Nie tyle naprawy, a raczej jej działania - ale kobieta powinna nosić koszulkę z napisem "Człowiek Rozpier*dol". I taką ode mnie dostanie. Do rzeczy.
Zabroniłem jej cokolwiek robić, w sensie grzebać w czymkolwiek, więc po prostu robi swoje, kobiece sprawy. No, prawie...
Pranie - urwana antena
Zaraz po świętach postanowiła zrobić pranie, Wrzuciła wielki koc, taki syntetyczny, ciepły, do pralki. Że pralki nie rozwaliło to ja się dziwię, ale pranie zrobiła. I postanowiła go wysuszyć na balkonie. Całkiem sensownie, żeby nie było. Tylko, że wiało jak cholera a ona go przewiesiła przez poręcz balkonową i niczym nie zabezpieczyła. Sam koc waży na oko 3kg, a jak go namoczyć, to z 15 jak nic. I sobie koc wisiał, aż zawiało bardziej, podwiało go i ten koc sobie spadł. Ale nie tak, że je*nał na ziemię, no nie. Po drodze zahaczył o antenę satelitarną sąsiada na 7 piętrze (nie tego, co go zalała, na szczęście). I Razem z tą anteną zwalił się w ogródek sąsiadki. Dobrze że ona ma chaszcze, a nie jakieś uprawy. Koszt naprawy anteny - 280 zł.
Wkładanie prania - rozwalona ściana.
Tutaj ma mistrza świata i okolic. Mamy szafę z BRW, wielką na pół pokoju (dokładne wymiary to 260x200x50) i ta szafa ma dwoje ruchomych drzwi na rolkach górnych. Szafa jest stara, rolki nieco wyjechane i czasem zdarza się, że jedna para drzwi po mocniejszym przesunięciu walnie w drugą parę rolek i "wyskoczy" z szyny. Nic poważnego... ale nie dla mojej żony. Otóż, jak mi powiedziała, tak jej się stało podczas chowania prania. I ona, silna kobieta (niezależna!) postanowiła ustawić te cholerne drzwi na miejsce. Drzwi ważą 30kg (skrzydło) i są po prostu wielkie. Jak wróciłem do domu to zastałem ściankę działową (Karton-gips) rozwaloną, bo ich nie utrzymała i się z nimi wywaliła. Dobrze że jej nie zgniotły albo nie zrobiła sobie innego ku-ku...
Mycie garnków - rozwalony garnek.
Wracam do domu (to z dzisiaj), głodny, żona zmęczona, ale chce pomóc w kolacji. Normalnie super. I krząta się po kuchni, chowa naczynia - w tym mój ulubiony garnek. Akurat jestem w takim wieku, że MAM SWÓJ ULUBIONY garnek. I co widzę? Na moich oczach zamyka szufladę, tylko coś się blokuje, więc małża napiernicza tak z 10 razy w szufladę z kolanka, aż stwierdza "coś się zacięło"... no to podchodzę, żeby sprawdzić. Wysuwam szufladę, tak do połowy, faktycznie blokada. Zaglądam w szparę, rączka garnka uderza w górną belkę z wyższej szyflady. Popchałem ją szpatułką, otwieram całkiem i nie wierzę, tak mocno waliła, że mój ULUBIONY garnek wygląda, jakby go pieprzony czołg rozjechał; totalne jajo i denko wypukłe. Drzwi nie miała siły utrzymać, zaraza, ale zmasakrować garnek... to pikuś.
Chyba kupię jej w prezencie pistolet do gwoździ...
Zabroniłem jej cokolwiek robić, w sensie grzebać w czymkolwiek, więc po prostu robi swoje, kobiece sprawy. No, prawie...
Pranie - urwana antena
Zaraz po świętach postanowiła zrobić pranie, Wrzuciła wielki koc, taki syntetyczny, ciepły, do pralki. Że pralki nie rozwaliło to ja się dziwię, ale pranie zrobiła. I postanowiła go wysuszyć na balkonie. Całkiem sensownie, żeby nie było. Tylko, że wiało jak cholera a ona go przewiesiła przez poręcz balkonową i niczym nie zabezpieczyła. Sam koc waży na oko 3kg, a jak go namoczyć, to z 15 jak nic. I sobie koc wisiał, aż zawiało bardziej, podwiało go i ten koc sobie spadł. Ale nie tak, że je*nał na ziemię, no nie. Po drodze zahaczył o antenę satelitarną sąsiada na 7 piętrze (nie tego, co go zalała, na szczęście). I Razem z tą anteną zwalił się w ogródek sąsiadki. Dobrze że ona ma chaszcze, a nie jakieś uprawy. Koszt naprawy anteny - 280 zł.
Wkładanie prania - rozwalona ściana.
Tutaj ma mistrza świata i okolic. Mamy szafę z BRW, wielką na pół pokoju (dokładne wymiary to 260x200x50) i ta szafa ma dwoje ruchomych drzwi na rolkach górnych. Szafa jest stara, rolki nieco wyjechane i czasem zdarza się, że jedna para drzwi po mocniejszym przesunięciu walnie w drugą parę rolek i "wyskoczy" z szyny. Nic poważnego... ale nie dla mojej żony. Otóż, jak mi powiedziała, tak jej się stało podczas chowania prania. I ona, silna kobieta (niezależna!) postanowiła ustawić te cholerne drzwi na miejsce. Drzwi ważą 30kg (skrzydło) i są po prostu wielkie. Jak wróciłem do domu to zastałem ściankę działową (Karton-gips) rozwaloną, bo ich nie utrzymała i się z nimi wywaliła. Dobrze że jej nie zgniotły albo nie zrobiła sobie innego ku-ku...
Mycie garnków - rozwalony garnek.
Wracam do domu (to z dzisiaj), głodny, żona zmęczona, ale chce pomóc w kolacji. Normalnie super. I krząta się po kuchni, chowa naczynia - w tym mój ulubiony garnek. Akurat jestem w takim wieku, że MAM SWÓJ ULUBIONY garnek. I co widzę? Na moich oczach zamyka szufladę, tylko coś się blokuje, więc małża napiernicza tak z 10 razy w szufladę z kolanka, aż stwierdza "coś się zacięło"... no to podchodzę, żeby sprawdzić. Wysuwam szufladę, tak do połowy, faktycznie blokada. Zaglądam w szparę, rączka garnka uderza w górną belkę z wyższej szyflady. Popchałem ją szpatułką, otwieram całkiem i nie wierzę, tak mocno waliła, że mój ULUBIONY garnek wygląda, jakby go pieprzony czołg rozjechał; totalne jajo i denko wypukłe. Drzwi nie miała siły utrzymać, zaraza, ale zmasakrować garnek... to pikuś.
Chyba kupię jej w prezencie pistolet do gwoździ...
--
I am the law!