Wrzucam po różnych konsultacjach na HP.
Pierwsza odsłona przygód major Sophie Mulligan i przypadkowo towarzyszącej jej Kate. Kate jest cywilem, w dodatku jest w ciąży... aaale o tym kiedy indziej.
Konwój skręcił w King’s Road i gwałtownie zahamował. Kate urwała komunikat i zamarła wpatrzona w widok przed maską samochodu.
Było ich siedmioro, czterech mężczyzn, dwie kobiety i mały, może jedenastoletni chłopiec. Stali w ciasnej grupie na dachu kiosku. Pod nimi rozlewało się morze żywych trupów. Była ich przynajmniej setka, oblegali kiosk i nieosiągalne na jego dachu ofiary ze wszystkich stron. Sophie ostrożnie wycofała wóz na bezpieczniejszą odległość.
- Kate – odezwała się Sophie cichym, opanowanym głosem, nie odrywając oczu od zbitej masy umarlaków – za moim siedzeniem jest karabin. Za chwilę wychylę się przez dach i podasz mi go. Obok niego leżą magazynki. Za każdym razem, kiedy usłyszysz, że uderzam ręką w dach, podasz mi jeden. Zostań wewnątrz, nie otwieraj okien. Usiądź za kierownicą i obserwuj boczne lusterka. Jeśli zobaczysz, że nadchodzą z tyłu lub z flanki, wal pięścią w dach. Pod żadnym pozorem nie używaj klaksonu, bo ich przyciągniesz. Zrozumiałaś?
- Tak.
- No to ognia! – Sophie szybkim ruchem otworzyła właz dachu. Kate chwyciła karabin i kilka magazynków, podała karabin i przesunęła się na miejsce kierowcy. Po chwili zdała sobie sprawę, że powtarza w myślach modlitwy, których – zdawało jej się – nie pamiętała.
Sophie nie miała czasu na modlitwy. Koncentrowała się na oddechu. Serce waliło jej jak oszalałe i musiała się uspokoić.
Strzelać na wydechu.
Eliminować najgroźniejszych w pierwszej kolejności.
Najgroźniejszych dla mnie czy dla cywilów?
Nie marnować amunicji. Masz karabin wyborowy, każdy strzał to trafienie.
Była najlepszym snajperem w plutonie. Teraz ostatni raz powtórzyła mantrę zaklętą w słowa regulaminu strzelca, wzięła głęboki oddech i przymierzyła. Wysoki upiór w kraciastej koszuli, stojący najbliżej, był idealnym celem. Sophie wystrzeliła pierwszy pocisk i zombie runął na ziemię. Za drugim razem złożyła się zbyt szybko. Pocisk przeszył ramię pulchnej kobiety, nie czyniąc jej żadnej krzywdy. Major poczuła dreszcz obrzydzenia na widok poszarpanych, lecz bezkrwawych krawędzi rany, w makabryczny sposób nasuwających skojarzenie z pustym oczodołem umieszczonym nie tam, gdzie trzeba.
Ustal swój rytm. Oddech, cel, strzał. Cel jest ruchomy. Powolny, ale ruchomy. Gdzie będzie za sekundę?
Oddech.
Cel.
Strzał.
Tym razem trafiła bezbłędnie. Po kilku strzałach odnalazła rytm. Jeden strzał co pięć sekund. Jeden magazynek na minutę. Nie więcej; nie mogła pozwolić, by lufa przegrzała się i karabin ją zawiódł. Dłonie pewnie obejmowały broń.
Iglica trzasnęła sucho i major zaklęła w myślach. Lubiła wiedzieć ile ma pocisków, mieć kontrolę. Musi liczyć dokładniej. Uderzyła pięścią w dach pod sobą i z włazu natychmiast wysunął się magazynek.
Załadowała broń.
Tym razem będzie miała kontrolę.
Raz.
Kate jak zahipnotyzowana przyglądała się zombie padającym po każdym strzale. Sophie miała niesamowicie celne oko. Z każdym podawanym magazynkiem stos ciał wokół kiosku rósł.
Przy czwartym magazynku sześciokilogramowy springfield w jej dłoniach zaczął przybierać na wadze. Przy szóstym ręce zaczęły jej drżeć, a zalewający oczy pot uniemożliwił dalsze celowanie. Major opuściła zdrętwiałe ramiona. Sto osiemnaście strzałów. Trzykrotnie chybiła, co daje sto piętnaście trupów. Nie zabiła wszystkich, ale więcej nie da rady. Przewiesiła karabin przez ramię dbając, by rozgrzana lufa nie dotknęła jej ciała i zsunęła się na ziemię. Kate chciała wrócić na miejsce pasażera, ale major powstrzymała ją gestem i wsiadła na tylne siedzenie. Była zbyt zmęczona, by prowadzić wóz.
