Idealne, gdy zostaną nam ziemniaki z obiadu. Można też przygotować ekstra.
Przepis rodem z Norwegii, przeinaczony na "nasze" - a uważam, że nawet w polskiej wersji są lepsze.
Potrzebujemy:
1/2 kilograma ugotowanych, utłuczonych ziemniaków
100g masła (ale nie margaryny!)
100 g sera żółtego
100 g boczku wędzonego/kiełbasy/szynki
1/2 małej papryki czerwonej
Duże garści:
pietruszki
koperku
szczypiorku
bułki tartej
Przyprawy: sól, pieprz, czosnek /granulowany albo żywy - żywego ze 2 średnie ząbki/
Bierzemy dużą michę bądź garnek, stawiamy na stole. Przekładamy doń ziemniaki. Dorzucamy masło w płatkach - tak, żeby dobrze się mieszało, wiecie, o co chodzi. Ma połączyć się z ziemniakami.
Ser, boczek, paprykę, kiełbachę kroimy w drobną kostkę. Podobnie robimy z serem żółtym.
Zieleninę kroimy na drobniutko. Szczypiorek można, ale nie trzeba, podsmażyć.
Wszystko wrzucamy do ziemniaków, ugniatamy na zwarte, gładkie ciasto - coś jak na kopytka.
Formujemy kotleciki wielkości i grubości kotleta mielonego, obtaczamy w bułce tartej, smażymy na złoty kolor na smalcu.
Jemy na ciepło, bądź na zimno, jak kto woli. Mnie bardziej smakują na ciepło.
A teraz garść porad:
Nie trzeba kupować boczku i innych mięsiw specjalnie dla tych kotlecików. Mi smakują z boczkiem bardzo, ale ostatnio robiłam kotleciki u mamy. Boczku nie było - użyłam zwykłego "bigosowego", także możecie do tego dorzucić właściwie wszystkie skrawki wędlin, jakie zalegają wam w lodówce. Nie musi to też być sto gram - większość kobiet potrafi gotować "na oko" i tak też jest najlepiej w wypadku tego dania. Proporcje podałam jednak dla prawdziwych matematyków.
Masła nie topimy wcześniej Boże broń - zrobi się kupa, zamiast ciasta.
Dobrze jest też włożyć uformowane już kotleciki na godzinkę - dwie do lodówki - wtedy podczas smażenia, nie popękają. Ale popękane będą równie dobre.
Co do sera żółtego - dobre zarówno z goudą jak i z gruyerem albo appenzellerem. Żeby nie było mocno ziemniaczane, warto dodać sera o zdecydowanym smaku. Do jednej partii użyłam gruyera i niebo w gębie - były mocno serowe. Z goudą po prostu czuć było żółty ser.
Niech wam tyłki rosną i smacznego
Przepis rodem z Norwegii, przeinaczony na "nasze" - a uważam, że nawet w polskiej wersji są lepsze.
Potrzebujemy:
1/2 kilograma ugotowanych, utłuczonych ziemniaków
100g masła (ale nie margaryny!)
100 g sera żółtego
100 g boczku wędzonego/kiełbasy/szynki
1/2 małej papryki czerwonej
Duże garści:
pietruszki
koperku
szczypiorku
bułki tartej
Przyprawy: sól, pieprz, czosnek /granulowany albo żywy - żywego ze 2 średnie ząbki/
Bierzemy dużą michę bądź garnek, stawiamy na stole. Przekładamy doń ziemniaki. Dorzucamy masło w płatkach - tak, żeby dobrze się mieszało, wiecie, o co chodzi. Ma połączyć się z ziemniakami.
Ser, boczek, paprykę, kiełbachę kroimy w drobną kostkę. Podobnie robimy z serem żółtym.
Zieleninę kroimy na drobniutko. Szczypiorek można, ale nie trzeba, podsmażyć.
Wszystko wrzucamy do ziemniaków, ugniatamy na zwarte, gładkie ciasto - coś jak na kopytka.
Formujemy kotleciki wielkości i grubości kotleta mielonego, obtaczamy w bułce tartej, smażymy na złoty kolor na smalcu.
Jemy na ciepło, bądź na zimno, jak kto woli. Mnie bardziej smakują na ciepło.
A teraz garść porad:
Nie trzeba kupować boczku i innych mięsiw specjalnie dla tych kotlecików. Mi smakują z boczkiem bardzo, ale ostatnio robiłam kotleciki u mamy. Boczku nie było - użyłam zwykłego "bigosowego", także możecie do tego dorzucić właściwie wszystkie skrawki wędlin, jakie zalegają wam w lodówce. Nie musi to też być sto gram - większość kobiet potrafi gotować "na oko" i tak też jest najlepiej w wypadku tego dania. Proporcje podałam jednak dla prawdziwych matematyków.
Masła nie topimy wcześniej Boże broń - zrobi się kupa, zamiast ciasta.
Dobrze jest też włożyć uformowane już kotleciki na godzinkę - dwie do lodówki - wtedy podczas smażenia, nie popękają. Ale popękane będą równie dobre.
Co do sera żółtego - dobre zarówno z goudą jak i z gruyerem albo appenzellerem. Żeby nie było mocno ziemniaczane, warto dodać sera o zdecydowanym smaku. Do jednej partii użyłam gruyera i niebo w gębie - były mocno serowe. Z goudą po prostu czuć było żółty ser.
Niech wam tyłki rosną i smacznego
--