Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Półmisek Literata > Śląskie opowieści cz.IX
Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
zgred - Superbojownik · przed dinozaurami
Zygfryd obudził się drżąc z zimna. Ledwo świtało, lecz słońca nie było widać przez grubą warstwę chmur i drobny, uparty i przenikający do samej skóry deszczyk siąpił z nieba. Poczuł że szczęka zębami i ledwo może poruszyć zziębniętymi kończynami. Mokra koszula i cienkie rajtuzy przyklejały mu się do ciała, zabierając resztki ciepła.
Rzucił okiem na Wilgę, która nadal spała zwinięta w kłębek, a silne dreszcze wstrząsały nią co chwila. Kątem oka zauważył ruch w krzakach i odruchowo chwycił zimną rękojeść miecza, lecz wataha dzików nie zwracając na nich najmniejszej uwagi przedefilowała przez skraj polanki i rozpłynęła w lesie niczym duchy.
Wyciągnął rękę i potrząsnął dziewczynę za ramię. Wilga niechętnie otworzyła oczy i odruchowo przeciągnęła się, aby zaraz skulić się z zimna. Przemoknięty kaftan, jedyne jej odzienie, nie dawał żadnej ochrony przed porannym chłodem. Mimo dreszczy uśmiechnęła się jednak do Zygfryda, który odruchowo oddał jej uśmiech.
- Musimy ruszać w drogę, marsz nas rozgrzeje – rzekł szczękając zębami.
- Długa droga przed nami, a pogoda jeszcze się pogorszy – odpowiedziała zerkając w niebo – Póki co musimy jeszcze spróbować znaleźć coś do jedzenia, jagody albo jeżyny wzmocnią nasze siły.
Zygfryd poczuł burczenie w żołądku, wczorajsza kolacja wydawała się odległym wspomnieniem, teraz żałował że nie zjadł więcej... Na myśl o wczorajszym dniu wstrząsnął się lekko, ale zapytał:
- Ciekawym, co stało się z Bogną? W chacie jej nie było?
- Może zabili ją gdzie na ulicy? – zapytała Wilga dzwoniąc zębami z zimna oraz na wspomnienie ostatniego wieczoru.
- Nie wychodziła, zauważyłbym przecie... chyba że wymknęła się tyłem, może udało jej się uciec?
- Może... – odrzekła z powątpiewaniem w głosie
- Ruszajmy zatem w drogę – rzucił Zygfryd energicznie, chcąc odegnać przykre myśli – Dokąd idziemy?
Wilga wyszła na środek polanki, rozejrzała się uważnie po otoczeniu, na chwilę zamknęła oczy i pokazała kierunek ręką.
- Tam, prosto jak strzelił, za pół dnia powinniśmy dojść do szałasu.
- No to prowadź, piękna przewodniczko – ukłonił się nisko młodzieniec i udał że dwornie zamiata ziemię kapeluszem
- Jak sobie wasza wysokość życzy – dziewczyna chwyciła w palce wyimaginowany rąbek sukni balowej i wykonała przepisowy dyg.
W nieco lepszych nastrojach ruszyli zgodnie we wskazanym kierunku, rozgrzewając mięśnie w ostrym marszu. Puszcza budziła się do życia mimo deszczu i zimna, świergotały ptaki, a zarośla szeleściły wskazując żerującą drobną zwierzynę. Rude wiewiórki towarzyszyły im skacząc zwinnie z gałęzi na gałąź, jakby chcąc pokazać drogę, ale szybko znikały w gąszczu. Wędrowcy z zazdrością patrzyli za nimi, bo sami musieli przedzierać się przez gęste poszycie. Zygfryd, nie przyzwyczajony do życia w puszczy, ledwo nadążał za Wilgą, która prawie bez szelestu posuwała się naprzód. On sam robił hałasu za dwoje, prąc przez krzaki, jałowce i młode choinki, wspominając lasy z rodzinnych stron, które niczym nie mogły równać się z nieokiełznaną siłą dzikiej przyrody. O ile drzewa w lasach nadmorskich stały z dala jedno od drugiego, a krzewy grzecznie tuliły się do nich, o tyle tutaj walka o przetrwanie dyktowała swoje twarde prawa. Krzewy parły w górę i na boki w poszukiwaniu odrobiny światła słonecznego, młode drzewka uparcie dążyły w górę aby nie zginąć, a dorosłe olbrzymy obojętnie szumiały wysoko w górze, splątanym baldachimem koron wyłapując prawie wszystkie promienie słońca i powodując wieczny półmrok u dołu.
Niespodziewanie natknęli się na rzadszy las i Wilga wydała radosny okrzyk:
- Jagody!
Wielkie jagodowisko rozciągało się daleko we wszystkich kierunkach. Czym prędzej oboje przykucnęli i zaczęli zbierać napęczniałe sokiem owoce, pełnymi garściami pakując je do ust. Po krótkiej chwili mieli fioletowe usta, zęby i ręce, ale słodkie jagody syciły wygłodniałe żołądki i z chwili na chwilę polepszały im humory.
Najedzeni wznowili wędrówkę. Deszcz nasilał się powoli, lecz jednostajnie. Już nie tylko drobne krople siąpiły z nieba, ale gęsta kurtyna wody zasłaniała widok na kilkaset kroków.
O ile mogli, to przyśpieszyli kroku. Mimo zbliżającego się południa w lesie ciemniało szybko, a dalekie pomruki świadczyły o nadciągającej burzy.
Zygfryd z niepokojem zerkał na Wilgę, która dzielnie maszerowała przodem, ale bandaże na jej nogach przesiąkały powoli czerwienią i zostawiały strzępki materiału w poszyciu leśnym. Jego ciżmy też poddawały się powoli, ale jeszcze chroniły stopy przed twardymi kawałkami chrustu czy kamieniami ukrytymi w trawie i gęstych paprociach.
Szerokim łukiem okrążali właśnie wielkie bagnisko, gdy nagła błyskawica rozświetliła niebo i grom zagłuszył szum deszczu. Niemal natychmiast zerwał się silny wiatr i przygiął młode drzewka i krzewy prawie do ziemi, a stare drzewa zaskrzypiały w proteście. Kolejna błyskawica i niemal natychmiast grzmot aż zatrząsł ziemią pod stopami. Z głębi puszczy dobiegł trzask rwących się korzeni i odgłos padającego wielkiego drzewa, miażdżącego wszystko pod sobą.
Potworna struga ognia połączyła na moment nisko ciągnące chmury i ogromny, stuletni dąb stojący kilkadziesiąt kroków od nich. Grom rzucił ich na ziemię, przez moment nic nie słyszeli oprócz dzwonienia w uszach. Drzewo jak rozszczepione toporem olbrzyma runęło na ziemię w dwóch częściach, ale nadciągająca fala deszczu ugasiła pożar w zarodku. W twarz lunęły im potoki wody i niemal oślepły Zygfryd zaledwie widział sylwetkę Wilgi na dwa kroki przed sobą, która padła na ziemię u stóp grubego buka. Opanowując zawrót głowy wstał na czworaki i podpełznął do dziewczyny. Leżała na boku z zamkniętymi oczami zatykając uszy dłońmi, mokre włosy oblepiały jej twarz, a ze strzępów bandaży na jej nogach sączyła się krew wsiąkając wraz z wodą w poszycie.
- Musimy iść naprzód! – wykrzyczał przez zagłuszający wszystko ryk burzy i wycie wichru.
Wilga w odpowiedzi usiłowała podnieść się na nogi, ale najwyraźniej straciła wszystkie siły i nawet desperackie położenie nie mogło zmusić jej do marszu. A może ból w pokrwawionych stopach był już nie do zniesienia?
- Nie mogę wstać... zostaw mnie tutaj i sam idź... – usłyszał jej słaby głos
- Nie zostawię cię samej! Daleko mamy jeszcze?
- Już niedaleko... za tym bagnem jest wysoki las, potem młodnik i gęsty starodrzew... pośrodku starodrzewu stoi myśliwski szałas...
Zygfryd nie namyślając się wiele, kucnął pod osłoną grubego pnia buka i pochylił się głęboko.
- Siądź mi na plecach! – wykrzyknął
Dziewczyna wielkim wysiłkiem woli podniosła się na kolana i objęła go z tyłu za szyję ciasno splecionymi ramionami. Zygfryd podniósł się na nogi niemal bez wysiłku, Wilga, lekka niczym piórko zawisła mu przez chwilę na szyi, po czym objęła w pasie nogami. Chwycił ją pod kolana i zdecydowanie wyszedł na otwartą przestrzeń.
Wicher o mało nie zwalił go z nóg, mimo obciążenia, a deszcz zalewał oczy, wobec tego łapiąc równowagę wszedł nieco głębiej w las i pod osłoną drzew i krzewów posuwał się naprzód. Zwracał przy tym pilną uwagę na otoczenie, bo ryzyko znalezienia się pod padającym pod uderzeniem wiatru czy pioruna drzewem nie przypadało mu zbytnio do gustu. Wilga również rozglądała się pilnie dookoła i co jakiś czas przytulając policzek do jego głowy, dawała wskazówki prosto w ucho.
Obeszli bagno dookoła i weszli w wysoki las, gdzie drzewa stały rzadziej, a miękka ściółka pozwalała na swobodniejszy marsz. Wicher w głębi lasu nieco ucichł i mimo ulewnego deszczu Zygfrydowi zaczynało się robić gorąco z wysiłku. Dziewczyna zaczynała mu ciążyć niczym głaz na plecach, a nadwątlone siły wyczerpywały się nieubłaganie. Dawał mu się we znaki brak posiłków; jagody nie mogły na długo wystarczać, toteż żołądek uparcie dopominał się o solidne śniadanie.
Ostatkiem sił doszedł do młodnika i na jego skraju znalazł kawał miękkiego mchu, na którym z wysiłkiem przyklęknął i uwolnił się od ciężaru. Z ulgą usiadł na miękkim podłożu, już w ogóle nie zwracając uwagi na wodę. I tak był przemoczony do skóry, pot mieszał się z kroplami lecącymi bez ustanku z nieba i wsiąkał bez śladu w mech.
Wilga usiadła z podkurczonymi nogami i bezskutecznie usiłowała poprawić zakrwawione strzępy materiału owijające jej stopy. Chociaż uśmiechała się dzielnie do niego, widać było że wielkim wysiłkiem woli walczy z bólem. Sam też zapewne nie wyglądał najlepiej, bufiaste, jeszcze wczoraj eleganckie spodnie wisiały na nim w strzępach, granatowe rajtuzy miały wielkie dziury, a cienkie ciżmy rozpadały się na nogach.
Zygfryd obejrzał się na młodnik. Wyglądał na bardzo gęsty, choinki stały blisko siebie splątane gałązkami i wyglądało na to, że nawet zwierzętom trudno byłoby się przez niego przecisnąć, a co dopiero jemu z Wilgą na plecach. Dziewczyna zauważyła jego spojrzenie i rzekła:
- Niedaleko stąd jest ścieżka prowadząca na drugi kraniec młodnika, niewidoczna z zewnątrz, ale znajdę ją na pewno. Nasi myśliwi używają jej do przemarszu, kłopot jedynie, że jest bardzo wąska i kręta, nie przeciśniemy się jeżeli będziesz mnie nieść... muszę iść o własnych siłach...
- Dasz radę przejść? Za młodnikiem mogę cię znów nieść, ale ile to będzie?
- Dobry tysiąc kroków, a może nawet więcej... muszę dać sobie radę, bo żeby obejść lasek to będzie kilka razy dłużej, stracimy za dużo czasu i sił...
Młodzieniec z powątpiewaniem popatrzył na jej nogi, po krótkim zastanowieniu wyciągnął sztylet zza pasa i zaczął przecinać swe rajtuzy między kolanem a kostką. Uzyskał w ten sposób dwa dodatkowe kawałki materiału, choć dziurawe, ale mogły pomóc w przemarszu. Ostrożnie odwinął strzępy koszuli ze stóp Wilgi i aż ścisnęło go w brzuchu na widok głębokich, krwawiących ran, pozostałości po wczorajszej szaleńczej ucieczce i dzisiejszej długiej wędrówce. O ile mógł, przewiązał je na nowo starymi kawałkami materiału i na spód dołożył nogawki rajtuzów. Związał je solidnie i miał nadzieję że wytrzymają choć połowę pozostałej drogi.
