Opinię o black metalu mam mocno zbliżoną do tej na temat fenomenu disco polo. Fani obu gatunków z pewnością srogo się oburzą, ale nie zmieni to mojego przekonania, że przebrani za smutne misie panda nekrofile i występujący na odpustach pogromcy melodii są skrajnie, choć odmiennie żenujący.
W tym wypadku z black metalu postanowił zakpić Hans Åkerlund, szwedzki reżyser znany z... i tutaj szału nie ma, bo istotnych dzieł na koncie twórcy na razie brak, ale za to w kategorii teledysk, na imponującej liście znaleźć można chociażby genialny klip do "Smack My Bitch Up" The Prodigy.
Film "Władcy chaosu" przedstawia znaną na wylot, wyeksploatowaną i obrośniętą wieloma legendami historię o konflikcie załogi "Mayhem" pod dowództwem Øysteina Aarsetha "Euronymusa", z projektem "Burzum", autorstwa pojechanego psychicznie "Varga" Kristiana Vikernesa. Z wartą uwagi, scenograficznie nienaganną dokładnością poznamy genezę powstania upiornej okładki do "The Dawn of the Black Hearts", oraz ujrzymy, jakie rozmiary przybierała obsesja śmierci na którą cierpiał "Dead" Per Yngve Ohlin, wokalista Mayhem. Resztę wypełnią niepokojąco sprawnie nakręcone krwawe sceny i godne podziwu inscenizacje pożarów. Sporo zepsują dramatycznie oszczędne, a właściwie nieobecne ujęcia norweskich pejzaży. Nie będzie za dużo o samej muzyce, a i muzyki z "epoki" niestety też nie posłuchamy. Powód prozaiczny. Reżyser nie dogadał się i nie uzyskał zgody na sygnowanie obrazu oryginalnymi utworami.
Dla kogo? Ciężko wyczuć. Wymagający fani prawdopodobnie nie dadzą się nabrać i film zjadą. Kinomani mogą uznać, że poprawny warsztat nie zawsze rekompensuje ograny temat. Pozostają wielbiciele chorych klimatów, którzy jeśli nie podniosą zbytnio poprzeczki, nie powinni być zbytnio rozczarowani.
"Władcy chaosu" / "Lords of Chaos" 2018 reż. Hans Åkerlund