósta klasa podstawówki, około miesiąca przed wakacjami. Zjeżdżałem na stojąco na deskorolce z dróżki pod blokiem. Dróżka ta jest wyłożona kostką brukową, jest dość mocno pochylona w dół, ma około 30m długości i kończy się wątpliwej jakości metalowym ogrodzeniem, za którym 1,5m niżej są działki - chyba, że zdąży się skręcić gwałtownie o 90 stopni w lewo lub prawo. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że na deskach z Carrefoura nie należy czegoś takiego robić. Moja miała akurat obluzowane kółka, przez co przy większej prędkości całość zaczyna się niebezpiecznie chwiać na boki. I w taki oto sposób w połowie dróżki owa deska uciekła mi spod stóp, a ja przeleciałem ze 2 metry głową w przód i wylądowałem niezbyt miękko na kostce brukowej, szorując o nią kolejne 3 metry. Zdarłem cały lewy łokieć, lewą nogę od kolana prawie po kostkę i lewe biodro. Głowę udało mi się osłonić. Przez całe wakacje miałem pamiątkę nieudanego zjazdu w postaci grubych strupów, w tej chwili blizn już prawie nie widać.

by Zgred @

* * * * *

KOLANO

Miałem ok 3-4 lata zabawa w kaloszach po niezłej ulewie. Biegałem sobie po kałużach, aż wpadłem w dziurę i przewróciłem się. Za wiele nie pamiętam z tego, co działo się później, od mamy dowiedziałem się że przewróciłem się na potłuczoną butelkę, założone szwy. Efekt widoczny do dziś na lewym kolanie blizna ok 8cm.

PAMIĄTKA PO JUSTYNCE

Rzecz działa się w wakacje u mojej ŚP Babci (miałem chyba 6-7lat). ŚP Babcia miała jeszcze krowy, a ja czasami zanosiłem do sąsiadki mleko (mieszkała tam fajna dziewczyna Justyna), spieszyłem się do niej i o nieszczęście nie szybko. Wchodząc po marmurowych schodach pośliznąłem się i nastąpiło spotkanie 3 stopnia mojego czoła i kantu owych schodów. To zdarzenie trochę pamiętam, przybiegłem do ŚP Babci, oczywiście wystraszona pobiegła do sąsiadki by zadzwonić po pogotowie, a ja sobie siedziałem z rozciętym czołem i zakrwawioną podkoszulką. Krew długo mi nie leciała. Jazda karetką na sygnale. Do dziś pamiętam lekarza, który mnie szył i jego minę jak mnie szył a ja nawet nie zapłakałem. Do dziś mam bliznę po "Justynkce" na środku czoła, długość tak ok 6 cm.

by At99

Traumatycy i wszyscy inni przeżywające mrożące krew w żyłach przygody! To seria o Was i dla Was! Klikaj w ten linek i pisz! Opisz naprawdę traumatyczną historię, która zagości na stronie głównej i którą przeczytają tysiące ludzi! W tytule maila wpisz WKZT, to mi bardzo ułatwi zbieranie opowiadań.

UWAGA! Znaczek @ występuje przy nickach osób, które nie założyły sobie (jeszcze) konta na najlepszej stronie z humorem na świecie!

Oglądany: 26238x | Komentarzy: 3 | Okejek: 45 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

26.04

25.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało