Final Fantasy VII to klasyk gatunku RPG. Co prawda japońskiego RPG, różnego nieco od tych gier, do których przywykliśmy kiedyś (typu Eye of Beholder, Ultima itd.), lecz dla mnie osobiście bardziej wciągającego i urzekającego niż standardowe, zachodnie produkcje.
Lata temu przeczytałem recenzję tej gry w Secret Service (i trafiłem od razu na jeden z większych spoilerów…. Potem udało mi się gdzieś pożyczyć psx’a na kilka dni. Natomiast następnym krokiem był zakup konsoli, i Finala oczywiście. To była pozycja, którą po prostu musiałem mieć i do dziś nie żałuję ani chwil przy niej spędzonej. Wspaniała (jak na owe czasy) grafika, przepiękna, orkiestralna muzyka, niesamowite postacie. Lecz to, co urzeka najbardziej, to najbardziej wciągająca i interesująca historia, jaką dotychczas spotkałem w jakiejkolwiek grze czy filmie.
SHINRA to wszechpotężna korporacja, która wynalazła sposób na „wysysanie” z planety jej życiodajnej energii (zwanej Mako) i używanie jej do swoich celów. Jednak przeciwstawia się jej „partyzancka” organizacja zwana Avalanche, nie przebierająca w środkach w walce z molochem. Ich najnowszym „nabytkiem” jest najemnik o imieniu Cloud, w którego wciela się gracz. To były członek armii Shinry (S.O.L.D.I.E.R.), tym samym wykwalifikowany żołnierz i zabijaka o ponurym charakterze, a przynajmniej za takiego stara się uchodzić. Podczas gdy członkowie Avalanche mają szczytne cele, jego motywują pieniądze. W początkowo rozgrywka toczy się w dwupoziomowym mieście Midgar, od najniższych slumsów po wspaniały biurowiec Shinry. Potem natomiast musi ze swymi przyjaciółmi opuścić metropolię, a historia dopiero się rozpocznie…
Garść faktów.
Grafika – grę stworzono już dobrych kilka lat temu, więc jak obecnie nie zwala z nóg jak kiedyś. Lecz wciąż ma swój urok, a wspaniałe animowane wstawki wciąż zachwycają. Oczywiście nie każdemu musi się podobać japoński styl z wielkimi głowami i oczami na pół twarzy Ocena – 10/10
Muzyka – absolutnie genialna. Wspaniałe, orkiestralne utwory, które niesamowicie zapadają w pamięć, doskonale dopasowane do scen przedstawianych na ekranie. Przykład – standardowo w czasie walki słyszymy szybkie, rytmiczne brzmienia, lecz gdy natrafiamy na Jenovę – „bossa” ważnego dla scenariusza, utwór się całkowicie zmienia, jest wolniejszy, podniosły, po prostu czuć, że dzieje się coś ważnego. Do tej pory mam natomiast w pamięci utwór brzmiący podczas ostatniej walki z naszym głównym przeciwnikiem, Sephirothem, gdy słyszymy niesamowite wręcz wykonane partie chóralne. 10/10
Grywalność… Ech… Uzależnia. Na długo. Obecnie gry są reklamowane jako „długie”, gdy do ich przejścia potrzeba 40-50 godzin. Mi pierwsze przejście zajęło ponad 100, a i tak nie zrobiłem wszystkiego, co jest do zrobienia (m.in. nie wyhodowałem złotego Chocobo, nie pokonałem wszystkich Weaponów). I żadna z tych chwil nie była zmarnowana, w żadnej się nie nudziłem. Wciąż coś się dzieje, co chwila mamy zwroty akcji, poznajemy sekrety z życia postaci, które nie są czarne ani białe – nawet Sephiroth nie jest na wskroś zły, a Cloud nie jest na wskroś dobry. Bohaterowie też się bardzo różnią od siebie, poczynając od potężnego, jednorękiego Barreta, przez dzikiego Reda XIII, po tajemniczego wampira Vincenta. Oczywiście jest ich więcej W czasie gry zwiedzamy ogromny świat – wsie, miasta, bazę wojskową, centrum hazardu, pustynne więzienie, lasy, góry, oceany. Można by o tym pisać i pisać… 11/10
P.S. Właśnie ukazał się film Final Fantasy VII: Advent Children, którego akcja dzieje się w dwa lata po historii opisanej w grze. Trailery są przepiękne, filmu jeszcze nie widziałem, ale zainteresowani mogą zapoznać się z recenzją :realgnostica na Filmożercach.
