Ostrzeżenie

Po wczasach spędzonych u cioci Lutki trzeba było wracać do domu. Umyśliliśmy w tym celu skorzystać z usług PKP.
- Kasa jest teraz w remoncie - poinformowała nas ciocia Lutka na dworcu. - Ale bilety bez kłopotów kupicie u konduktora. Remont kasy trwa ponad trzy lata, więc konduktorzy są już uprzedzeni o tym fakcie.
Dla zabicia czasu zajęliśmy się lekturą różnych dworcowych tabliczek z nakazami i zakazami. Najbardziej przypadła nam do gustu tabliczka opatrzona zdaniem:
STRZEŻ SIĘ POCIĄGU.
- Od dawna się wystrzegam - powiedział tato. - Ale czasem człowiek jest zmuszony podjąć ryzyko podróży.
Z powodu jakiegoś błędu w rozkładzie pociąg przyjechał z opóźnieniem zaledwie półgodzinnym. Zatrzymał się za to jedynie na chwilkę. Tak że większość podróżnych nie zdążyła do niego wsiąść.
- Przynajmniej będziemy mogli szukać konduktora nie przepychając się w tłoku - skomentował tato.
Pana konduktora znaleźliśmy zamkniętego w przedziale pierwszej klasy. Leżał na boczku i odżywiał się intensywnie.
Ojciec dyskretnie zapukał do drzwi.
Pan machnął ręką, żeby mu nie przeszkadzać.
- Chcieliśmy kupić bilety! - zawołał tato.
Konduktor przerwał jedzenie, splunął na kartkę z napisem "Zarezerwowane", przykleił ją do szyby i zaciągnął zasłonkę. Stanęliśmy opodal.
- Poczekamy - postanowił ojciec. - Kiedyś się w końcu naje i wyjdzie.
Pan konduktor wyszedł po godzinie. Z punktu zwrócił się do nas.
- Kontrola biletów - oznajmił.
Uradowaliśmy się.
- Właśnie o to nam chodzi - rzekł tato. - Chcieliśmy kupić dwa bileciki.
Pan okazał zdumienie.
- Jedziecie na gapę? - spytał. - I na dodatek w pierwszej klasie? Będzie was to nielicho kosztować. Tatko uśmiechnął się kokieteryjnie.
- Nie będzie - sprostował. - Zapłacimy panu tylko za bilety. Bo myśmy wsiedli na tej stacji, gdzie jest kasa w remoncie.
Konduktor odpowiedział ojcu także uśmiechem. Tyle że mniej kokieteryjnym.
- Tam nikt nie zdążył wsiąść - dodał. - Wyglądałem przez okno.
- Myśmy zdążyli - powiedziałem. - Wskoczyliśmy w ostatnim momencie.
Pan znów okazał zdumienie.
- Wskoczyliście? - powtórzył. - Do jadącego pociągu? No to doliczymy do rachunku jeszcze ze dwie stówy.
- Nic pan nie doliczy - zaprzeczył ojciec. - Płacimy za sam przejazd.
Konduktor przestał się uśmiechać.
- W takim razie poproszę o pański dowodzik - zażyczył sobie. Tato wręczył mu dowód z ochotą. Pan konduktor zapisał coś w notesiku, zwrócił ojcu dokumenty, a następnie wrócił do swojego przedziału, żeby dokończyć sjestę.
- Pełna kultura - skonstatował tato, gdyśmy opuszczali pociąg. - Wystarczy się wylegitymować i zaraz dają człowiekowi spokój.
Spokoju ojcu jednak nie dali. Po kilkunastu dniach przyszło do nas urzędowe pismo. Później urząd wezwał ojca na pogawędkę. Jeszcze później otrzymaliśmy rachunek. Taki, że włos się jeżył.
Tato przez cały tydzień chodził jak struty i wyrzekał na kolej.
Chyba niesłusznie. Przecież Kolej wyraźnie go ostrzegała.

Jacek Sawaszkiewicz