Część bez spoilerów:
W jednym zdaniu: totalnie zmarnowany potencjał...
Tak bardzo liczyłem na ten film, zwłaszcza po fenomenalnym dystrykcie 9.. niestety, zamiast dobrego sci fi otrzymujemy amerykańską papkę w stylu Michaela Baya.
Po pierwsze: film jest ewidentnie za krótki. Akcja buduje się zbyt wolno po czym skacze z miejsca na miejsce, bez jakiegokolwiek szacunku dla czasu (rany kłute, które nie krwawią, nie bolą i w ogóle nic nie robią po kilku godzinach od zadania).
Po drugie: kamera jest zbyt chaotyczna w scenach walki (nawet bardziej niż w Transformersach...). Cieszę się, że nie poszedłem na seans 3D bo bym dostał oczopląsu z wywrotką.
Po trzecie: postacie nie mają absolutnie żadnej głębi. Co prawda reżyser próbuje nadać im jakieś własne motywacje, ale robi to okrutnie niemrawo.
Po czwarte: Fabuła jest po prostu głupia i miałka.. nie ma wielkich dziur (jak w Iron Man 3), do których można by się czepiać na siłę, ale mam wrażenie, że ktoś nie do końca przemyślał jak ten film ma wyglądać i wyszła taka papka, która ledwo trzyma się kupy.
Po piąte: WTF, Kałasz i Nissan GTR w 2150 roku? :o... O ile w ten pierwszy jeszcze uwierzę o tyle GTR... litości..
Z dobrych stron:
Zdjęcia są bardzo ładne. Świetnie widać kontrasty pomiędzy zniszczoną Ziemią a rajem, którym jest Elizjum.
Efekty specjalne dają radę - nie ma ich zbyt dużo, nie są władowane na siłę - pasują tam gdzie mają być i to w sumie tyle..
SPOILERY, SPOILERY, SPOILERY
Byliście ostrzeżeni.
Zabili go i uciekł... kilka razy, oraz jak w pięć dni rozjebałem zabezpieczenia super skomplikowanej stacji kosmicznej mając do dyspozycji brak mózgu, brak wyszkolenia, brak profesjonalnej pomocy, brak planu, kilka drutów na ciele i kałasza... okej
A teraz serio.. What The Fuck? Jodie Foster (nawet nie wiem jak jej postać się nazywała) i ten cały Kruger to bodaj najgorsze czarne charaktery ever.. pierwsza jest kompletnie bez wyrazu, a drugi jest po prostu śmieszny.
Granat, który urwał pół ryja nie uszkodził mózgu - taa jasne.
Super nowoczesna stacja kosmiczna, która nie może odpalić rakiet (lasera, gaussa, whatever) tylko czeka, aż zrobi to ktoś z Ziemi?
Max - ziomek bez jakiegokolwiek treningu militarnego bije się jak równy z równym z komandosami (choć jest głupi i daje się nabrać dwukrotnie na trick z polem siłowym), mając złamaną rękę, przebity brzuch i zaawansowany stadium rozkładu popromiennego. Nie rzyga, nie kuleje, nie krwawi z każdego otworu ciała.. no okaz zdrowia, a.. zapomniałbym - bez jakiegokolwiek czasu rekonwalescencji po wszczepieniu egzoszkieletu i układu scalonego w mózg... jasne.
Elizjum, które jest w stanie wyśledzić i rozpoznać pojedynczego gościa na Ziemi, a nie jest w stanie rozbić szajki śmiesznych hakerów, którzy nieustannie wysyłają statki?
Zamiast wysłać roboty do pojmania Maxa wyślemy kretyna, który może dobrać się do danych o których nikt ma nie wiedzieć.. spoko, way to go!
Wszystko powyższe to jednak pikuś w stosunku do zakończenia.. Noż do jasnej cholery, czy w KAŻDYM filmie musi być happy end i równość dla wszystkich, a główny bohater bezrefleksyjnie oddaje swoje życie? Nie można było tego zakończyć tak, że dostał się do tego Elizjum, wyleczył się i pomyślał: fuck it - nie wracam do tego syfu i wszyscy (bogaci) żyli długo i szczęśliwie a biedni, niezaradni i po prostu głupi mogą sobie zdychać w tym, co sami przecież stworzyli? Ehhh...