Wilga z samozaparciem podniosła się na nogi i aż zagryzła wargi z bólu, ale odwróciła się zdecydowanie i utykając powędrowała wzdłuż ściany młodnika. Po kilkudziesięciu krokach zaczęła uważnie przepatrywać gęstwinę i po chwili z okrzykiem triumfu rozchyliła gałęzie i weszła w głąb lasku. Zygfryd bez wahania podążył za nią.
Ścieżka istotnie była wąska i często musiał mocno schylać się czy nawet obracać bokiem aby przecisnąć się przez gęstwinę. Dziewczyna dużo łatwiej prześlizgiwała się między gałęziami, ale co jakiś czas wyrywał się z jej ust cichy jęk bólu gdy stąpnęła nieuważnie. Zygfrydowi krajało się serce, ale nic nie mógł na to poradzić, jedyna droga prowadziła naprzód i musieli ją przebyć.
Na szczęście młodnik nie był aż tak szeroki jak zapewniała Wilga i niespodziewanie wyszli w starodrzew, gęsty, lecz pozwalający na marsz ramię w ramię. Młodzieniec parę razy rzucił uważnie okiem z ukosa na bladą dziewczynę, która pochwyciła jedno z jego spojrzeń, więc zapytał z troską:
- Dasz radę dojść?
- Muszę. Odpoczęłam trochę jak mnie niosłeś, a teraz dopóki idę to idę, ale jak gdzie usiądę, to już chyba nie wstanę!
- Jak długo jeszcze?
- Już blisko, kilkanaście pacierzy. Szałas trudno dostrzec nawet z kilkudziesięciu kroków, drzewa stoją gęsto i krze rosną wokół, ale jak kto wie gdzie szukać to i znajdzie – uśmiechnęła się z wysiłkiem.
Rzeczywiście, szałas był prawie niewidoczny w gęstwinie, padającym deszczu i leśnym półmroku. Zygfryd ujrzał go na kilkanaście kroków i zdumiał się nieco. Po prawdzie to była niewielka chatka raczej niż prosty szałas, ściany z solidnych, nie okorowanych bierwion nie miały okien i tylko ciężkie odrzwia były jedynym widocznym otworem. Wilga bez wahania otworzyła masywny skobel i weszła do wnętrza. Wewnątrz było jeszcze ciemniej, jedynie otwór pośrodku spadzistego dachu dostarczał nieco rozproszonego światła. O ile młodzieniec mógł zauważyć, chatka nie miała komina, wyłożone kamieniami palenisko pośrodku wylepionej gliną podłogi było jedynym źródłem ognia, a otwór w dachu służył dla ujścia dymu. Wyglądało na to, że chatka może pomieścić około tuzina myśliwych, ponieważ tyle naliczył niskich, zrobionych z ledwo ociosanych kołków i przyrzuconych nie wyprawionymi skórami prycz pod ścianami. Deszcz padał do środka przez otwór w dachu i palenisko było zalane wodą, ale stos suchego drzewa leżał nieopodal.
Dziewczyna po pierwsze znalazła zaostrzony kołek i zrobiła kilka głębokich dziur w palenisku. Woda zaczęła powoli wsiąkać w ziemię, a Wilga podniosła się na nogi, podeszła do ściany i próbowała poruszyć jedną z prycz. Zygfryd, stojący dotychczas bez ruchu i rozglądający się z ciekawością po chatce, pośpieszył natychmiast z pomocą. Razem z łatwością przesunęli prymitywne leże i pod spodem ukazało się wieko mocnej skrzyni.
- Pod każdym łożem jest zakopana taka skrzynia i zawiera przedmioty potrzebne do polowania i życia w lesie – wyjaśniła Wilga na pytające spojrzenie młodzieńca – za daleko stąd do osady aby chodzić po każdą rzecz osobno – uśmiechnęła sie lekko.
