reż. Sydney Pollack
Urodzona w Afryce i pracująca dla ONZ, tłumaczka Silvia Broome (Kidman) zgłasza, że przypadkowo usłyszała groźbę skierowaną do jednego z afrykańskich przywódców.
No i dobra, no i dość. Generalnie chodzi o to, że choć groźba zabójstwa jest obiektywna, to przeszłość samej pani tłumacz niekoniecznie publicznie wiadoma (czyli ukrywana jak cholera), a agentowi Secret Service, który ma się sprawą zająć, zajmuje cały film, żeby to odkryć. Akurat. W międzyczasie dochodzi do kilku mordów i eksplozji autobusu w centrum NY, no bo jakżeby mogło nie dojść.
Żeby było dramatyczniej, jemu 2 tygodnie wcześniej w wypadku samochodowym razem z gachem zginęła żona. Ale gdyby tego niepowiedziano, to byśmy nie wiedzieli, że Sana Penna coś za du...szę ściska, bo po grze aktorskiej ni dudu.
Nicole Kidmann gra tłumaczkę afrykanerskiego pochodzenia z takim samym dramatyzmem, wyrazem twarzy, skupieniem spojrzenia sugerującym straszliwe tajemnice w głębi (choć z innym akcentem), co Wirginię Wolf w "Godzinach" (późniejszych filmów w jej wykonaniu nie widziałem), co nasuwa mi przykrą myśl, że ten wyraz twarzy jest wynikiem przemyślanych pociągnięć skalpela, a nie mimicznych predyspozycji.
Oczywiście pomiędzy obydwojgiem początkowo obustronna nieufność, potem zrozumienie dla bólu i osamotnienia tego drugiego po utracie osoby bliskiej, aż po empatię pełną, doskonałą i catharsis duchowe na koniec. Na szczęście się ze sobą nie przespali, ale to akurat zgodne jest z tendencją współczesnego a. kina, żeby bohaterowie wskazywali na dogłębną więź duchową, a nie cielesny popęd. Tak więc tylko spędzają noc "on na kanapie siedzący czuwa, ona skroń na kolana jego skłoni".
Prawdę mówiąc, po Sydneyu Pollacku (Dni Kondora!) i samym pomyśle na scenariusz spodziewałem czegoś bardziej dramatycznego, bardziej trzymającego w napięciu i zaskakującego w różnorodny sposób, a tymczasem film jakby nie ciągnie samego w sobie dość nośnego wątku. W kółko powtarza sie ten sam schemat - już już mają się do siebie zbliżyć, to Penn dowiaduje się czegoś o afrykańskiej przeszłości Nicole, więc jest zgrzyt, ona się tłumaczy ale nie do końca, on jej wierzy, a za chwilę to samo i tak w kółko. Trochę nużące.
Poprawnie zrobione, ale nużące.
Końcówki nie zdradzam, ale powiem, że jest przewidywalna od ca. 10 minuty filmu.
Dla fanów thillerów i kolekcjonerów aktorskich występów głównych aktorów.
Urodzona w Afryce i pracująca dla ONZ, tłumaczka Silvia Broome (Kidman) zgłasza, że przypadkowo usłyszała groźbę skierowaną do jednego z afrykańskich przywódców.
No i dobra, no i dość. Generalnie chodzi o to, że choć groźba zabójstwa jest obiektywna, to przeszłość samej pani tłumacz niekoniecznie publicznie wiadoma (czyli ukrywana jak cholera), a agentowi Secret Service, który ma się sprawą zająć, zajmuje cały film, żeby to odkryć. Akurat. W międzyczasie dochodzi do kilku mordów i eksplozji autobusu w centrum NY, no bo jakżeby mogło nie dojść.
Żeby było dramatyczniej, jemu 2 tygodnie wcześniej w wypadku samochodowym razem z gachem zginęła żona. Ale gdyby tego niepowiedziano, to byśmy nie wiedzieli, że Sana Penna coś za du...szę ściska, bo po grze aktorskiej ni dudu.
Nicole Kidmann gra tłumaczkę afrykanerskiego pochodzenia z takim samym dramatyzmem, wyrazem twarzy, skupieniem spojrzenia sugerującym straszliwe tajemnice w głębi (choć z innym akcentem), co Wirginię Wolf w "Godzinach" (późniejszych filmów w jej wykonaniu nie widziałem), co nasuwa mi przykrą myśl, że ten wyraz twarzy jest wynikiem przemyślanych pociągnięć skalpela, a nie mimicznych predyspozycji.
Oczywiście pomiędzy obydwojgiem początkowo obustronna nieufność, potem zrozumienie dla bólu i osamotnienia tego drugiego po utracie osoby bliskiej, aż po empatię pełną, doskonałą i catharsis duchowe na koniec. Na szczęście się ze sobą nie przespali, ale to akurat zgodne jest z tendencją współczesnego a. kina, żeby bohaterowie wskazywali na dogłębną więź duchową, a nie cielesny popęd. Tak więc tylko spędzają noc "on na kanapie siedzący czuwa, ona skroń na kolana jego skłoni".
Prawdę mówiąc, po Sydneyu Pollacku (Dni Kondora!) i samym pomyśle na scenariusz spodziewałem czegoś bardziej dramatycznego, bardziej trzymającego w napięciu i zaskakującego w różnorodny sposób, a tymczasem film jakby nie ciągnie samego w sobie dość nośnego wątku. W kółko powtarza sie ten sam schemat - już już mają się do siebie zbliżyć, to Penn dowiaduje się czegoś o afrykańskiej przeszłości Nicole, więc jest zgrzyt, ona się tłumaczy ale nie do końca, on jej wierzy, a za chwilę to samo i tak w kółko. Trochę nużące.
Poprawnie zrobione, ale nużące.
Końcówki nie zdradzam, ale powiem, że jest przewidywalna od ca. 10 minuty filmu.
Dla fanów thillerów i kolekcjonerów aktorskich występów głównych aktorów.
--
Że tak wprawdzie jest obecnie, jak jest, ale nikt nie powiedział, że tak koniecznie być musiało ani że tak zawsze być musi, ten wyścig opętańczy, w którym człowiek, który sobie siądzie i się zagapi, stał się przestępcą wobec epoki swojej, bo nie powinien ani posiedzieć na przyzbie, ani się zagapiać, ani herbatkę wypić spokojnie, tylko zaraz lecieć i coś rozwijać. Mrożek do Lema AD 1963 (sic)