Joe się wkurzył. Jedyna drukarka w redakcji szwankuje. Co prawda kupiona na pchlim targu, ale sprzedawca (starszy Pan w peruce i ciemnych okularach) zapewniał, że będzie śmigać jak nowiutka!
A tu lipa. Żeby jeszcze nie działała. Nie, jak na złość działała, ale inaczej. Było to adziałanie w całym sensie tego słowa. Drukarka drukowała, czyli funkcję przelania tekstu z monitora na papier spełniała. Problem tkwił w tym, że w wyrazach pojawiały się literówki.
Ba! Czort z literówkami – chochlików w redakcji więcej niż piracki płyt na stadionie dziesięciolecia! Tekst po wydrukowaniu wyglądał jakby napisany w obcym języku. Słowa były całkowicie poprzekręcane, błędy ortograficzne i interpunkcyjne radośnie kopulowały na kolejnych kartkach, które wypluwała piekielna drukarka. Wyglądało to tak, jakby trzyletni Marsjanin z dysleksją uczył się pisać po polsku lewą nogą używając piórka do japońskiej kaligrafii...
- Dosyć tego! – wrzasnął Joe drąc wydruki – Jutro idę na pchli targ i zgłaszam reklamację! Niech no tylko znajdę paragon!
Wszyscy w trosce o zdrowie Ojca zlecieli się oglądać wydruki. W końcu ktoś spytał:
- Joe, a czy Ty czasem nie drukujesz wielopaczka?
- Tak, a bo co?! – rzucił Joe klepiąc się po kieszeniach w poszukiwaniu paragonu.
- No to spoko, drukarka jest sprawna. A to co czytałeś to były dżołki by Otwock2!
P.S. Wieczorem, przy pomocy taśmy klejącej poskładaliśmy podarte wydruki do kupy. Problem w tym, że wyszła nam z tego symfonia Beethowena...
Pzdrwm