Podniesione wieko skrzyni ujawniło bogatą zawartość: noże do oprawiania zwierzyny, kilka łuków z kołczanami pełnymi strzał, rzemienie i plecione sznury.
Czym prędzej odsunęli następne leże i podnieśli kolejne wieko. Tym razem skrzynia pełna była lnianych, mocno związanych woreczków. Po dłuższej chwili mocowania się z ciasnym sznurkiem Zygfrydowi udało się otworzyć jeden i oboje jak na komendę wydali okrzyk radości. Woreczek zawierał pieczone z ciemnej, żytniej mąki suchary! Młodzieniec pochwycił jeden i usiłował ugryźć, ale o mało nie połamał sobie zębów, suchar był twardy jak kamień. Jęknął, a Wilga ze śmiechem odebrała mu woreczek.
- Trzeba namoczyć je w wodzie i dopiero można będzie zjeść!
- A gdzie mamy wodę? Przecie nie w skrzyni, a deszczówki nie nałapaliśmy!
- Spójrz tam w kąt, stoi tam cebrzyk, a czysty strumyk jest około sto kroków w tamtym kierunku – pokazała ręką – ale najpierw otwórzmy jeszcze kilka skrzyń, chyba nie umrzesz z głodu jeszcze przez trzy pacierze? – zapytała nieco uszczypliwie.
- Dobrze ci mówić, ty zjesz tyle co sikorka i chodzisz cały dzień najedzona – odgryzł się Zygfryd, któremu właśnie głośno zaburczało w żołądku – Jak czego nie zjem wkrótce, widzę tu parę ładnych kostek do obgryzienia – kłapnął zębami w jej kierunku.
- Och, jak się boję, chyba spać nie będę mogła - zakpiła Wilga z błyskiem rozbawienia w szarozielonych oczach.
Zgodnie otworzyli dwie kolejne skrzynie. Jedna zawierała kilka glinianych garnków i mis, krzesiwo z zapasem krzemieni i kilka woreczków suszonego mchu na rozpałkę, a druga nareszcie suche ubrania! Czym prędzej wybrali po kilka sztuk dla siebie, Wilga szczęśliwie znalazła dość wąskie lniane portki, koszulę i skórzany kubrak, ale Zygfryd przebierał wśród różnych rzeczy nie mogąc znaleźć nic odpowiednio długiego. Wszystkie portki były za krótkie, a rękawy każdej koszuli sięgały mu nieco poza łokcie. Zdesperowany, wybrał obszerną, luźną kapotę, ale po dłuższym namyśle poprzestał jednak na koszuli i portkach, postanawiając w zamian wysuszyć swój czerwony kaftan.
Skrzynia zawierała też grube kawały surowej skóry, które obwiązywane mocnymi rzemieniami wokół stopy i łydki służyły za łapcie, prymitywne w porównaniu do butów, ale jednocześnie bardziej użyteczne w puszczy. Zygfryd pośpiesznie zdjął rozpadające się już ciżmy które niedbale cisnął w kąt, i zaczął żmudnie przecinać dziurki w skórze, przewlekać i wiązać postronki. Ponieważ Wilga kilkakrotnie spojrzała na niego znacząco z ukosa, po zawiązaniu skórzni bez słowa zabrał cebrzyk i powędrował w kierunku strumienia, dając dziewczynie czas na przebranie się.
Strumyk rzeczywiście był nie dalej niż sto kroków i płynął bystro po kamienistym dnie niewielkiego parowu. Woda w nim była chłodna i świeża, ale ponieważ deszcz jeszcze padał więc nie tracił czasu na rozglądanie, napełnił szybko ceber i ruszył w drogę powrotną. Mimo szczękających z zimna zębów, zbliżając się do chatki gwizdał mocno fałszywie jakąś dawno zapomnianą piosenkę, aby uprzedzić Wilgę o swym nadejściu.
Dziewczyna stanęła w odrzwiach już przebrana. Podwinęła nogawki spodni i rękawy koszuli, a luźny kubrak przewiązała w pasie rzemieniem. Jedynie nie zdążyła jeszcze ubrać łapci na nogi, ale może bała się odwinąć bandaże z pokaleczonych stóp?
