WUJASZEK
Trumna stała przed ołtarzem, w opustoszałej kapliczce panował miły półmrok. Kilka świec rzucało blade, chwiejne światło na inkrustowane brzegi katafalku. Biła północ.
Byłem w cudownym nastroju. Byłem szczęśliwy. Wujaszek wreszcie wykorkował i ja czuwałem samotnie przy jego trumnie, tu, w tej przytulnej, mrocznej kapliczce.
Od trzech dni, od kiedy otrzymałem wiadomość o jego śmierci, łykałem nitroglicerynę, bo stany radosnej euforii zmuszały moje zdefektowane serce do nadmiernego wysiłku. Ale to wszystko nie miało znaczenia. Wujaszek wykorkował, chwała Bogu Wszechmogącemu!
Wujaszek wreszcie wykorkował, a ja wciąż nie mogłem w to uwierzyć.
Bo wujaszek umierał już kilkakrotnie i zawsze jakoś wywinął się śmierci. Ten kostyczny staruch, ten Momos za każdym takim razem mawiał, że jest to najlepszy kawał, jaki kiedykolwiek zrobił rodzinie.
Biła północ. Za dziesięć godzin za moim wujaszkiem zatrzasną się drzwi grobowca i wtedy będę mógł powiedzieć: "Niech mu ziemia lekką będzie". I odzyskam całkowity spokój. A potem, potem czeka mnie ekscytująca wizyta u notariusza.
Przebrzmiało ostatnie uderzenie zegara i wtedy usłyszałem stukanie. Było dość energiczne, dobiegało z nieokreślonego miejsca. Nastawiłem uszu. Stukanie rozległo się ponownie, ułożone w sensowną serię. Niemal bezwiednie odczytałem:
- S-o-s.
Sygnał ostatniej nadziei. SOS. Ale skąd tutaj SOS, na miłość boską?
- S-o-s-o-s-o-s-o-s.
Ktoś nadawał Morse'em. Nadawał biegle, tak jak mój wujaszek w czasach, kiedy miał krótkofalówkę i zabawiał się robieniem kawałów innym krótkofalowcom-amatorom.
No, ale ten mamut nie żyje - zapewniłem siebie z tragicznym brakiem przekonania.
- R-a-t-u-n-k-u-s-o-s-r-a-t-u-n-k-u.
Zbliżyłem się do katafalku. Tak, to stąd dobiegało to stukanie. Bez wątpienia to stukanie dobiegało z trumny.
- R-a-t-u-n-k-u-o-t-w-i-e-r-a-ć-r-a-t-u-n-k-u.
Trumna aż się trzęsła od uderzeń. To nie było złudzenie, wujaszek żył! Od początku nie mogłem uwierzyć, że on umarł, i teraz to się na mnie zemściło.
Na chwilę odebrało mi mowę i owładnęła mną rozpacz. Dlaczego, dobry Boże - pomyślałem - nie chcesz przygarnąć tej duszyczki? Dlaczego tak mnie karzesz, dobry Boże?
- Dlaczego?! - wrzasnąłem.
- O-t-w-ó-r-z-r-o-b-e-r-t-o-t-w-ó-r-z.
- Dlaczego?! - wrzasnąłem powtórnie.
- C-o?
- Dlaczego walisz w tę przeklętą trumnę - powiedziałem złamanym głosem. - Nie możesz mówić jak człowiek?
- M-a-m-p-o-d-w-i-ą-z-a-n-ą-b-r-o-d-ę.
- O Jezu - jęknąłem i wróciłem do ławki, bo nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
Z neseseru wyjąłem piersiówkę koniaku, który czasem łykam w zastępstwie nitrogliceryny. Łyknąłem także teraz.
Ma podwiązaną brodę - pomyślałem - od trzech dni leży w trumnie, mimo to żyje. Niewiarygodne.
- Prawdziwy cud, że się tam nie udusiłeś - zauważyłem.
- T-u j-e-s-t s-z-p-a-r-a - odstukał wujaszek, uwzględniając z kulturą zasady interpunkcji Morse'a.
- Gdzie?
- W t-r-u-m-n-i-e, n-a-d m-o-j-ą g-ł-o-w-ą. W-i-e-j-e s-t-a-m-t-ą-d.