W jednym zdaniu: totalnie zmarnowany potencjał...
Tak bardzo liczyłem na ten film, zwłaszcza po fenomenalnym dystrykcie 9.. niestety, zamiast dobrego sci fi otrzymujemy amerykańską papkę w stylu Michaela Baya.
Po pierwsze: film jest ewidentnie za krótki. Akcja buduje się zbyt wolno po czym skacze z miejsca na miejsce, bez jakiegokolwiek szacunku dla czasu (rany kłute, które nie krwawią, nie bolą i w ogóle nic nie robią po kilku godzinach od zadania).
Po drugie: kamera jest zbyt chaotyczna w scenach walki (nawet bardziej niż w Transformersach...). Cieszę się, że nie poszedłem na seans 3D bo bym dostał oczopląsu z wywrotką.
Po trzecie: postacie nie mają absolutnie żadnej głębi. Co prawda reżyser próbuje nadać im jakieś własne motywacje, ale robi to okrutnie niemrawo.
Po czwarte: Fabuła jest po prostu głupia i miałka.. nie ma wielkich dziur (jak w Iron Man 3), do których można by się czepiać na siłę, ale mam wrażenie, że ktoś nie do końca przemyślał jak ten film ma wyglądać i wyszła taka papka, która ledwo trzyma się kupy.
Po piąte: WTF, Kałasz i Nissan GTR w 2150 roku? :o... O ile w ten pierwszy jeszcze uwierzę o tyle GTR... litości..
Z dobrych stron:
Zdjęcia są bardzo ładne. Świetnie widać kontrasty pomiędzy zniszczoną Ziemią a rajem, którym jest Elizjum.
Efekty specjalne dają radę - nie ma ich zbyt dużo, nie są władowane na siłę - pasują tam gdzie mają być i to w sumie tyle..
SPOILERY, SPOILERY, SPOILERY
Byliście ostrzeżeni.
Zabili go i uciekł... kilka razy, oraz jak w pięć dni rozjebałem zabezpieczenia super skomplikowanej stacji kosmicznej mając do dyspozycji brak mózgu, brak wyszkolenia, brak profesjonalnej pomocy, brak planu, kilka drutów na ciele i kałasza... okej
A teraz serio.. What The Fuck? Jodie Foster (nawet nie wiem jak jej postać się nazywała) i ten cały Kruger to bodaj najgorsze czarne charaktery ever.. pierwsza jest kompletnie bez wyrazu, a drugi jest po prostu śmieszny.
Granat, który urwał pół ryja nie uszkodził mózgu - taa jasne.
Super nowoczesna stacja kosmiczna, która nie może odpalić rakiet (lasera, gaussa, whatever) tylko czeka, aż zrobi to ktoś z Ziemi?
Max - ziomek bez jakiegokolwiek treningu militarnego bije się jak równy z równym z komandosami (choć jest głupi i daje się nabrać dwukrotnie na trick z polem siłowym), mając złamaną rękę, przebity brzuch i zaawansowany stadium rozkładu popromiennego. Nie rzyga, nie kuleje, nie krwawi z każdego otworu ciała.. no okaz zdrowia, a.. zapomniałbym - bez jakiegokolwiek czasu rekonwalescencji po wszczepieniu egzoszkieletu i układu scalonego w mózg... jasne.
Elizjum, które jest w stanie wyśledzić i rozpoznać pojedynczego gościa na Ziemi, a nie jest w stanie rozbić szajki śmiesznych hakerów, którzy nieustannie wysyłają statki?
Zamiast wysłać roboty do pojmania Maxa wyślemy kretyna, który może dobrać się do danych o których nikt ma nie wiedzieć.. spoko, way to go!
Wszystko powyższe to jednak pikuś w stosunku do zakończenia.. Noż do jasnej cholery, czy w KAŻDYM filmie musi być happy end i równość dla wszystkich, a główny bohater bezrefleksyjnie oddaje swoje życie? Nie można było tego zakończyć tak, że dostał się do tego Elizjum, wyleczył się i pomyślał: fuck it - nie wracam do tego syfu i wszyscy (bogaci) żyli długo i szczęśliwie a biedni, niezaradni i po prostu głupi mogą sobie zdychać w tym, co sami przecież stworzyli? Ehhh...
--
Eternal Traces*