- Teraz ty poczekaj chwilę a ja się szybko przebiorę – zakomenderował i wszedł do chaty.
Szybko przebrał się w suche rzeczy i nareszcie poczuł że się nieco rozgrzewa. Żeby tak jeszcze udało się rozpalić ogień i przygotować coś do jedzenia! Swoją podartą koszulę odłożył przezornie na leże, w przewidywaniu że będą potrzebować świeżych szarpi na rany Wilgi.
- Jużem gotów! – wykrzyknął w kierunku odrzwi.
Wilga weszła pośpiesznie, widać wystarczyło jej już moknięcia na deszczu. Włosy nieco jej podeschły, ale nie miała ich czym uczesać, więc splotła je na razie dość luźno w gruby warkocz. Zamknęła drzwi chatki od wewnątrz na mocny skobel i odwróciła się do Zygfryda.
- Przebóg, jaki przystojny rycerz nam się wyłania! - spojrzała na niego z kpiącym uśmiechem.
Zygfryd istotnie właśnie pomyślał że wygląda dość groteskowo w za krótkich spodniach i zbyt małej koszuli, ale postanowił nie przejmować się zbytnio docinkami dziewczyny.
- A cóż to za chłopię tu wchodzi bez zaproszenia? – odparował patrząc na nią krytycznie – Ach, to ty, nie rozpoznałem cię, wybacz, ale to błoto na twarzy i ten strój wieśniaczy iście mylące pozory stwarzają, więc...
Wilga, która odruchowo zaczęła przecierać twarz, pochwyciła teraz niewielkie polano leżące koło paleniska i cisnęła nim w Zygfryda, który ze śmiechem pochwycił je w locie! Widząć, że schyla się po następne, odskoczył o kilka kroków, ale potknął się o krawędź legowiska i padł na nie jak długi. Szybko pochwycił jelenią skórę i przykrył się nią cały, a Wilga dopadła go z pięściami i zaczęła okładać przez okrycie. Ze śmiechem chował się pod skórą, ale co tylko wypatrzył stosowną chwilę, wystawiał rękę i dawał jej mocnego klapsa, co tym bardziej ją rozjuszało, choć jednocześnie też zanosiła się od chichotu. W końcu skoczyła mu kolanami na brzuch i usiłując przycisnąć do łoża, zażądała:
- A teraz poddaj się i błagaj o litość, albo marny będzie twój koniec!
- Nigdy! Prędzej zginę niż się poddam, a imię moje rozsławią bardowie w pieśniach!
- Zygfryd Spłaszczony źle się rymuje!
-Ale Zygfryd Waleczny znacznie lepiej! – to mówiąc wyciągnął szybko swe długie ręce spod jeleniej skóry, pochwycił jej krawędzie i zanim Wilga zdążyła się zorientować, owinął ją ciasno jak kokonem. Dziewczyna usiłowała wyszarpnąć się, ale Zygfryd ze śmiechem mocno trzymał końce skóry.
- Jesteś moją branką i będziesz spełniać wszystkie moje zachcianki!
- Akurat się doczekasz, jak śniegu w lecie! – Wilga usiłowała strząsnąć potarganą grzywkę z oczu, ale bez pomocy rąk nie bardzo jej to wychodziło – Beze mnie zginiesz w tej puszczy, drogi do ludzi nie znajdziesz, i nawet uwarzyć jadła nie umiesz!
- Aha, dojdę na jagodach i grzybach do kraju puszczy!
- Chyba się pierwej otrujesz pierwszym znalezionym grzybem...hi hi hi!
- Śmiej się, śmiej! A kto będzie polował żebyśmy mieli co jeść? Ha?
- Słyszałam, że pieczeń z myszy całkiem smaczna jest, a co innego byś potrafił upolować...
Zygfryd prychnął pogardliwie i wypuścił Wilgę ze skóry. Podszedł do skrzyni z łukami i wyciągnął jeden. Cięciwa wisiała luźno, więc wparł jeden koniec łuku w ziemię, oparł środek o kolano i natężając mięśnie ramion sprawnie założył rzemień. Łuk był mocny i dobrze wyważony, trącił cięciwę kciukiem, dźwięknęła ostro. Zajrzał do kołczanu i zadowolony uśmiechnął się pod wąsem. Strzały były proste, haczykowate groty na grubą zwierzynę ostre jak igły, pióra nowe, widać było że wprawny, znający się na rzeczy myśliwy musiał je niedawno wystrugać.