Pociągnąłem z piersiówki następny łyk. Spokojnie - powiedziałem sobie. - Jeszcze nie wszystko stracone.
Wstałem i obejrzałem tę szparę. Miała długość trzech centymetrów. Ale jeżeli wieje, musi też wywiewać. Dokładnie zbadałem całą trumnę. Istotnie, tuż przy nogach była druga, mniejsza szpara. Rozprostowałem plecy i znowu wróciłem do ławki.
- P-o-s-z-u-k-a-j ł-o-m-u - odezwał się wujaszek.
- Oczywiście - powiedziałem.
Poczułem się raźniej. Wydobyłem z neseseru kanapki i termos z kawą. Była jeszcze gorąca. Jej mocny aromat rozszedł się po kapliczce.
- C-o t-y t-a-m r-o-b-i-s-z? - zastukał wujaszek.
Stawał się niespokojny.
- Właśnie się zastanawiam nad tym łomem - odparłem odwijając z folii kanapki.
- S-p-r-o-w-a-d-ź j-a-k-ą-ś p-o-m-o-c.
- Teraz jest noc, wujaszku - oświadczyłem z pełnymi ustami. - Wszyscy śpią.
- T-y-j-e-s-z-ł-o-b-u-z-i-e - załomotał wujaszek. Wyraźnie tracił cierpliwość. Przestał przestrzegać zasad interpunkcji. - N-a-t-y-c-h-m-i-a-s-t-o-b-u-d-ź-s-w-o-j-ą-m-a-t-k-ę.
- Wiesz, że ona tego nie cierpi.
- C-o?
- Moja matka nie cierpi, jak się ją budzi po nocy.
- T-t-y-s-o-b-i-e-k-p-i-s-z-t-y-ł-a-j-d-u-k-u.
Oho, już nawet zaczął popełniać błędy. Musiał być nielicho zdenerwowany.
No cóż, on był zdenerwowany, ale ja jadłem starając się zachować spokój - tak jak zalecał to lekarz. Okruchy chleba spadały mi na kolana. Lepiłem kulkę z tych okruchów.
- R-o-b-e-r-t.
- Jestem, wujaszku.
- Ż-ą-d-a-m-ż-e-b-y-ś-j-ą-o-b-u-d-z-i-ł.
- Kogo?
- S-w-o-j-ą-m-a-t-k-ę-t-y-d-r-a-n-i-u-m-a-t-k-ę-m-a-t-k-ę-m-a-t-ę-m-a-k-t-a - z wściekłości znów się pomylił, przerwał na chwilę, po czym załomotał bez ładu i składu: Bum, bum, bum!
Kulka w moich palcach stała się ciepła, miękka, podatna na formowanie. Dodałem do niej miąższ z dwóch kromek chleba i zacząłem to wszystko ugniatać w obu dłoniach.
Z chaotycznego łomotania, po krótkiej przerwie, wujaszek przeszedł z powrotem na poprawny alfabet Morse'a.
- R-o-b-e-r-t.
- Słucham wujaszku.
- J-e-ż-e-l-i z-a-r-a-z n-i-e s-p-r-o-w-a-d-z-i-s-z t-u p-o-m-o-c-y, o-s-k-a-r-ż-ę c-i-ę o u-s-i-ł-o-w-a-n-i-e z-a-b-ó-j-s-t-w-a i w-y-d-z-i-e-d-z-i-c-z-ę.
- Oczywiście.
Czułem, że chleb robi się miękki jak plastelina. Podszedłem do katafalku. Wujaszek znowu przerwał, by po chwili spytać:
- Z-n-a-l-a-z-ł-e-ś ł-o-m?
- Och, łom - powiedziałem. - Jesteśmy w kaplicy, wujaszku. Obawiam się, że nie mają tu łomu.
Tak, chleb był już dostatecznie miękki. Odszukałem tę szparę u wezgłowia i starannie wypełniłem ją ugniecionym chlebem.
- C-o-t-y-t-a-m-r-o-b-i-s-z? - zaniepokoił się wujaszek.
- Uszczelniam trumnę - wyjaśniłem. - Żeby cię nie przewiało.
