Miałam w poprzedniej robocie taką typiarę. Durna jak nieszczęście, do tego głośna i infantylna. Jak pierwszy raz usłyszałam jej śmiech, to nie byłam pewna - biec ratować czy od razu dobić? W każdym razie, pannie wydawało się że jest fajna, każdy ją lubi, i wszystkich zaczepiała i zagadywała. Była przy tym była absolutnie odporna na ironię, więc można było z niej kpić w oczy, a ona była pewna że to tylko takie żarty. No i kiedyś, w pracowej kuchni, jak już sobie wyszła, przedrzeźniałam ją koledze, bo wyjątkowo mnie wymęczyły jej wcześniejsze występy. Okazało się że zapomniała czegoś i wróciła. W samym środku mojego szoł. Zostałam spojrzana spojrzeniem "gdyby mogło zabijać" i wyszła.
Od tego czasu przestała się do mnie odzywać, jak wchodziłam do kuchni - ona demonstracyjnie wychodziła, albo zwierzała się innym [stojąc do mnie plecami] jak to nie może niektórym osobom zaufać. A ja się stukałam w łeb - czemu na to wcześniej nie wpadłam? Miałabym spokój od tej wariatki dużo szybciej...
I jeszcze moja była szefowa. Kiedyś potrzebowała czegoś z jakiejś innej firmy, zadzwoniła, niski głos w słuchawce przedstawił się jej jako Marian. No i tak sobie prowadzą konwersację, przyjaźnie, na luzie, i w ogóle, w końcu czas na podsumowanie i pożegnanie, więc szefowa mówi "no to panie Marianie..." - "Ale ja Maria jestem..."
--
Tylko tego nie spierdolcie. Tylko tego nie spierdolcie. Proszę, tylko tego nie spierdolcie!