Z westchnieniem zdjął cięciwę i obiecał sobie że jak tylko pogoda się poprawi, pójdzie na polowanie i udowodni Wildze że potrafi coś przynieść. Mysz, doprawdy! Może nie był znakomitym łucznikiem, kusza lepiej mu w ręku leżała, ale był pewien że z kilkudziesięciu kroków zająca nie chybi, byle stał spokojnie.
Dziewczyna w międzyczasie wyciągnęła glinianą miskę ze skrzyni, nalała wody z cebra i wrzuciła kilka sucharów, po czym zajęła się łupaniem drobnych szczap na rozpałkę. Woda z paleniska już zeszła i glina podeschła, ale Wilga na wszelki wypadek położyła najpierw płaski, suchy kamień, na który wysypała nieco suszonego mchu z woreczka, i uderzając kilkakrotnie stalą o krzemień skrzesała nieco iskier. Mech zatlił się błękitnym dymkiem, więc zaczęła go delikatnie rozdmuchiwać aż zajął się małym płomyczkiem. Pośpiesznie dołożyła cieniutkich szczapek i płomień rósł w górę jednostajnie i wytrwale, Wilga dokładała coraz grubsze kawałki drewna i ognisko po kilku pacierzach zapłonęło pełnym blaskiem. Ciepło rozeszło się po chacie i mimo dymu oboje siedli blisko ognia aby się rozgrzać.
Suchary zmiękły już dostatecznie i po całym dniu postu i długiej, męczącej wędrówce smakowały niebiańsko. W miarę zapełniania żołądków humory im się polepszały, ale jednocześnie coraz bardziej zachciewało im się spać, mimo że do nocy było jeszcze sporo czasu. Obojgu kleiły się oczy, Wilga ziewała raz po razie co było tak zaraźliwe, że Zygfryd, który bohatersko usiłował się od tego powstrzymywać, miał oczy pełne łez. W końcu dziewczyna poddała się.
- Nie wiem jak ty, ale ja idę się położyć choć na kilka pacierzy, obudź mnie przed wieczorem! – stwierdziła zasłaniając usta dłonią.
- W sam raz pora dla dzieci na spanie – zakpił Zygfryd mimo bólu w szczęce od właśnie powstrzymywanego ziewnięcia.
Wilga nawet nie miała już siły żeby odpowiedzieć na zaczepkę, podeszła do pierwszego z brzegu leża i owinęła się jelenią skórą. Zygfryd posiedział jeszcze chwilę dorzucając grubych gałęzi do ognia, po czym stwierdzając że dziewczyna śpi twardo, resztkami sił dowlókł się do leża obok i zanim zdążył się dobrze ułożyć, zapadł w zdrowy sen jak w otchłań.
Obudził się tuż przed samym wieczorem, zerknął szybko na sąsiednie posłanie i stwierdził, że Wilga nadal śpi zwinięta w kłębek. Ognisko przygasło, ale w chatce było ciepło i sucho, a przez otwór w dachu wpadało ostatnie światło dnia. Zygfryd cicho podniósł się z leża, nalał wody do miski i wrzucił nową porcję sucharów, po czym otworzył odrzwia i wyszedł na zewnątrz.
Pogoda zdecydowanie polepszała się, deszcz ustał i jasno podświetlone zachodzącym słońcem chmury wędrowały po skrawkach widocznego przez korony drzew nieba. Ciężkie krople kapały z gałęzi poruszanych lekkim wiatrem, a świeży powiew powietrza po burzy działał orzeźwiająco. Ptaki radośnie świergotały między konarami i niewielkie stadko jeleni przeszło majestatycznie nie dalej niż sto kroków od szałasu, kierując się w stronę bagniska. Tłusty borsuk z nosem w ściółce powędrował kędyś w swoich sprawach, a lis, rozglądając się ostrożnie, przemknął chyłkiem między krzewami jałowca, rudy jak i one.
