jestem wegetarianka z wieloletnim stazem. Nie z powodow filozoficznych ale z czysto.. estetycznych. Nie znosze miesa, nie lubie jego smaku, a szczegolnie mnie obrzydza od swojej fizycznej strony - wloknista strukutra, widok kostek, zylek czy sciegien powoduje u mnie ochote na ponowne ogladanie wlasnego sniadania...
No nic. Generalnie nie przepadam za jedzeniem u obcych, juz mi tyle babc i cioc w przeszlosci probowalo przemycic mieso w jedzeniu (no przeciez to sa grzybki, nie widzisz???), ze teraz, w wieku doroslym, dopoki nie przyrzadze sobie jedzenia sama, to nie wsadze do paszczy. No i bylam ja u znajomej mojej mamy jakis czas temu. Znajoma o moich zwyczajach dietetycznych nie wiedziala zbyt wiele, wiedziala ze jestem na "jakiejs diecie". No wiec przyjezdzamy no i pani sie rozplywa, ze zrobila jakies jedzonko "specjalnie dla mnie".. jak jak cos takiego slysze, to mi zoladek mimowolnie zaciska sie w szczelny supel. Pani trajkocze i trajkocze, ze wiedziala ze ja bede, wiec nie mogla byle czego przygotowac, wiec zrobila cos SUPERDIETETYCZNEGO i ja bede miec zaszczyt sprobowania jako pierwsza, czy jest dobre, po czym postawila mi przed nosem.... miche swiezo ugotowanej cieleciny.. dobrze ze moja mama opanowala sytuacje i zareagowala w pore, bo byloby zle