Znowu zabawię się w małą sondę. Tym razem zapytam się o "ciągi dalsze" znanych filmów. Które z niech, Waszym zdaniem, były tak słabe (same z siebie, a zwłaszcza w porównaniu z pierwowzorem), że oglądając je, myśleliście -"po co w ogóle coś takiego nakręcił"?. A może, gdy usłyszeliście, że będzie tworzona kontynuacja jakiegoś kultowego obrazu od razu mieliście wrażenie, że nie jest to dobry pomysł i... niestety mieliście rację. Nie chodzi mi koniecznie o sequele tak złe, że nadawałyby się do wątku o najgorszych filmach wszechczasów (choć mogą być i takie).
Sam wrzucę trzy:
"Egzorcysta II" - pierwowzór to trochę już przestarzały, ale ciągle mocny kawałek "diabolicznego" horroru. Natomiast "dwójka", to już kicha jakich mało - niezborna, idiotyczna, kompletnie niepotrzebna kupa kupy . Co ciekawe, część trzecia jest całkiem niezła (m.in. dlatego, że omija wydarzenia z części drugiej.
Sequele "Nieśmiertelnego" - Jedynka może i nie była wybitna, ale miała sporo uroku - następcy to już równia pochyła. Kontynuacje robione albo kompletnie siłą inercji, albo usiłujące wprowadzić coś nowego, wypaczając przy ty reguły ustalone w oryginale (w tym ostatnim celuje zwłaszcza "dwójka")
"Ryś" - nie będę tu oryginalny. Po kilkunastu minutach byłem już pewny, że to co twierdziłem (jak wielu innych) jeszcze przed popowstaniem tego "dzieła" jest smutną prawdą. Ten film nawet nie był cieniem "Misia". Skończyło się na rozlatującej się, marnie powiązanej sekwencji wątpliwych skeczy. Całe szczęście, że nie robiłem sobie wcześniej żadnych nadziei, co do tego gniota.
Sam wrzucę trzy:
"Egzorcysta II" - pierwowzór to trochę już przestarzały, ale ciągle mocny kawałek "diabolicznego" horroru. Natomiast "dwójka", to już kicha jakich mało - niezborna, idiotyczna, kompletnie niepotrzebna kupa kupy . Co ciekawe, część trzecia jest całkiem niezła (m.in. dlatego, że omija wydarzenia z części drugiej.
Sequele "Nieśmiertelnego" - Jedynka może i nie była wybitna, ale miała sporo uroku - następcy to już równia pochyła. Kontynuacje robione albo kompletnie siłą inercji, albo usiłujące wprowadzić coś nowego, wypaczając przy ty reguły ustalone w oryginale (w tym ostatnim celuje zwłaszcza "dwójka")
"Ryś" - nie będę tu oryginalny. Po kilkunastu minutach byłem już pewny, że to co twierdziłem (jak wielu innych) jeszcze przed popowstaniem tego "dzieła" jest smutną prawdą. Ten film nawet nie był cieniem "Misia". Skończyło się na rozlatującej się, marnie powiązanej sekwencji wątpliwych skeczy. Całe szczęście, że nie robiłem sobie wcześniej żadnych nadziei, co do tego gniota.