Młodzieniec stał dłuższą chwilę bez ruchu zachwycając się bogactwem dzikiej, leśnej przyrody, ale z głębi chatki dobiegł go szelest i po chwili Wilga stanęła przy nim opierając się o jego ramię.
- Nic nie spałeś?
- Spałem prawie tyle co ty, ledwie co się obudziłem i wyszedłem zerknąć na pogodę. Lepiej się czujesz?
- O wiele lepiej, ale nie mam odwagi odwinąć bandaży z nóg...
- Jak zjemy, pomogę ci przemyć rany i przewiążę na nowo. Zostawiłem resztki mojej koszuli w tym celu – uśmiechnął się.
Wrócili do wnętrza chatki i rozdmuchali na nowo ogień, który tlił się ciągle pod grubą warstwą popiołu. Naręcze drzewa opodal zmalało, ale doszli do wniosku że do jutra im jeszcze wystarczy, więc czym prędzej pochwycili za rozmiękłe już suchary.
- Zjadłbym już co innego, pieczeń jaką lub kaszy z sosem – z pełnymi ustami odezwał się Zygfryd.
- Ciesz się że choć tyle mamy, z życiem uszliśmy, dobrnęliśmy aż tutaj i mamy dach nad głową na kilka dni odpoczynku – odrzekła Wilga rozsądnie.
- Jutro pójdę na polowanie, na samych sucharach długo nie pociągniemy.
- A ja?! Sama tu mam zostać?
- Ty nie możesz chodzić daleko dopóki rany ci się nie wygoją. Kilka dni odpoczynku dobrze ci zrobi – podniósł się od ogniska i poszedł po resztki koszuli.
Koszula już całkowicie wyschła, więc pomagając sobie ostrym, myśliwskim nożem, pociął ją na wąskie paski i porozkładał na legowisku. Po namyśle przeciągnął całe leże w pobliże ogniska gdzie było zdecydowanie jaśniej niż pod ścianą, nalał wody z cebra do czystej miski i kazał Wildze położyć się wygodnie. Wziął jej nogi na kolana i ostrożnie zaczął odwijać zakrwawione szmaty. Dziewczyna zagryzła usta z bólu, ale leżała bez ruchu. Na szczęście szarpie nie zdążyły jeszcze przyschnąć całkowicie do ran, i choć kilkakrotnie musiał je namoczyć wodą, odeszły bez większych problemów. Polało się trochę krwi, ale już zdecydowanie mniej niż nad ranem i Zygfryd był zadowolony widząc że skaleczenia częściowo już się zasklepiły. Starannie czystym kawałkiem materiału przemył całe stopy Wilgi i przewiązał czystymi bandażami. Ze skrzyni wyciągnął kolejne dwa kawałki surowej skóry i na kształt łapci przewiązał je rzemieniami do pół łydki.
- Teraz możesz nawet nieco chodzić, bez obawy zabrudzenia szmat. Za kilka dni wszystko powinno się zagoić całkowicie i będziemy mogli ruszyć dalej, do klasztoru.
- Daleka droga nas czeka, musimy nabrać dużo sił przed marszem – Wilga usiadła obok niego i oparła się policzkiem o jego ramię. Odruchowo wyciągnął rękę i odgarnął jej potarganą grzywkę z czoła. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, po czym spojrzała w buzujący ogień. Siedzieli w milczeniu długo w noc...

c.d.n.
© by Zgred

--
No good deed goes unpunished...

czarny_pietrek
wreszcie, ile można czekać
byle ten c.d. szybko nastąpił

Gulliwer
łoch! nieustające, ale....
jesli mozna uwag technicznych kilka:
1. W chacie winno byc porno i duszno...
2. On jej piosenkę Zanussi...
3. Piosenka ma tytuł El Condor Passendorfer...
4. Na końcu wchodzi prof. Zin z piórkiem w dupie i wiaderkiem węgla...

--
Graf Jesus Maria Zenon y Los Lobos von Owtza und zu Sucha-Bez-Kicka y Muchos Gracias Zawieszona
Forum > Półmisek Literata > Śląskie opowieści cz.IX
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj