Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Półmisek Literata > Risk Asset Ratio czyli Współczynnik Aktywów Trudnych do Upłynnienia part I
erickjp
erickjp - Superbojownik · przed dinozaurami
Mama urodziła mnie pewnego październikowego poranka, dokładnie siedemnaście lat temu w miejskim szpitalu w Pradze. Nie wiem czemu akurat w Pradze, pewnie nie miała innego wyjścia. Właściwie to nigdy jej o to nie pytałem i pewnie nie spytam bo zapomnę. Jestem chyba jedynym człowiekiem który miewa problemy z zapamiętywaniem swoich danych personalnych. O moich imieninach dowiaduje się przeważnie dokładnie w dniu imienin. Nie wiem czemu tak się dzieje. W szkole zawsze byłem prymusem i nie miałem absolutnie żadnych problemów z zapamiętywaniem dat dziennych historycznych wydarzeń, a tu proszę, jedna jedyna data której nie byłem w stanie się nauczyć przez równe siedemnaście lat. Kiedyś kupię sobie brystol i kredki, posprzątam na biurku, spytam się mamy kiedy mam imieniny, narysuję sobie tą datę ciemnym kolorem na brystolu, usiądę do biurka i będę wkuwał. Na razie jednak jestem zmuszony odłożyć to na później bo postanowiłem opowiedzieć ci, Drogi Czytelniku, historię mojego życia. Bądź pewien, że gdyby nie było co opowiadać to na pewno nie marnowałbym twojego cennego czasu.
Jeszcze nie będę zaczynał. Poczekam aż zrobisz sobie duży kubek kawy, pozbędziesz się natrętnych gości, usytuujesz się wygodnie w ulubionym fotelu wśród dźwięków kojącej muzyki zespołu Pink Floyd i postanowisz bez reszty oddać się porywającej lekturze. Jeżeli nie lubisz czytać słuchając muzyki to w ostateczności możesz sobie trochę skręcić volume. Wykonaj powyższe polecenia teraz bo już w następnym paragrafie zacznę swoją opowieść a wtedy będzie już za późno aby się od niej oderwać.
Pewnie wszystko do tej pory sugeruje ci że jestem członkiem mafii. Tak, widzę że się nabrałeś. Otóż może to cię zaskoczy, ale ja nigdy nie należałem do „Rodziny”. Zapewniam cię- nic z tych rzeczy! Od dziecka byłem indywidualistą. Zawsze miałem mnóstwo zabawek ale żadną się nie bawiłem. Jakoś nie mogłem z nimi złapać kontaktu, nie umiałem współpracować. Moje zabawy polegały na udawaniu postaci z filmów. Zawsze kogoś tam sobie udawałem, „co obejrzałem to udawałem” można powiedzieć! Od dziecka też miałem to niesamowite poczucie humoru, którego ani moi rówieśnicy, ani dorośli, ani chyba nawet zwierzęta nie potrafiły zrozumieć. Może trochę przesadzam, bo tak naprawdę to nie gadałem ze wszystkimi. Mniejsza o to. Moje poczucie humoru to moja prywatna sprawa, więc jak ci się nie podoba to po prostu omijaj „Mało Śmieszne” fragmenty. Właściwie to niektórzy śmieją się z moich dowcipów, ale bynajmniej nie dlatego że są dla nich zabawne, wręcz przeciwnie! Bawi ich to że są (w ich mniemaniu oczywiście, tych ludzi) żałosne. Zupełny brak kultury powiedziałbym. Ale to wszystko jest naprawdę mało ważne więc jeśli zaczynasz czytać od tego momentu to bez obaw jedź dalej bo nic nie straciłeś. Ja wiem że nikt nie zaczyna czytać książki od końca trzeciego paragrafu, ale to właśnie była próbka tego mojego „Poczucia Humoru” więc jeśli cię to nie bawi to O.K. Widocznie jesteś tylko „Zwykłym Człowiekiem”.