Pierwsza odsłona przygód major Sophie Mulligan i przypadkowo towarzyszącej jej Kate. Kate jest cywilem, w dodatku jest w ciąży... aaale o tym kiedy indziej.
Konwój skręcił w King’s Road i gwałtownie zahamował. Kate urwała komunikat i zamarła wpatrzona w widok przed maską samochodu.
Było ich siedmioro, czterech mężczyzn, dwie kobiety i mały, może jedenastoletni chłopiec. Stali w ciasnej grupie na dachu kiosku. Pod nimi rozlewało się morze żywych trupów. Była ich przynajmniej setka, oblegali kiosk i nieosiągalne na jego dachu ofiary ze wszystkich stron. Sophie ostrożnie wycofała wóz na bezpieczniejszą odległość.
- Kate – odezwała się Sophie cichym, opanowanym głosem, nie odrywając oczu od zbitej masy umarlaków – za moim siedzeniem jest karabin. Za chwilę wychylę się przez dach i podasz mi go. Obok niego leżą magazynki. Za każdym razem, kiedy usłyszysz, że uderzam ręką w dach, podasz mi jeden. Zostań wewnątrz, nie otwieraj okien. Usiądź za kierownicą i obserwuj boczne lusterka. Jeśli zobaczysz, że nadchodzą z tyłu lub z flanki, wal pięścią w dach. Pod żadnym pozorem nie używaj klaksonu, bo ich przyciągniesz. Zrozumiałaś?
- Tak.
- No to ognia! – Sophie szybkim ruchem otworzyła właz dachu. Kate chwyciła karabin i kilka magazynków, podała karabin i przesunęła się na miejsce kierowcy. Po chwili zdała sobie sprawę, że powtarza w myślach modlitwy, których – zdawało jej się – nie pamiętała.
Sophie nie miała czasu na modlitwy. Koncentrowała się na oddechu. Serce waliło jej jak oszalałe i musiała się uspokoić.
Strzelać na wydechu.
Eliminować najgroźniejszych w pierwszej kolejności.
Najgroźniejszych dla mnie czy dla cywilów?
Nie marnować amunicji. Masz karabin wyborowy, każdy strzał to trafienie.
Była najlepszym snajperem w plutonie. Teraz ostatni raz powtórzyła mantrę zaklętą w słowa regulaminu strzelca, wzięła głęboki oddech i przymierzyła. Wysoki upiór w kraciastej koszuli, stojący najbliżej, był idealnym celem. Sophie wystrzeliła pierwszy pocisk i zombie runął na ziemię. Za drugim razem złożyła się zbyt szybko. Pocisk przeszył ramię pulchnej kobiety, nie czyniąc jej żadnej krzywdy. Major poczuła dreszcz obrzydzenia na widok poszarpanych, lecz bezkrwawych krawędzi rany, w makabryczny sposób nasuwających skojarzenie z pustym oczodołem umieszczonym nie tam, gdzie trzeba.
Ustal swój rytm. Oddech, cel, strzał. Cel jest ruchomy. Powolny, ale ruchomy. Gdzie będzie za sekundę?
Oddech.
Cel.
Strzał.
Tym razem trafiła bezbłędnie. Po kilku strzałach odnalazła rytm. Jeden strzał co pięć sekund. Jeden magazynek na minutę. Nie więcej; nie mogła pozwolić, by lufa przegrzała się i karabin ją zawiódł. Dłonie pewnie obejmowały broń.
Iglica trzasnęła sucho i major zaklęła w myślach. Lubiła wiedzieć ile ma pocisków, mieć kontrolę. Musi liczyć dokładniej. Uderzyła pięścią w dach pod sobą i z włazu natychmiast wysunął się magazynek.
Załadowała broń.
Tym razem będzie miała kontrolę.
Raz.
Kate jak zahipnotyzowana przyglądała się zombie padającym po każdym strzale. Sophie miała niesamowicie celne oko. Z każdym podawanym magazynkiem stos ciał wokół kiosku rósł.
Przy czwartym magazynku sześciokilogramowy springfield w jej dłoniach zaczął przybierać na wadze. Przy szóstym ręce zaczęły jej drżeć, a zalewający oczy pot uniemożliwił dalsze celowanie. Major opuściła zdrętwiałe ramiona. Sto osiemnaście strzałów. Trzykrotnie chybiła, co daje sto piętnaście trupów. Nie zabiła wszystkich, ale więcej nie da rady. Przewiesiła karabin przez ramię dbając, by rozgrzana lufa nie dotknęła jej ciała i zsunęła się na ziemię. Kate chciała wrócić na miejsce pasażera, ale major powstrzymała ją gestem i wsiadła na tylne siedzenie. Była zbyt zmęczona, by prowadzić wóz.
--
Filmy. Dużo filmów