Wujaszek skomentował moje wyjaśnienie długą serią bezładnego walenia. Upłynęła dobra minuta, zanim wyłowiłem jakieś sensowne zdanie:
- T-y-ł-a-j-d-a-k-u-m-o-r-d-e-r-c-o, bum, bum, bum!
- Poczekaj do rana - powiedziałem zalepiając przeciwległą szparę. - Rano przyjdzie tu cała rodzina i jakoś wydostaniemy cię z tej trumny.
- M-o-r-d-e-r-c-a-r-a-t-u-n-k-u, bum, bum, bum! S-o-s-r-a-t-u-n-k-u-r-a-t-u-n-k-u, bum, bum, bum, bum!
Jeszcze raz obszedłem wokół trumnę, przyjaźnie poklepałem jej wieko.
- Przestań walić, wujaszku - powiedziałem. - Walenie na nic się nie zda, nikt cię nie usłyszy. Jest głucha noc i w okolicy nie uświadczysz żywego ducha. Weź się w garść. Tym razem Bóg cię nie odtrąci. Pójdziesz do niego z moją rekomendacją.
- Bum, bum, bum, bum, bum!!!
Wzruszyłem ramionami i bez pośpiechu podążyłem w stronę wyjścia. Byłem spokojny. Byłem odprężony.
Minąłem kropielnicę i wtedy w bocznej nawie zauważyłem poruszenie. Dobiegł mnie stłumiony znajomy chichot. Machinalnie postąpiłem w tamtym kierunku, czując, że drętwieją mi palce u rąk i nóg.
Z mroku wynurzyła się twarz mojego wujaszka. Twarz bardziej materialna niż wszystko dokoła, wykrzywiona radosnym grymasem starczej złośliwości.
- Najlepszy kawał w moim życiu, co? - spytał wujaszek.
Spowiła mnie fala chłodu i zabrakło mi powietrza. Ostrzegawczy ból przeszył mi klatkę piersiową, ale nie miałem przy sobie nitrogliceryny. Zdążyłem jeszcze pomyśleć: nigdy bym na to nie wpadł, że ten kostyczny staruch zainstaluje w trumnie głośnik.
Jacek Sawaszkiewicz
Trumna stała przed ołtarzem, w opustoszałej kapliczce panował miły półmrok. Kilka świec rzucało blade, chwiejne światło na inkrustowane brzegi katafalku. Biła północ.
Byłem w cudownym nastroju. Byłem szczęśliwy. Wujaszek wreszcie wykorkował i ja czuwałem samotnie przy jego trumnie, tu, w tej przytulnej, mrocznej kapliczce.
Od trzech dni, od kiedy otrzymałem wiadomość o jego śmierci, łykałem nitroglicerynę, bo stany radosnej euforii zmuszały moje zdefektowane serce do nadmiernego wysiłku. Ale to wszystko nie miało znaczenia. Wujaszek wykorkował, chwała Bogu Wszechmogącemu!
Wujaszek wreszcie wykorkował, a ja wciąż nie mogłem w to uwierzyć.
Bo wujaszek umierał już kilkakrotnie i zawsze jakoś wywinął się śmierci. Ten kostyczny staruch, ten Momos za każdym takim razem mawiał, że jest to najlepszy kawał, jaki kiedykolwiek zrobił rodzinie.
Biła północ. Za dziesięć godzin za moim wujaszkiem zatrzasną się drzwi grobowca i wtedy będę mógł powiedzieć: "Niech mu ziemia lekką będzie". I odzyskam całkowity spokój. A potem, potem czeka mnie ekscytująca wizyta u notariusza.
Przebrzmiało ostatnie uderzenie zegara i wtedy usłyszałem stukanie. Było dość energiczne, dobiegało z nieokreślonego miejsca. Nastawiłem uszu. Stukanie rozległo się ponownie, ułożone w sensowną serię. Niemal bezwiednie odczytałem:
- S-o-s.
Sygnał ostatniej nadziei. SOS. Ale skąd tutaj SOS, na miłość boską?
- S-o-s-o-s-o-s-o-s.
Ktoś nadawał Morse'em. Nadawał biegle, tak jak mój wujaszek w czasach, kiedy miał krótkofalówkę i zabawiał się robieniem kawałów innym krótkofalowcom-amatorom.
