„Większość otaczających ją kobiet i dzieci miała coś na sumieniu; były to tchórzliwe, zahukane i słabe [wersje jej samej] z różnych etapów jej życia. Prawie wszystkim marzyło się, aby fortuna wskazała na nie palcem i włożyła im koronę na głowę. W głębi serca jednak wierzyły, że tak się nie stanie, ponieważ na to nie zasłużyły.”
J.Carroll: „Zakochany Duch”, Rebis 2007
Przeczytawszy „Głos naszego cienia” byłam pod naprawdę wielkim wrażeniem. Bez wahania sięgnęłam po „Krainę chichów”, „Muzeum psów”, „Kości księżyca”, „ Dziecko na niebie”; bardzo odpowiadał mi klimat książek Carrolla, podchodzący bardziej pod realizm magiczny niż – jak go klasyfikowano – horror z elementami fantastyki. Kolejne pozycje autora czytałam zazwyczaj za jednym posiedzeniem, nie mogąc oderwać się od fabuły aż po ostatnią stronę. Ceniłam zresztą nie tylko zakręcone historie i niespodziewane zakończenia, ale i niesamowitą lekkość pióra: gość kapitalnie formułuje myśli w zdania, swego czasu nawet spisywałam sobie cytaty z jego książek.
Carroll powiedział w którymś z wywiadów, że siadając do pisania sam nie wie, jak rozwinie się fabuła i dokąd doprowadzi ona bohaterów. Wszystko świetnie, lecz w pewnym momencie Carroll z fabułą i fabuła z bohaterami chyba kompletnie przestali się dogadywać.
Zapadli gremialnie na brak pomysłów. Akcja wcześniejszych książek rozwijała się w zaskakujący sposób, natomiast mniej więcej od trylogii Cranes View wszystko stało się schematyczne i „przewidywalne w swej nieprzewidywalności”. Po drugie, w powieściach zapanował trudny do ogarnięcia bałagan. O ile wcześniej autor zgrabnie przeskakiwał z wątku na wątek, co było dla mnie jako czytelnika dość ekscytujące, tak z czasem zaczęłam odnosić wrażenie, że teksty stają się coraz bardziej ociężałe, a postaci i wydarzenia plączą się bez ładu i składu, jakby pisarz starał się na siłę udziwnić wątki. Czarę goryczy przelały opowiadania z „Cylindra Heidelberga” - kompletne nieporozumienie w porównaniu do wcześniejszych zbiorów. Odpuściłam sobie „Szklaną zupę”. Dopiero po niespodziewanie miłej lekturze „Oka dnia” w swej łaskawości pomyślałam, że dam panu jeszcze jedną szansę, a co mi tam.
Właśnie skończyłam czytać ostatnią powieść pt. „Zakochany duch”. Plusem jest to, że
1) w Cranes View rozgrywa się jedna scena (a może dwie?; w każdym razie na pewno nie więcej),
2) można się jednak natknąć na świetne zdania,
3) zupełnie inaczej obstawiałam, skąd się wzięły verze oraz niesympatyczny Parrish – czyli Carroll jeszcze potrafi zaskakiwać.
Dobijają mnie natomiast nieścisłości w historii i taka coehlowska nuta w stylu: ty-sam-musisz-dojść, kim-jesteś, i-nikt ci-w-tym-nie-może-pomóc, odkryłem-właśnie-tajemnicę-wszechświata-i-przybliżę-ci-ją-na-przykładzie-bolidu. Aha, nie wolno się za dokładnie przyglądać bohaterom, bo okażą się przekonywający jak Paris Hilton. Rozumiem, że postacie Carrolla przeżywają nieprawdopodobne historie, więc trudno wymagać od nich autentyzmu, ale mimo wszytko…
Mam nadzieję, że Jonathan Carroll powoli wróci do formy, bo na razie to się oszczędnie obchodzi ze swoim potencjałem pisarskim. Dla mnie to takie 40% mocy magicznej.
Chętnie poznałabym Wasze opinie na ten temat.
Pozdrawiam, pfefferminztee.
J.Carroll: „Zakochany Duch”, Rebis 2007
Przeczytawszy „Głos naszego cienia” byłam pod naprawdę wielkim wrażeniem. Bez wahania sięgnęłam po „Krainę chichów”, „Muzeum psów”, „Kości księżyca”, „ Dziecko na niebie”; bardzo odpowiadał mi klimat książek Carrolla, podchodzący bardziej pod realizm magiczny niż – jak go klasyfikowano – horror z elementami fantastyki. Kolejne pozycje autora czytałam zazwyczaj za jednym posiedzeniem, nie mogąc oderwać się od fabuły aż po ostatnią stronę. Ceniłam zresztą nie tylko zakręcone historie i niespodziewane zakończenia, ale i niesamowitą lekkość pióra: gość kapitalnie formułuje myśli w zdania, swego czasu nawet spisywałam sobie cytaty z jego książek.
Carroll powiedział w którymś z wywiadów, że siadając do pisania sam nie wie, jak rozwinie się fabuła i dokąd doprowadzi ona bohaterów. Wszystko świetnie, lecz w pewnym momencie Carroll z fabułą i fabuła z bohaterami chyba kompletnie przestali się dogadywać.
Zapadli gremialnie na brak pomysłów. Akcja wcześniejszych książek rozwijała się w zaskakujący sposób, natomiast mniej więcej od trylogii Cranes View wszystko stało się schematyczne i „przewidywalne w swej nieprzewidywalności”. Po drugie, w powieściach zapanował trudny do ogarnięcia bałagan. O ile wcześniej autor zgrabnie przeskakiwał z wątku na wątek, co było dla mnie jako czytelnika dość ekscytujące, tak z czasem zaczęłam odnosić wrażenie, że teksty stają się coraz bardziej ociężałe, a postaci i wydarzenia plączą się bez ładu i składu, jakby pisarz starał się na siłę udziwnić wątki. Czarę goryczy przelały opowiadania z „Cylindra Heidelberga” - kompletne nieporozumienie w porównaniu do wcześniejszych zbiorów. Odpuściłam sobie „Szklaną zupę”. Dopiero po niespodziewanie miłej lekturze „Oka dnia” w swej łaskawości pomyślałam, że dam panu jeszcze jedną szansę, a co mi tam.
Właśnie skończyłam czytać ostatnią powieść pt. „Zakochany duch”. Plusem jest to, że
1) w Cranes View rozgrywa się jedna scena (a może dwie?; w każdym razie na pewno nie więcej),
2) można się jednak natknąć na świetne zdania,
3) zupełnie inaczej obstawiałam, skąd się wzięły verze oraz niesympatyczny Parrish – czyli Carroll jeszcze potrafi zaskakiwać.
Dobijają mnie natomiast nieścisłości w historii i taka coehlowska nuta w stylu: ty-sam-musisz-dojść, kim-jesteś, i-nikt ci-w-tym-nie-może-pomóc, odkryłem-właśnie-tajemnicę-wszechświata-i-przybliżę-ci-ją-na-przykładzie-bolidu. Aha, nie wolno się za dokładnie przyglądać bohaterom, bo okażą się przekonywający jak Paris Hilton. Rozumiem, że postacie Carrolla przeżywają nieprawdopodobne historie, więc trudno wymagać od nich autentyzmu, ale mimo wszytko…
Mam nadzieję, że Jonathan Carroll powoli wróci do formy, bo na razie to się oszczędnie obchodzi ze swoim potencjałem pisarskim. Dla mnie to takie 40% mocy magicznej.
Chętnie poznałabym Wasze opinie na ten temat.
Pozdrawiam, pfefferminztee.