Lata temu przeczytałem recenzję tej gry w Secret Service (i trafiłem od razu na jeden z większych spoilerów…. Potem udało mi się gdzieś pożyczyć psx’a na kilka dni. Natomiast następnym krokiem był zakup konsoli, i Finala oczywiście. To była pozycja, którą po prostu musiałem mieć i do dziś nie żałuję ani chwil przy niej spędzonej. Wspaniała (jak na owe czasy) grafika, przepiękna, orkiestralna muzyka, niesamowite postacie. Lecz to, co urzeka najbardziej, to najbardziej wciągająca i interesująca historia, jaką dotychczas spotkałem w jakiejkolwiek grze czy filmie.
SHINRA to wszechpotężna korporacja, która wynalazła sposób na „wysysanie” z planety jej życiodajnej energii (zwanej Mako) i używanie jej do swoich celów. Jednak przeciwstawia się jej „partyzancka” organizacja zwana Avalanche, nie przebierająca w środkach w walce z molochem. Ich najnowszym „nabytkiem” jest najemnik o imieniu Cloud, w którego wciela się gracz. To były członek armii Shinry (S.O.L.D.I.E.R.), tym samym wykwalifikowany żołnierz i zabijaka o ponurym charakterze, a przynajmniej za takiego stara się uchodzić. Podczas gdy członkowie Avalanche mają szczytne cele, jego motywują pieniądze. W początkowo rozgrywka toczy się w dwupoziomowym mieście Midgar, od najniższych slumsów po wspaniały biurowiec Shinry. Potem natomiast musi ze swymi przyjaciółmi opuścić metropolię, a historia dopiero się rozpocznie…
Garść faktów.
Grafika – grę stworzono już dobrych kilka lat temu, więc jak obecnie nie zwala z nóg jak kiedyś. Lecz wciąż ma swój urok, a wspaniałe animowane wstawki wciąż zachwycają. Oczywiście nie każdemu musi się podobać japoński styl z wielkimi głowami i oczami na pół twarzy Ocena – 10/10
Muzyka – absolutnie genialna. Wspaniałe, orkiestralne utwory, które niesamowicie zapadają w pamięć, doskonale dopasowane do scen przedstawianych na ekranie. Przykład – standardowo w czasie walki słyszymy szybkie, rytmiczne brzmienia, lecz gdy natrafiamy na Jenovę – „bossa” ważnego dla scenariusza, utwór się całkowicie zmienia, jest wolniejszy, podniosły, po prostu czuć, że dzieje się coś ważnego. Do tej pory mam natomiast w pamięci utwór brzmiący podczas ostatniej walki z naszym głównym przeciwnikiem, Sephirothem, gdy słyszymy niesamowite wręcz wykonane partie chóralne. 10/10
Grywalność… Ech… Uzależnia. Na długo. Obecnie gry są reklamowane jako „długie”, gdy do ich przejścia potrzeba 40-50 godzin. Mi pierwsze przejście zajęło ponad 100, a i tak nie zrobiłem wszystkiego, co jest do zrobienia (m.in. nie wyhodowałem złotego Chocobo, nie pokonałem wszystkich Weaponów). I żadna z tych chwil nie była zmarnowana, w żadnej się nie nudziłem. Wciąż coś się dzieje, co chwila mamy zwroty akcji, poznajemy sekrety z życia postaci, które nie są czarne ani białe – nawet Sephiroth nie jest na wskroś zły, a Cloud nie jest na wskroś dobry. Bohaterowie też się bardzo różnią od siebie, poczynając od potężnego, jednorękiego Barreta, przez dzikiego Reda XIII, po tajemniczego wampira Vincenta. Oczywiście jest ich więcej W czasie gry zwiedzamy ogromny świat – wsie, miasta, bazę wojskową, centrum hazardu, pustynne więzienie, lasy, góry, oceany. Można by o tym pisać i pisać… 11/10
P.S. Właśnie ukazał się film Final Fantasy VII: Advent Children, którego akcja dzieje się w dwa lata po historii opisanej w grze. Trailery są przepiękne, filmu jeszcze nie widziałem, ale zainteresowani mogą zapoznać się z recenzją :realgnostica na Filmożercach.