No, ale ten mamut nie żyje - zapewniłem siebie z tragicznym brakiem przekonania.
- R-a-t-u-n-k-u-s-o-s-r-a-t-u-n-k-u.
Zbliżyłem się do katafalku. Tak, to stąd dobiegało to stukanie. Bez wątpienia to stukanie dobiegało z trumny.
- R-a-t-u-n-k-u-o-t-w-i-e-r-a-ć-r-a-t-u-n-k-u.
Trumna aż się trzęsła od uderzeń. To nie było złudzenie, wujaszek żył! Od początku nie mogłem uwierzyć, że on umarł, i teraz to się na mnie zemściło.
Na chwilę odebrało mi mowę i owładnęła mną rozpacz. Dlaczego, dobry Boże - pomyślałem - nie chcesz przygarnąć tej duszyczki? Dlaczego tak mnie karzesz, dobry Boże?
- Dlaczego?! - wrzasnąłem.
- O-t-w-ó-r-z-r-o-b-e-r-t-o-t-w-ó-r-z.
- Dlaczego?! - wrzasnąłem powtórnie.
- C-o?
- Dlaczego walisz w tę przeklętą trumnę - powiedziałem złamanym głosem. - Nie możesz mówić jak człowiek?
- M-a-m-p-o-d-w-i-ą-z-a-n-ą-b-r-o-d-ę.
- O Jezu - jęknąłem i wróciłem do ławki, bo nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
Z neseseru wyjąłem piersiówkę koniaku, który czasem łykam w zastępstwie nitrogliceryny. Łyknąłem także teraz.
Ma podwiązaną brodę - pomyślałem - od trzech dni leży w trumnie, mimo to żyje. Niewiarygodne.
- Prawdziwy cud, że się tam nie udusiłeś - zauważyłem.
- T-u j-e-s-t s-z-p-a-r-a - odstukał wujaszek, uwzględniając z kulturą zasady interpunkcji Morse'a.
- Gdzie?
- W t-r-u-m-n-i-e, n-a-d m-o-j-ą g-ł-o-w-ą. W-i-e-j-e s-t-a-m-t-ą-d.
Pociągnąłem z piersiówki następny łyk. Spokojnie - powiedziałem sobie. - Jeszcze nie wszystko stracone.
Wstałem i obejrzałem tę szparę. Miała długość trzech centymetrów. Ale jeżeli wieje, musi też wywiewać. Dokładnie zbadałem całą trumnę. Istotnie, tuż przy nogach była druga, mniejsza szpara. Rozprostowałem plecy i znowu wróciłem do ławki.
- P-o-s-z-u-k-a-j ł-o-m-u - odezwał się wujaszek.
- Oczywiście - powiedziałem.
Poczułem się raźniej. Wydobyłem z neseseru kanapki i termos z kawą. Była jeszcze gorąca. Jej mocny aromat rozszedł się po kapliczce.
- C-o t-y t-a-m r-o-b-i-s-z? - zastukał wujaszek.
Stawał się niespokojny.
- Właśnie się zastanawiam nad tym łomem - odparłem odwijając z folii kanapki.
- S-p-r-o-w-a-d-ź j-a-k-ą-ś p-o-m-o-c.
- Teraz jest noc, wujaszku - oświadczyłem z pełnymi ustami. - Wszyscy śpią.
- T-y-j-e-s-z-ł-o-b-u-z-i-e - załomotał wujaszek. Wyraźnie tracił cierpliwość. Przestał przestrzegać zasad interpunkcji. - N-a-t-y-c-h-m-i-a-s-t-o-b-u-d-ź-s-w-o-j-ą-m-a-t-k-ę.
- Wiesz, że ona tego nie cierpi.
- C-o?
- Moja matka nie cierpi, jak się ją budzi po nocy.
- T-t-y-s-o-b-i-e-k-p-i-s-z-t-y-ł-a-j-d-u-k-u.
Oho, już nawet zaczął popełniać błędy. Musiał być nielicho zdenerwowany.
No cóż, on był zdenerwowany, ale ja jadłem starając się zachować spokój - tak jak zalecał to lekarz. Okruchy chleba spadały mi na kolana. Lepiłem kulkę z tych okruchów.