Mając lat czternaście (zauważ jak profesjonalnie zmieniłem temat z tego o „Poczuciu Humoru” na „Mając Lat Czternaście”;) postanowiłem że dokonam skoku stulecia. Dokładnie to ten pomysł zaświecił mi w głowie w dniu moich urodzin, czyli trzy lata temu. Tylko jeszcze wtedy nie wiedziałem na co albo na kogo chcę zrobić ten skok. To jednak przyszło samo, z czasem. Otóż skok miał być duży, czyli na dużą kasę. To że tam gdzieś powiedziałem że „Stulecia” to tam miało tylko smaczku dodać bo w rzeczywistości to żaden tam z niego „Skok Stulecia” nie był. Nie jestem nawet pewien czy był to „Skok”.
Wiesz już, Drogi(ga) Czytelniku(niczko), że nie jestem w mafii a jednak organizuje skoki na kasę. Czyli w twoich oczach wypadam jako taki super inteligentny młody człowiek który nie boi się ryzyka i ma pełne zaufanie do swoich umiejętności. Taki „Młody Gniewny” i jeszcze „Mądry”. Mhm, tak mnie właśnie postrzegasz. Ale znowu jestem zmuszony ciebie zaskoczyć, bo ci powiem że w cale nie jestem aż tak inteligentny jak ci się mogło do tej pory wydawać. To że mówię tutaj wzniosłe, mądre i trudne słowa nie powinno zamydlić ci oczu (jak się ma zamydlone oczy to nie można otworzyć bo szczypie, ale jak wodą przemyjesz to już będziesz mógł „Otworzyć Oczy”;). Sorry, że tak głupio wyszło że tak się ten nawias rozbiegł na dwie strony ale inaczej chyba nie mogłem zrobić. W każdym bądź razie stworzyłeś już sobie w swojej wyobraźni mój skromny portret psychologiczny a więc możemy ruszyć dalej z tą wartką akcją.
Pamiętam jak dziś, był listopad, dokładnie miesiąc po moich urodzinach kiedy postanowiłem że zrobię skok na członka rodziny. Szedłem sobie parkiem z psem (nie z moim tylko z koleżanki psem bo swojego jeszcze wtedy nie miałem pomimo tego iż dwa mi zdechły). No to tak idę przez ten park i spotykam wuja.
-Cześć wuju- powiedziałem lekko speszony bo nie co dzień spotyka się wuja w parku jeszcze z nieswoim psem (ja byłem z nieswoim, on był sam)
-O, cześć drogi chłopcze, masz nowego pieska?- spytał zaciekawiony o psa. Wiedziałem że to zrobi, zawsze żerował na słabszych.
-Nie, nie…- próbowałem zachować twarz- To nie jest mój pies, ale pies mojej koleżanki z bloku…-skłamałem gdyż ona wcale nie mieszkała w bloku- Chciało mu się siku a koleżanka ma astmę- znowu kłamstwo…- i nie może wdychać pyłków topoli.- myślałem że to załatwi sprawę.
-Hmmm…- wuj zamyślił się nie na żarty- Pyłki topoli? -Zapytał. Czułem jak serce podchodzi mi do gardła- W listopadzie?- czułem że zaraz pęknę i zacznę śpiewać jak mi zagra.
-Nie wiem…- Odpowiedziałem, a pot lał mi się strumieniami mocno uderzając o brukowaną nawierzchnię miejsca w którym stałem razem z psem i wujem.- Muszę iść…- rzuciłem szorstko i zmuszając psa do galopu zmieniliśmy czym prędzej miejsce pobytu ale też w parku one się jeszcze znajdowało, krzaki to były.
Tak wziąłem i przycupnąłem w tych krzakach, wujek coś tam jeszcze do mnie mówił ale ja i pies czuliśmy się już bezpiecznie. W końcu udało nam się pozbyć intruza. Wtedy właśnie poprzysiągłem na nim zemstę za to upokorzenie. To on miał już niebawem stać się ofiarą mojego skoku stulecia którego wizja dojrzewała w mojej głowie od czasu moich czternastych urodzin, czyli trzy lata temu jak to teraz piszę.

