Tak po pierwsze to chciałabym sobie solidnie poprzeklinać. Rozwalić coś. Cokolwiek, byleby siać zniszczenie. Dlaczego?
Powodem jest mój nowy plan, który pojawił się na stronie mojej Szacownej Uczelni (tak naprawdę nienawidzę jej od pierwszego dnia). Otóż: zajęcia dzień w dzień od 8 do 19:30 a największym porywem serca dali nam 15 minut przerwy na obiad (dziennie). Zajęcia jedne za drugimi. A to tylko nudne wykłady...
DO TEGO zajęcia praktyczne. Ok, w poprzednim semestrze nauczyłam się wstawać o 5 rano, bo na zajęcia trzeba było na 7 dojechać. Ba, o 7 być już przebranym, zwartym i gotowym do pracy. Tyle, żę wtedy miałam do wytrzymania w tym trybie 2 tygodnie, a teraz 12. Do tego trzeba dołożyć jeszcze mojego superowego pecha - mieszkam w dzielnicy w której jest pełno szpitali, jeden na drugim, a tu kliniczny, a tu akademicki, a tu specjalistyczny, tutaj jakiś ZOL, DPS, cokolwiek i tylko jeden szpital, który nie jest położony w centrum miasta, na Borowskiej, (czyli ode mnie wpiz.... daleko) też prowadzi zajęcia dla studentów. Zajęcia praktyczne mamy, owszem. Grup na zajęcia praktyczne jest 20. I tylko dwóch grup nie udało się upchnąć w jakimś szpitalu w centrum. Myślisz, że chodzi o moją? Tak, tak, zgadłeś! Oczywiście, że jako jedna z nielicznych będę musiała wychodzić z domu o 5 rano przez 12 tygodni, żeby dojechać na głupie zajęcia na 7 rano, a po ośmiu godzinach zapierniczania jak dziki osioł będę musiała pojechać znów na drugi koniec miasta na kolejne głupie wykłady trwające trzy godziny. I do domu wrócę po 20.
No cholera jasna Mam już dosć. A jeszcze się rok akademicki nie zaczął. Nienawidzę tej uczelni.
Trzeba się było uczyć w liceum i na lekarski pójść (i teraz się opierdzielać) a nie gadać głupoty o chęci niesienia pomocy i pielęgniarką zostać.
Bo mi się kurczak mierzenie ciśnienia i zmienianie pieluch przyda jakoś specjalnie w życiu, kiedy ja chcę po prostu skalpel podawać...
Powodem jest mój nowy plan, który pojawił się na stronie mojej Szacownej Uczelni (tak naprawdę nienawidzę jej od pierwszego dnia). Otóż: zajęcia dzień w dzień od 8 do 19:30 a największym porywem serca dali nam 15 minut przerwy na obiad (dziennie). Zajęcia jedne za drugimi. A to tylko nudne wykłady...
DO TEGO zajęcia praktyczne. Ok, w poprzednim semestrze nauczyłam się wstawać o 5 rano, bo na zajęcia trzeba było na 7 dojechać. Ba, o 7 być już przebranym, zwartym i gotowym do pracy. Tyle, żę wtedy miałam do wytrzymania w tym trybie 2 tygodnie, a teraz 12. Do tego trzeba dołożyć jeszcze mojego superowego pecha - mieszkam w dzielnicy w której jest pełno szpitali, jeden na drugim, a tu kliniczny, a tu akademicki, a tu specjalistyczny, tutaj jakiś ZOL, DPS, cokolwiek i tylko jeden szpital, który nie jest położony w centrum miasta, na Borowskiej, (czyli ode mnie wpiz.... daleko) też prowadzi zajęcia dla studentów. Zajęcia praktyczne mamy, owszem. Grup na zajęcia praktyczne jest 20. I tylko dwóch grup nie udało się upchnąć w jakimś szpitalu w centrum. Myślisz, że chodzi o moją? Tak, tak, zgadłeś! Oczywiście, że jako jedna z nielicznych będę musiała wychodzić z domu o 5 rano przez 12 tygodni, żeby dojechać na głupie zajęcia na 7 rano, a po ośmiu godzinach zapierniczania jak dziki osioł będę musiała pojechać znów na drugi koniec miasta na kolejne głupie wykłady trwające trzy godziny. I do domu wrócę po 20.
No cholera jasna Mam już dosć. A jeszcze się rok akademicki nie zaczął. Nienawidzę tej uczelni.
Trzeba się było uczyć w liceum i na lekarski pójść (i teraz się opierdzielać) a nie gadać głupoty o chęci niesienia pomocy i pielęgniarką zostać.
Bo mi się kurczak mierzenie ciśnienia i zmienianie pieluch przyda jakoś specjalnie w życiu, kiedy ja chcę po prostu skalpel podawać...
--