- R-o-b-e-r-t.
- Jestem, wujaszku.
- Ż-ą-d-a-m-ż-e-b-y-ś-j-ą-o-b-u-d-z-i-ł.
- Kogo?
- S-w-o-j-ą-m-a-t-k-ę-t-y-d-r-a-n-i-u-m-a-t-k-ę-m-a-t-k-ę-m-a-t-ę-m-a-k-t-a - z wściekłości znów się pomylił, przerwał na chwilę, po czym załomotał bez ładu i składu: Bum, bum, bum!
Kulka w moich palcach stała się ciepła, miękka, podatna na formowanie. Dodałem do niej miąższ z dwóch kromek chleba i zacząłem to wszystko ugniatać w obu dłoniach.
Z chaotycznego łomotania, po krótkiej przerwie, wujaszek przeszedł z powrotem na poprawny alfabet Morse'a.
- R-o-b-e-r-t.
- Słucham wujaszku.
- J-e-ż-e-l-i z-a-r-a-z n-i-e s-p-r-o-w-a-d-z-i-s-z t-u p-o-m-o-c-y, o-s-k-a-r-ż-ę c-i-ę o u-s-i-ł-o-w-a-n-i-e z-a-b-ó-j-s-t-w-a i w-y-d-z-i-e-d-z-i-c-z-ę.
- Oczywiście.
Czułem, że chleb robi się miękki jak plastelina. Podszedłem do katafalku. Wujaszek znowu przerwał, by po chwili spytać:
- Z-n-a-l-a-z-ł-e-ś ł-o-m?
- Och, łom - powiedziałem. - Jesteśmy w kaplicy, wujaszku. Obawiam się, że nie mają tu łomu.
Tak, chleb był już dostatecznie miękki. Odszukałem tę szparę u wezgłowia i starannie wypełniłem ją ugniecionym chlebem.
- C-o-t-y-t-a-m-r-o-b-i-s-z? - zaniepokoił się wujaszek.
- Uszczelniam trumnę - wyjaśniłem. - Żeby cię nie przewiało.
Wujaszek skomentował moje wyjaśnienie długą serią bezładnego walenia. Upłynęła dobra minuta, zanim wyłowiłem jakieś sensowne zdanie:
- T-y-ł-a-j-d-a-k-u-m-o-r-d-e-r-c-o, bum, bum, bum!
- Poczekaj do rana - powiedziałem zalepiając przeciwległą szparę. - Rano przyjdzie tu cała rodzina i jakoś wydostaniemy cię z tej trumny.
- M-o-r-d-e-r-c-a-r-a-t-u-n-k-u, bum, bum, bum! S-o-s-r-a-t-u-n-k-u-r-a-t-u-n-k-u, bum, bum, bum, bum!
Jeszcze raz obszedłem wokół trumnę, przyjaźnie poklepałem jej wieko.
- Przestań walić, wujaszku - powiedziałem. - Walenie na nic się nie zda, nikt cię nie usłyszy. Jest głucha noc i w okolicy nie uświadczysz żywego ducha. Weź się w garść. Tym razem Bóg cię nie odtrąci. Pójdziesz do niego z moją rekomendacją.
- Bum, bum, bum, bum, bum!!!
Wzruszyłem ramionami i bez pośpiechu podążyłem w stronę wyjścia. Byłem spokojny. Byłem odprężony.
Minąłem kropielnicę i wtedy w bocznej nawie zauważyłem poruszenie. Dobiegł mnie stłumiony znajomy chichot. Machinalnie postąpiłem w tamtym kierunku, czując, że drętwieją mi palce u rąk i nóg.
Z mroku wynurzyła się twarz mojego wujaszka. Twarz bardziej materialna niż wszystko dokoła, wykrzywiona radosnym grymasem starczej złośliwości.
- Najlepszy kawał w moim życiu, co? - spytał wujaszek.
Spowiła mnie fala chłodu i zabrakło mi powietrza. Ostrzegawczy ból przeszył mi klatkę piersiową, ale nie miałem przy sobie nitrogliceryny. Zdążyłem jeszcze pomyśleć: nigdy bym na to nie wpadł, że ten kostyczny staruch zainstaluje w trumnie głośnik.
Jacek Sawaszkiewicz