Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Hyde Park V > Morskie ciekawostki: Pancerniki – Część I
Shameus
Shameus - Superbojownik · 4 lat temu
W tej serii przedstawię historię i ciekawostki o najpotężniejszych jednostkach nawodnych złotej ery stali, w której najeżone działami okręty wojenne budziły powszechny respekt i trwogę, gdy tylko wymawiano ich nazwę. Zanim jednak opiszę superpancerniki takie jak Bismark, Missouri czy Yamato zacznę od początku...

Geneza – taranem w typa!

Na początku była ciemność... a nie, to nie tak. Na początku ludzie używali łodzi do transportu wodnego. Bo był szybsze i bardziej wydajne niż transport lądowy. To znaczy, w tamtych czasach – czyli jakieś 3000 lat temu. Pływało się głównie wzdłuż brzegu, bo GPS nie działał, i szlakami rzecznymi (z towarami z nurtem rzeki, z pustymi łodziami pod prąd... bo łatwiej). I ktoś wydumał – słusznie zresztą – że można, za pomocą dużych łodzi wiosłowych, przetransportować trochę ludu, to znaczy wojska, w dość sprawny sposób. W marynarce, jak nigdzie indziej, działała zasada wręcz doskonała, czyli „akcja-reakcja”. Nie było tak, że nagle dwóch generałów przemianowało się na admirałów i umówili się, że nagle walczą na wodzie za pomocą łodzi..., no nie i już. Transport wodny tłumu ludzi sprawił, że mogli oni wylądować w dowolnym punkcie linii brzegowej i nikt by o tym nie wiedział, aż byłoby za późno. Wiec to była akcja. A reakcją był pomysł, aby ten tłum przechwycić i zatopić, zanim zejdzie na ląd. I tak powstały bitwy morskie... To tak w skrócie.

Ponieważ nie było dział i takich tam ciekawych rzeczy, które pozwalały topić łodzie wroga na odległość trzeba było sobie radzić. I tu metody były dwie: albo dopaść wrogi okręt i dokonać abordażu, aby wytłumaczyć chłopakom na pokładzie co i jak, albo wykorzystać nie do końca znane prawo fizyki, i po prostu przypierniczyć we wrogą jednostkę tak mocno, aby się rozpadła. Ten drugi pomysł wygląda jak akcja kamikaze, ale i tutaj coś wydumano – stworzono duże, wzmocnione części dziobowe okrętu, tak zwane „tarany”. Były na tyle mocne i na tyle długie, że mogły uszkodzić burtę jednostki przeciwnika i tym samym posłać ją na dno. I to działało – co prawda trzeba było się naganiać i nakombinować, aby doszło do zderzenia po myśli taranującego, ale jeśli już akcja doszła do skutku, efekt był zadowalający.

I tak sobie chłopaki umilali czas na morzu przed długie stulecia, zanim ktoś wpadł na pomysł, aby wnieść na pokład armatę, czyli działo. Rozpoczęła się era marynarki wojennej – formacji wojskowej, która potrafiła decydować o losach wojen. I świata.

