Była środa. Dzień dzielnego rycerza Stefana rozpoczął się, jak zwykle, przesympatyczną dopołudniową wyprawą krzyżową. Po czym d.r. Stefan powrócił triumfalnie do swojej warowni i rozpoczął jeszcze przed obiadem dzielenie łupów wojennych. Rozpakował tedy juki i chciał wyjmować zdobycze. Jakież jednak było zdumienie dzielnego rycerza, gdy okazało się, że juki są puste!
- Okradli mnie! - rzucił gniewnie d.r. Stefan.
Nie wypada jednak dzielnemu rycerzowi policyi wzywać. Tedy postanowił, że następnego dnia przemyślną pułapkę na złodziejaszka zastawi i dowie się kto i co mu ukradł.
Jak postanowił, tak i uczynił. Umieścił zdobyte na kolejnej wyprawie przedmioty w jukach, ale klejem je posmarował i sznurkiem do szkapy przywiązał. Ruszył następnie do dom, jakby nigdy nic.
Jechał tak sobie i jechał, aż nudzić mu się zaczynało, a tu nic się nie dzieje.
Powrócił do warowni, do juków zagląda, a tam znowu pusto. Ukradli nie tylko zdobycze wojenne, ale także sznurek i klej. Zadziwił się niezmiernie d.r. Stefan.
- Dobrze, że szkapy nie ukradli, bo nie byłoby sposobu, żeby do dom wrócić - rzucił d.r. Stefan. - A i na ziemię pewnie bym upadł...
Jednakowoż dnia następnego ponowił próbę pochwycenia złodziejaszków. Postanowił, że przez całą drogę będzie się gapił na sakwy i na pewno momentu usuwania łupów nie przeoczy.
I jak postanowił, tak i uczynił. Ale gapiąc się na sakwy nie mógł drogi obserwować, ani znaków ostrzegawczych, żeby się schylać, i o nisko zwisający konar przyłbicą zaczepił, i na ziemię upadł. Zobaczył wtedy juki swoje od spodu i wielką dziurę w nich spostrzegł, którą onegdaj przegapił.
Powróciwszy do swojej warowni d.r. Stefan kazał pachołkom dziurę załatać, opatrzył sobie przyłbicę, która krwawiła lekko i zadowolony chciał udać się na śniadanie. Rad był bowiem, że nie ma złodziejaszków w jego okolicy. Rzucił tylko okiem na kieszonkowy zegar z kukułką, czy to już czas na konsumpcję, i jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że po zegarku ślad się nie ostał, mimo iż nie był nawet pozłacany...
- Okradli mnie! - rzucił gniewnie d.r. Stefan.
Nie wypada jednak dzielnemu rycerzowi policyi wzywać. Tedy postanowił, że następnego dnia przemyślną pułapkę na złodziejaszka zastawi i dowie się kto i co mu ukradł.
Jak postanowił, tak i uczynił. Umieścił zdobyte na kolejnej wyprawie przedmioty w jukach, ale klejem je posmarował i sznurkiem do szkapy przywiązał. Ruszył następnie do dom, jakby nigdy nic.
Jechał tak sobie i jechał, aż nudzić mu się zaczynało, a tu nic się nie dzieje.
Powrócił do warowni, do juków zagląda, a tam znowu pusto. Ukradli nie tylko zdobycze wojenne, ale także sznurek i klej. Zadziwił się niezmiernie d.r. Stefan.
- Dobrze, że szkapy nie ukradli, bo nie byłoby sposobu, żeby do dom wrócić - rzucił d.r. Stefan. - A i na ziemię pewnie bym upadł...
Jednakowoż dnia następnego ponowił próbę pochwycenia złodziejaszków. Postanowił, że przez całą drogę będzie się gapił na sakwy i na pewno momentu usuwania łupów nie przeoczy.
I jak postanowił, tak i uczynił. Ale gapiąc się na sakwy nie mógł drogi obserwować, ani znaków ostrzegawczych, żeby się schylać, i o nisko zwisający konar przyłbicą zaczepił, i na ziemię upadł. Zobaczył wtedy juki swoje od spodu i wielką dziurę w nich spostrzegł, którą onegdaj przegapił.
Powróciwszy do swojej warowni d.r. Stefan kazał pachołkom dziurę załatać, opatrzył sobie przyłbicę, która krwawiła lekko i zadowolony chciał udać się na śniadanie. Rad był bowiem, że nie ma złodziejaszków w jego okolicy. Rzucił tylko okiem na kieszonkowy zegar z kukułką, czy to już czas na konsumpcję, i jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że po zegarku ślad się nie ostał, mimo iż nie był nawet pozłacany...
--
:jared