Postanowiłem i ja coś napisać.
Każdy z Was ma jakąś rację w tym, co pisze.
Za komuny byłem kilku a później kilkunastoletnim łepkiem.

Dlaczego wracam z sentymentem do tych czasów:

Bo relacje z rówieśnikami były wzorowe. Niczego nie było ale była szkoła życia. Dzieciństwo spędzałem na podwórku. Strzelaliśmy patykami, zabawa w podchody, ciągle w ruchu: chodzenie po drzewach, dachach, torach i wielu zakazanych miejscach, własnoręcznie robione petardy, sklejane modele, gry planszowe, nawet karty - to wszystko budowało naszą wyobraźnię, podnosiło naszą wiedzę. Byliśmy mega sprawni i mimo młodego wieku - odpowiedzialni. Nikt nas nie pilnował a jednak żyjemy, co w dzisiejszych czasach, przy rzeczach, które robiliśmy, nie jest takie pewne. Musieliśmy się uczyć rzeczy, które poszerzały naszą wiedzę i dawały nadzieje na przetrwanie. Jako kilkunastolatek umiałem spawać, lutować, znałem podstawy mechaniki, pracy na budowie, umiałem zrobić proste radio, wiedziałem jak działa silnik a dzięki pobytom u babci na wsi, nauczyłem się pływać, znałem zasady większości prac na roli i jeździłem traktorem. Poznałem zwierzęta, które uczą ludzi systematyczności, oddania, zaufania i odpowiedniego podejścia.
Nasze lata dzieciństwa i dorastania nie były wspaniałe jednak zawdzięczam im wiele umiejętności i podejścia do życia, czego dziś z trudem szukać.

Dlaczego nienawidzę tamtych czasów:

Bo mieszkałem w mieście zabitym dechami, które po '76 roku zostało jeszcze bardziej zabite dechami, odsunięte od wszelkich inwestycji i ogłoszone warchołami. W mieście gdzie nie było pracy i perspektyw na lepsze życie. Gdzie na każdym kroku było Ci wypominane, że jesteś warchołem a jak brałeś udział w demonstracjach, nie miałeś szans na pracę nawet przy łopacie.
Mój tata poszedł na protesty. Matka (w dobrej wierze ale głupia) poszła go szukać po kilku godzinach. Wyszła więc z moją siostrą w wózku i ze mną obok wózka. Już po kilku minutach oddział ZOMO wyjaśnił jej, że postąpiła niemądrze. Okładali ją pałami do momentu kiedy duży tłum uciekających z innej obławy wyrwał ją i nas i mogliśmy uciec do cioci, bo do domu się nie dało. Wróciliśmy dopiero na drugi dzień.
Ojciec wrócił po trzech dniach: bez kilku zębów, z połamanymi żebrami, sąsiad z urazem czaszki leżał miesiąc w szpitalu a kolejny sąsiad... po 3 miesiącach okazało się, że się utopił a zwłoki znaleziono 15 km od miejsca zamieszkania w stanie całkowitego obicia.
Od tego czasu nienawidzę tych czasów.
Taki bym powiedział... paradoks.

To były niezaprzeczalnie złe czasy. Nie ma o czy dyskutować.
Wracamy do nich z sentymentem, bo się w nich wychowaliśmy, bo miały coś, co się pamięta z dzieciństwa i co było, mimo tego ustroju (w naszym wtedy odbiorze) fajne.

--
Robię dobrze.