***

-Mamo!- Krzyknąłem niespodziewanie w kierunku pokoju w którym, według moich obliczeń, powinna znajdować się obecnie moja mama.
-Co?!- Odparła szorstko mama.
-Chodź na chwilę!- Zrewanżowałem się równie szorstkim i nieprzyjemnym odkrzyknięciem.
-Sam chodź jak coś chcesz, ja prasuję!- Ten argument był nie do przekrzyczenia. W końcu to ja chciałem jej zadać pytanie a nie na odwrót.
Zdałem się więc na wolę boską i poszedłem do niej przedzierając się przez dwa pokoje i kuchnię.
-Mamo?- rzuciłem mimowolnie.
-Co?
-Jak myślisz, ile dziennie jest w stanie zarobić wujek na swoim hotelu?- miałem nadzieję że mama nic nie przeczuwa. Inaczej byłbym spalony.
-Jego się spytaj, skąd ja mam wiedzieć?
-Ale co, tak podejdę i się spytam „Cześć wuju, ile zarabiasz dziennie w swoim hotelu?”, trochę głupkowato to wyjdzie, nie?
-A właściwie po co ci taka wiedza?- Podniosła oczy znad żelazka. Obawiałem się że może być to koniec mojego planu rewanżu, że wszystko spali na panewce. Starałem się zachować spokój pokerzysty. Musiałem wymyślić naprawdę niezły kit i sprawić żeby mama go łyknęła bez popijania.
-A tak tylko pytam.- Wymyśliłem.
-Nie wiem…- Chyba udało mi się zbić ją z tropu- Jakieś cztery tysiące…
To mi wystarczyło. Więcej nie musiałem o nic pytać. Odparłem tylko:
-Mhm…- i czym prędzej rzuciłem się w stronę drzwi wyjściowych.
Kiedy wyszedłem na zewnątrz (pogoda tego dnia dopisywała) wziąłem swój rower i ruszyłem do mojego kolegi. Pomyślałem że on pomoże mi w zorganizowaniu skoku. Mieszkał niedaleko w związku z czym nie przebierałem się w dres jak to zwykle czynię przed przejażdżką rowerową. Teraz w wielkiej euforii nie myślałem nawet o przemyciu wilgotną szmatką moich bocznych lusterek zamocowanych na bokach kierownicy. Niczym rasowy kolarz opadłem w locie na pedały i pognałem ile sił w nogach, utrzymując pozycję stojącą aż do domu mego przyjaciela. Otworzyła mi jego mama. Miałem już sporą wprawę w kłamaniu a więc powiedziałem jej że tak tylko wpadłem. Dodatkowo spytałem się czy zastałem mojego dobrego kumpla. Odpowiedź była pozytywna. Aby nie wzbudzać podejrzeń zdjąłem buty już w korytarzu i powolnym krokiem udałem się na górę po schodach, gdzie mieścił się pokój mojego kolegi.
-Cześć, to ja.- rzekłem chwilę po wciśnięciu złotej klamki.
-Cześć, siadaj. Mam fajną grę.- odparł nie odrywając wzroku od monitora.
-Jak się nazywa?- spytałem przysuwając sobie krzesło.
-„Walka o Honor 2”. Taka strzelanka. Ale grafika fajna. Jedynka się nie umywa. Zabiłem już dwudziestu trzech Niemców. Kurde, tu gdzieś była apteczka… Dawno nie miałem czekpojntu i nie wiem kiedy był ostatni sejw więc muszę uważać.
-O kurde, rzeczywiście fajna grafika. Poka na chwilę!
Kumpel dał mi zagrać i tak się wciągnąłem że grałem przez dwie godziny i z rumieńcami na twarzy wyszedłem z jego pokoju a potem z jego domu. Po drodze przypomniałem sobie że ani słowem nie wspomniałem o moim nikczemnym planie. A potem to sobie pomyślałem że przecież się nie pali (nie spieszy znaczy) i przecież w każdej chwili mogę do niego zadzwonić. Wiem, że myślicie że wujek założył mi podsłuch na telefonie. Ale ja wiedziałem że tak nie było. Nie zrobiłby tego. To nie w jego stylu.
Kiedy wróciłem do domu, zjadłem kolację. Często jem kolację jak wracam do domu. Po posiłku udałem się na zasłużony odpoczynek. Włączyłem telewizor, patrzę, a tam wujek rozmawia z panią dziennikarką. Jaki byłem zaskoczony! Że aż strach! Nie pamiętam dokładnie ich wypowiedzi ale pani prezenterka pytała się wuja jak to robi .że jego firma się tak zwinnie rozwija i jeszcze różne takie inne rzeczy o trudnych nazwach, chyba nie po polsku- holdingach, inflacjach, bumach i koncertach naftowych. Tak gadali w kilku językach przez jakieś pół godziny aż zasnąłem.
Śniło mi się że już jest po skoku, ja mam dwadzieścia lat i pławię się w luksusie niczym szejk w Makdonaldzie. Kiedy się obudziłem, byłem smutny z tego względu że mogłem jeszcze sobie trochę pospać a nie wstawać w żałości serca. To uczucie jeszcze bardziej zmotywowało mnie do podjęcia pierwszych kroków w celu urzeczywistnienia mojej gangsterskiej wizji.

***

Nie wiem czy wiecie… Właściwie to wiem że nie wiecie że ja oto jak tu siedzę piszę czasami wiersze. O tak. Mam talent do rymów jak pies do kiełbasy. Mówię wam, czasami jak przeczytam swój wiersz to aż mi się łezka w oku zakręci ze wzruszenia. Niekiedy są to zaś wierszyki pocieszne i bardzo wesołe, tak jak ten na przykład:

Szedł raz pies przez puste pole
Spotkał konia przy stodole
Więc się spytał konia tego
Czy ten będzie mu kolegą

A ten na to mu z przekąsem
Że go może szurnąć wąsem
Pies był czuły na obelgi
Wziął mu z Fiata wyjął felgi

Koń się zmartwił niesłychanie
Że go zleją wszystkie panie
Wziął więc kija se do gęby
Aby psowi wybić zęby

Ten zaś zdążył precyzyjnie
Ugryźć konia w nogi tylnie
Ten się był zatoczył wkoło
Wziął i umarł pod stodołą

Morał z bajki tej jest jeden
Zabić możesz się o kredens
Jak niemiła ci końcówka
Weź się powieś na sznurówkach


Kiedy pisałem ten właśnie wiersz, do moich uszu dotarł skrzekliwy dźwięk dzwonka do drzwi.
-Kto tam?!- Krzyknąłem niemalże odruchowo.
-To ja.- W mig rozpoznałem głos mojej koleżanki, tej od której pożyczyłem psa na spacer.
-Już idę- odrzekłem i pobiegłem wprost do wejściowych gdzie ona stała ze swoją bujną czupryną.
-Czemu nie weszłaś skoro było otwarte?- zapytałem zdziwiony potwierdzając moje zaskoczenie stosowną miną.
-Bo nie.- odpowiedziała w typowy dla kobiet sposób po czym, teraz już bez pytania, wtargnęła do mojego pokoju niczym żaba.
-Nie wiedziałam że piszesz wiersze….-rzekła.
-Ja wiedziałem- odrzekłem a ona dziwnie się wtedy na mnie spojrzała. Nigdy nie zapomnę tego wzroku. Wyglądało to jakby chciała się spytać: „Co?!”. Tak to właśnie mniej więcej mi się zdawało.
-Co?!
-Nic, nic… Jak chcesz to przeczytaj i powiedz co o tym myślisz.- powiedziałem a ona zabrała się do czytania. Niebawem skończyła. Kiedy byłem już pewien że ogarnęła całość, spytałem się:
-No i jak?
-Trochę dziwny, ale może być. Jak coś jeszcze napiszesz to mi pokaż okej?
-Tak jest- tymi słowami zatwierdziłem jej „okej”.
-Tak w ogóle to przyszłam po książkę do geografii. Możesz mi ją pożyczyć?
-Pewnie, tylko po co ci książka w połowie wakacji?
-Wiesz, piszę taki projekt o gospodarce. Nic ważnego.
-A czy w tej gospodarce jest mowa o hotelach?- zaciekawiłem się nie zważając uwagi na to że koleżanka może rozszyfrować moje zbrodnicze intencje.
-Nie, a czemu pytasz?- wiedziałem że to pytanie padnie i miałem już gotową odpowiedź.
-Tak tylko.- to zawsze działało.
-Okej, to daj mi tę książkę i spadam.
Dałem jej książkę, a ona zamiast spaść to wyszła mówiąc:
-Dzięki, Nara.
Na początku pomyślałem że zapomniała jak mam na imię, ale wkrótce przypomniałem sobie że tu chodziło o popularny zwrot, często używany w zastępstwie dawnego „;Do Widzenia”.
Kiedy koleżanka już wyszła, jąłem zastanawiać się czy nie warto by jej zaprząc do tego kryminalnego wozu bo jeśli się znała na gospodarkach to na pewno wyciągnęła by z mojego skoku więcej kasy niż ja sam w pojedynkę. Z drugiej strony zaangażowanie zbyt wielu osób mogłoby doprowadzić do spadku zaufania w drużynie a w efekcie do korupcji czyli zdrady.
Stwierdziłem że sam posiałem takie trudne do zgryzienia ziarno i teraz sam musze je szybko pozbierać zanim puści pierwsze pędy i będzie już za późno…

***

Wstałem rano i stwierdziłem że oto nadszedł dzień pierwszy wdrażania mego planu. Nazwałem go symbolicznie „;Dniem Pierwszym Wdrażania Planu”. Postanowiłem go wykorzystać od początku do końca, czyli od rana do wieczora. Tak się złożyło że obudziłem się właśnie rano, tak więc jak na razie wszystko szło zgodnie z planem. Komplikacje zaczęły się niestety już przy śniadaniu które przygotowała moja mama. Lecz to nie śniadanie samo w sobie zamąciło mi w głowie, ale jego autorka czyli wyżej wymieniona mama. Otóż powiedziała do mnie tak:
-Dzisiaj wieczorem idziemy do wujka na imieniny, wyprasowałam ci koszulę i spodnie. Wyjedziemy jak wrócę z pracy- zakomunikowała.
Informacja ta spadła na mnie jak wazon.
-Kiedy mi się nie chce…- odrzekłem udając zdegustowanego.
-Pojedziemy i już- mama nie dawała mi szans- Wujek nas bardzo serdecznie zapraszał i nie wypada teraz nie przyjść.
Aha, wiedziałem. Wujo zmierza do konfrontacji w cztery oczy. Ma nadzieje że to uchroni go od bankructwa. Nic z tego „stryju”, nie ze mną te numery, ja potrafię być zimny jak głaz i uparty jak komar. Nie dam po sobie poznać i tyle.
Tak sobie jeszcze porozmyślałem nad kanapką i z tego myślenia to nawet wpadłem na pomysł że mogę się wiele rzeczy dowiedzieć od gości zgromadzonych na „urodzinach” jak i od samego wuja. Muszę być tylko bardzo czujny gdyż oni wszyscy na pewno czekają na mój fałszywy krok.
Wiedząc że oczy są zwierciadłem duszy, wyjąłem z kieszeni dychę i pobiegłem do sklepu kupić przyciemniane okulary. Wymyśliłem sobie nawet taką jedną pozę na całą tą szopkę. Miałem zamiar udawać młodego, zdolnego chłopca w wieku 13-14, zafascynowanego biznesem i gospodarkami. To ułatwiłoby mi nawiązanie kontaktu z informatorami. Czym prędzej zabrałem się do kreowania tejże postaci. Ubrałem wyprasowane ciuszki i okulary, postawiłem włosy na żel i włączyłem wiadomości telewizyjne żeby wiedzieć o czym zagadać. Akurat mówili o dymisji ministra zdrowia. Pomyślałem sobie że zadam takie pytanie: „Wuju, a czy w związku z dymisją ministra zdrowia zwiększą się twoje HOTELOWE dochody?” Takie pytanie naprowadziłoby mnie na właściwy trop i dałoby mi pierwsze konkretne informacje. Gdy już rozmowa dżentelmenów zacznie się na dobre, będę sypał pytaniami jak z rękawów: „Słyszałem że do wuja trudno się włamać, alarmy i w ogóle… prawda to?”,
„Co tam słychać u cioci? Nie wyjeżdżacie gdzieś razem na urlop na dwa tygodnie bez telefonów żeby odciąć się od obowiązków?”. Odpowiedzi na te pytania znacznie ułatwiłyby mi sporządzenie dokładniejszego planu działania. Wypisałem sobie jeszcze kilka takich podchwytliwych pytań na kartce i stwierdziłem że muszę iść do mojej koleżanki (tej od psa i książek) żeby mi trochę rozjaśniła sprawę gospodarek, spółek i w ogóle giełdów. To było niezbędne jeżeli chciałem dobrze wypaść przy kolacji.

***

Godzina kolacyjna zbliżała się niczym pociąg. Byłem trochę spięty. Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. W trakcie jak nie wiedziałem czego się spodziewać przyszła mama. Powiedziała tak:
-Idziemy.
Wiedziałem że to oznacza początek zabawy w kotka i myszkę. Strzepałem kurz i łupieże które osiadły na moich ramionach i ruszyłem w tany. „Szoł mast goł on”- pomyślałem i ubrałem buty na obie stopy. Wyszedłem z mamą przed dom, po czym oboje wsiedliśmy do naszego samochodu typu czerwony. Jechaliśmy w milczeniu przez dobre pół godziny. Musiałem być skoncentrowany jak nie przymierzając koncentrat pomidorowy. Stan najwyższego skupienia uzyskałem przed domem wuja. Wysiadłem. Tylko że musiałem się cofnąć bo zapomniałem okularów. Znowu wysiadłem. Trochę mi przez to siadła koncentracja ale nic już nie mogłem na to poradzić. Powolnym krokiem ruszyłem w stronę furtki. Serce biło mi jak młot o gwoździe. Stanąłem przed drzwiami i czekałem aż mama zapuka kośćmi palców w drzwi. Tak właśnie zrobiła. Chwilę poczekaliśmy poczym drzwi mocą czyjejś ręki jęły się powoli uchylać. Otworzył nam sam wujo.
-Dzień dobry- walnął prosto z mostu.
-Dzień dobry- odpowiedziała mama szturchając mnie w bok żebym też powiedział „dzień dobry” do stryjka.
-Dzień dobry- domyśliłem się.
-Wejdźcie proszę- wujo wabił nas jak niedźwiedź wabi zwierzynę do jaskini aby tam ją znienacka pożreć zębami ostrymi jak stalowe noże.
Daliśmy się zwabić i weszliśmy do środka. Pachniało świeżą krwią albo ziemniakami. Nie mogłem jednoznacznie stwierdzić pochodzenia tego zapachu. Przemknęliśmy przez budzący grozę korytarz pomalowany na biało poczym dotarliśmy do stołu przy którym siedziała już cała ferajna cioć, wujów i znajomych. Po rytualnym całowaniu przestrzeni obokusznej zasiedliśmy z mamą do stołu. Wszyscy gapili się na mnie ale na szczęście miałem na sobie te duże, przyciemniane okulary i nikt nie mógł do końca mnie rozgryźć. Nawet zupę jadłem w okularach pomimo osadzania się na nich wody w postaci kropelek z pary utworzonych. Na razie wszyscy rozmawiali tylko o życiu a ja się na tym nie znam więc siedziałem cicho. Miałem przygotowaną rozmowę na temat gospodarek o których opowiedziała mi koleżanka od psa, książki i gospodarek. Czekałem więc na odpowiedni moment. Doczekałem się. Jedna z cioć powiedziała:
-W grudniu dostanę nowe mieszkanie.
-W grudniu?- zagaiłem- Grudzień zaczyna się na „G”, tak jak gospodarki. Wiecie co tam słychać w gospodarkach, bo ja wiem, ale jak wiecie to okej.- wszyscy zamilkli a ja w napięciu oczekiwałem na odpowiedź.
-Jak już mówiłam, w grudniu dostanę nowe mieszkanie- zignorowała moją inicjatywę ciotka. Aż się tak na nią wkurzyłem że chciałem na nią zrobić skok ale miałem jeszcze w pamięci poniżenie mej osoby i psa przez wuja. Dlatego musiałem pierwsze rzeczy załatwić najsampierw.
Dyskusja na temat nowego lokum ciotki rozgorzała na dobre. W końcu straciłem wątek rozmowy i poddałem się. Zżerało mnie poczucie bezsilności. Za szybko mówili. Nie byłem w stanie zagadać a nawet jak próbowałem to nikt na moje zagadywanie nie zwracał większej uwagi. Zrezygnowany i przybity niczym pieczątka chwyciłem za pilota od telewizora. Włączyłem. Akurat dawali wiadomości… I od nowa głupoty dla emerytów- podatki, polityka, bronie masowego rażenia… W końcu zupełnie bezmyślnie i przypadkowo rzuciłem:
-Polityka to jedyna legalna broń masowego rażenia…- po czym nastała cisza. Po tej ciszy zaś nastał śmiech tak gromki że pomyślałem: „Na pewno znowu się ze mnie śmieją”. I tak chyba faktycznie było bo zaraz wujowie i znajomi wujów zaczęli mnie obijać plecy mówiąc „To dopiero!” czy „Zgadza się”. Trochę się jeszcze pośmiali a ja tak siedziałem i za bardzo nie mogłem sobie przypomnieć co też takiego śmiesznego wydobyło się przed chwilą z niezbadanych, mrocznych odmętów mego umysłu. Wiedziałem natomiast jedno. To była moja ostatnia szansa. Musiałem teraz powiedzieć coś równie zabawnego albo mądrego żeby znaleźli we mnie równoszeregowego partnera do dyskusji. Bez dłuższego namysłu rzuciłem:
-Wchodzi baba do lekarza a lekarz też baba!- i znowu nastała cisza. Jednak zamiast śmiania, wszyscy po chwili wrócili do gadania o bzdurach. Ach, jakże mnie wtedy gniew trawił… że aż w tej szaleńczej furii zgasiłem telewizor pilotem najmocniej jak potrafiłem. Wszyscy jednak byli na tyle zagadani, że nikt mej wściekłości nie spostrzegł. Wtedy oto wpadł mi do głowy plan niecny, i tak niebezpieczny że nie zdecydował by się na niego największy nawet desperat. Podszedłem do wuja i spytałem:
-Wujo, mogę pograć na komputerze?
-Pewnie…- odpowiedział cwanie- Wiesz jak włączyć?
-Wiem, wiem…- rzuciłem już w drodze do pokoju w którym znajdował się obiekt mego aktualnego pożądania.
Na początku nie wiedziałem czego mam w tych elektronicznych czeluściach szukać. Sprawdziłem czy nie ma gdzieś mapy hotelu wuja na której mogłyby znajdować się super tajne przejścia w sam raz dla włamywaczy. Wszedłem w folder „HOTEL” i znalazłem właśnie taką mapę o jaką mi chodziło. Tylko że nie było tam napisane które kreski to tajne przejścia a które nie. Zignorowałem ten fakt. Musiałem to wydrukować albo zgrać na dyskietkę. Czyli musiałem wykonać pierwszy krok mego skoku- musiałem zrabować kartkę bądź dyskietkę. Zadanie wymagało ode mnie podjęcia błyskawicznej decyzji. W trakcie jej podejmowania zauważyłem że wujo nie posiada drukarki. Sprawa wydawała się jasna. Sięgnąłem ręką do pudełka z różowo-niebieskimi dyskietkami. Wyjąłem dwie na wszelki wypadek po czym jedną wsadziłem w dziurę w komputerze i zrobiłem co do mnie należało. Teraz miałem już super pozycję wyjściową do wykonania mego skoku. Można by powiedzieć iż powolna klęska wuja wydawała się być już tylko kwestią czasu...

--
Sometimes my parents hit me... and you're gay.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Remedios - Superbojowniczka · przed dinozaurami
Dla mnie super, jezeli mozna, to poprosze o ciag dalszy

erickjp
erickjp - Superbojownik · przed dinozaurami
Niestety, nie mam jeszcze całości. Potraktuj to jako trailer bo nadal wytrwale pracuję i spodziewam się skończyć do karnawału w Rio. Dzięki za komentarz.

erick joe pizgacz

--
Sometimes my parents hit me... and you're gay.

erickjp
erickjp - Superbojownik · przed dinozaurami
Kto mi w tekst mordy powstawiał? God damn it...

--
Sometimes my parents hit me... and you're gay.

wiwator
wiwator - Superbojownik · przed dinozaurami
Byłem, czytałem i przeczytam c.d. jeżeli n.

erickjp
erickjp - Superbojownik · przed dinozaurami
Nie od dziś

--
Sometimes my parents hit me... and you're gay.

erickjp
erickjp - Superbojownik · przed dinozaurami
wiadomo

--
Sometimes my parents hit me... and you're gay.

erickjp
erickjp - Superbojownik · przed dinozaurami
że ludzie czytają

--
Sometimes my parents hit me... and you're gay.

erickjp
erickjp - Superbojownik · przed dinozaurami
to, co ma

--
Sometimes my parents hit me... and you're gay.

erickjp
erickjp - Superbojownik · przed dinozaurami
najwięcej komentarzy

--
Sometimes my parents hit me... and you're gay.

erickjp
erickjp - Superbojownik · przed dinozaurami
Ha ha ha! (złowieszczo) I'm so evil...

--
Sometimes my parents hit me... and you're gay.
Forum > Półmisek Literata > Risk Asset Ratio czyli Współczynnik Aktywów Trudnych do Upłynnienia part I
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj