Ja mam dwa przypadki z Poznania.
Mnie kiedys bolala glowa-przez kilka dni non-stop. Nie pomagaly mi zadne tabletki, normalnie nic i bylo coraz gorzej. stwierdzilam ze pojde do neurologa, bo niby do kogo. Poszlam do przychodni studenckiej w Poznaniu. Tam przyjeli mnie z laski bo nie mialam skierowania, ale ze jestem uparta-to przemoglam recepcje i mnie wpuscili. Neurolog mnie raczej olal, dal jakies tabletki. Bol glowy-wciaz trwal non stop 24/7. W koncu poszlam na uczelnie jednego dnia i dostalam takiego ataku, ze zawolano pogotowie. Zawiezli mnie do szpitala, na neurologie...Tam zrobili mi punkcje. Moi rodzice znaja kilku swietnych neurologow w Warszawie, wiec kontaktowali sie z nimi. Przyjaciele rodziny kazali mi lezec plasko w lozku po punkcji przez minimum 24 godziny, najlepiej 48. W szpitalu jakos nikt o takich wymaganiach nie wiedzial. Dobrze ze przyszla do mnie kolezanka mnie nakarmic, bo bym wstala...Przyjechala do mnie mama i jakos mnie nadzorowala. Po tygodniu wypisali mnie z tego szpitala z rozpoznaniem "migrena". Dali takie tabletki na migrene. Po tygodniu bole glowy wrocily, mimo ze bralam po kilka tabletek tego specyfiku...A lekarze zo najwyzej mowili mi "to migrena, musi sie pani nauczyc ztym zyc."
W koncu bole glowy mi wrocily. W mekach przejechalam 3 godziny pociagiem (z dwojka malych dzieci, bo bylam tzw. samotna matka wtedy, na studiach) do Warszawy. Tu mi w koncu zrobili MRI, EEG, zbadal mnie znajomy rodzicow i wzial pod swoja opieke. Efekt: Po kilku miesiacach kuracji (1998) jestem zdrowa, nie mam zadnych bolow glowy, gdyz to nie byla zadna migrena tylko cos zupelnie innego (dosc powaznego).
Druga historia z poznanska sluzba zdrowia. Bylam chora...pan doktor ze studenckiej przychodni przepisal mi antybiotyk, jakis taki popularny. Wzielam i nastepnego dnia zaczelam sie dziwnie czuc. Zadzwonilam do kolegi. Ten stwierdzil ze pewnie mam szok antyfilaktyczny (jego mama miala takie, wiec sie znal). Dla niewtajemniczonych-puchnie sie od srodka, wiec sie czlowiek w koncu moze udusic. Malo przyjemne...
Mieszkalam w samym centrum, dosc blisko szpitala-wzielam taksowke. Ledwo doczlapalam sie do recepcji na pogotowiu i mowie ze potrzebuje lekarza bo mam szok antyfilaktyczny. Bylam w stanie dosc kiepskim. Co mi odpowiedziala recepcja na pogotowiu??? Zostalam wysmiana niemalze, w kazdym razie odmowili przyjecia mnie! Powiedzieli ze sie zle czuje bo przeciez jestem chora, nie?
Ja-poszlam do domu i dzwonie do kolegi. (nie bylo wtedy komorek w popularnym uzyciu). Kazal mi natychmiast wezwac taksowke i jechac do prywatnego szpitala. (zawiozl by mnie, ale musialby dojechac z Winogradow). Ja w taksowke..jazda do prywatnego szpitala trwala okolo 30 minut. Wysiadlam na "ostatnich nogach"..dowloklam sie do recepcji. na cale szczescie zobaczyla mnie lekarka schodzaca ze schodow i krzyknela "lapcie ja bo mdleje"-fakt, doniesli mnie na kozetke. Spedzilam kilka godzin pod kroplowka..... musialam potem zaplacic za leczenie, bo refundacja byla tylko do pewnego stopnia i to tylko dzieki temu ze kumpela zalatwila mi skierowanie od lekarza studenckiego.
Mnie kiedys bolala glowa-przez kilka dni non-stop. Nie pomagaly mi zadne tabletki, normalnie nic i bylo coraz gorzej. stwierdzilam ze pojde do neurologa, bo niby do kogo. Poszlam do przychodni studenckiej w Poznaniu. Tam przyjeli mnie z laski bo nie mialam skierowania, ale ze jestem uparta-to przemoglam recepcje i mnie wpuscili. Neurolog mnie raczej olal, dal jakies tabletki. Bol glowy-wciaz trwal non stop 24/7. W koncu poszlam na uczelnie jednego dnia i dostalam takiego ataku, ze zawolano pogotowie. Zawiezli mnie do szpitala, na neurologie...Tam zrobili mi punkcje. Moi rodzice znaja kilku swietnych neurologow w Warszawie, wiec kontaktowali sie z nimi. Przyjaciele rodziny kazali mi lezec plasko w lozku po punkcji przez minimum 24 godziny, najlepiej 48. W szpitalu jakos nikt o takich wymaganiach nie wiedzial. Dobrze ze przyszla do mnie kolezanka mnie nakarmic, bo bym wstala...Przyjechala do mnie mama i jakos mnie nadzorowala. Po tygodniu wypisali mnie z tego szpitala z rozpoznaniem "migrena". Dali takie tabletki na migrene. Po tygodniu bole glowy wrocily, mimo ze bralam po kilka tabletek tego specyfiku...A lekarze zo najwyzej mowili mi "to migrena, musi sie pani nauczyc ztym zyc."
W koncu bole glowy mi wrocily. W mekach przejechalam 3 godziny pociagiem (z dwojka malych dzieci, bo bylam tzw. samotna matka wtedy, na studiach) do Warszawy. Tu mi w koncu zrobili MRI, EEG, zbadal mnie znajomy rodzicow i wzial pod swoja opieke. Efekt: Po kilku miesiacach kuracji (1998) jestem zdrowa, nie mam zadnych bolow glowy, gdyz to nie byla zadna migrena tylko cos zupelnie innego (dosc powaznego).
Druga historia z poznanska sluzba zdrowia. Bylam chora...pan doktor ze studenckiej przychodni przepisal mi antybiotyk, jakis taki popularny. Wzielam i nastepnego dnia zaczelam sie dziwnie czuc. Zadzwonilam do kolegi. Ten stwierdzil ze pewnie mam szok antyfilaktyczny (jego mama miala takie, wiec sie znal). Dla niewtajemniczonych-puchnie sie od srodka, wiec sie czlowiek w koncu moze udusic. Malo przyjemne...
Mieszkalam w samym centrum, dosc blisko szpitala-wzielam taksowke. Ledwo doczlapalam sie do recepcji na pogotowiu i mowie ze potrzebuje lekarza bo mam szok antyfilaktyczny. Bylam w stanie dosc kiepskim. Co mi odpowiedziala recepcja na pogotowiu??? Zostalam wysmiana niemalze, w kazdym razie odmowili przyjecia mnie! Powiedzieli ze sie zle czuje bo przeciez jestem chora, nie?
Ja-poszlam do domu i dzwonie do kolegi. (nie bylo wtedy komorek w popularnym uzyciu). Kazal mi natychmiast wezwac taksowke i jechac do prywatnego szpitala. (zawiozl by mnie, ale musialby dojechac z Winogradow). Ja w taksowke..jazda do prywatnego szpitala trwala okolo 30 minut. Wysiadlam na "ostatnich nogach"..dowloklam sie do recepcji. na cale szczescie zobaczyla mnie lekarka schodzaca ze schodow i krzyknela "lapcie ja bo mdleje"-fakt, doniesli mnie na kozetke. Spedzilam kilka godzin pod kroplowka..... musialam potem zaplacic za leczenie, bo refundacja byla tylko do pewnego stopnia i to tylko dzieki temu ze kumpela zalatwila mi skierowanie od lekarza studenckiego.
--
I bitc* and moan because it gets things done.