Zalążki nowoczesnej strategii morskiej

W chwili, gdy uzbrojono pierwszy statek w działa i stał się on pełnoprawnym okrętem wojennym, zauważono pewien „defekt”. Otóż, jedno działo było do dupy. A ponieważ w marynarce panowała złota zasada „akcja-reakcja”, natychmiast wydumano, aby dołożyć dział na tyle, aby były skuteczne. I tak chłopaki uzbroili obie burty działami umieszczonymi na pokładzie. A dlaczego? Bo jedna armata była bardzo niecelna, miała znikomą siłę rażenia i w ogóle była do dupy. Ale kilkanaście dział zwiększało szanse powodzenia ataku, więc miało to sens. Jak już goście od uzbrojenia zrobili swoje, to dowódcy zauważyli, że mają tylko jedną opcję, aby wykorzystać swój arsenał – płynąć możliwie jak najbliżej jednostki wroga w sposób jak najbardziej równoległy, aby wykorzystać w jednym momencie swoje zabawki. A, co zrobić, jak wróg ma kilka jednostek, i my też mamy kilka? Trzeba je ustawić wszystkie równolegle. Tak powstał szyk torowy – czyli taki, w którym jednostki płyną jedna za drugą, a pierwszy okręt, tak zwany flagowy (choć w dalszej części tego artykułu poznacie, że nie jest to regułą), dyktował ustawienie swoich okrętów względem szyku przeciwnika. I to była pierwsza decyzja nowożytnych admirałów. To znaczy, nie tak że chłopaki z taranami na dziobach nie znali taktyki, co to, to nie, ale nowe zabawki wymusiły nowe strategie. Już nie waliło się czołem na wroga, tylko trzeba było się ustawić w dość skomplikowany sposób: uwzględnić wiatr, wysokość fal, a nawet położenie słońca. Dlaczego pisze o takich bzdurach? Bo te bzdury doprowadziły do tego, że pancerniki wyglądały i działały tak, jak znamy je z kart historii.

Gdy już wszystko było jasne i znano odpowiedni szyk i moc dział, nastał złoty czas rozwoju morskiego oręża...

Profilowanie floty

Na lądzie mieliśmy łuczników, hoplitów, ciężkozbrojną kawalerię, harcowników itd..., no, a na wodzie? O ile galery napędzane siłą mięśni pracowników na bezterminowej umowie-zlecenie mogły rosnąć zgodnie z zasadą „im większa, tym lepsza”, tak przy okrętach żaglowych wyposażonych w działa sprawa miała się nieco inaczej. Po pierwsze, drewno jest ciężkie – a okręt, który miałby mieć dużo dział, był wolniejszy. Bo jest większy! Po drugie im więcej dział, tym okręt cięższy... i wolniejszy. I tu zauważono pewną prawidłowość. Jeśli zrobisz super-okręt, z setką dział, to przeciwnik wystawi także coś w ten deseń – okej, pomyślisz, szanse są równe. I znów, pyk „akcja-reakcja”. Zaczęto opancerzać (jakkolwiek to brzmi...) okręty..., drewniane. Konstrukcje miały grubsze burty, aby przyjąć z minimalnym uszczerbkiem salwę wroga. I sobie tak puchły, puchły i stawały się cięższe, cięższe... rozumiecie? Nagle okazało się, że jak zbudujesz mega, giga, super-duper okręt to on jest jak żółw i zaczyna być bezużyteczny (Szwedzi to w ogóle się na tym znają, bo ich Vasa sama siebie pokonała).
I, cyk, „akcja-reakcja”. Jak się okazało, że są pewne granice – i niezwiązane z rozsądkiem, a prawami fizyki – w praniu wyszło, że te super-ciężkie jednostki można zatopić lekkimi, szybkimi okrętami, które wymanewrują działa przeciwnika. Wystarczyło takie okręty stworzyć.

I w ten sposób nowoczesna flota zaczęła składać się z jednostek zróżnicowanych. Trzon floty, czyli tak zwana siła uderzeniowa zawsze stanowiły okręty najcięższe, Liniowce sklasyfikowane od klasy 1 do 4 (gdzie 4 to okręt najlżejszy lub o najmniejszej wyporności). Wszystkie te jednostki miały dwie główne wartości – siła dział i prędkość. Prędkość okrętu malała, gdy miał więcej dział. Ale rosła jego wytrzymałość. Jak pisałem powyżej, okręty te zyskiwały „opancerzenie” – pisze to w cudzysłowie, ponieważ nie był to pancerz, jaki znamy dzisiaj – to były grube warstwy drewna dołożone w newralgicznych miejscach takich jak linia wodna lub burta. Ale był to pancerz – zapewniał ochronę przed kulą armatnią, choć sam w sobie stanowił protoplastę czegoś, co znamy współcześnie. Na przedzie floty już nie umieszczano okrętu flagowego (tego naj, naj) ale w pochodzie przodował lekki, szybki okręt, który swoimi ruchami mógł zmylić dowódcę przeciwnika. Na końcu pochodu znajdowały się jednostki średnie, takie, które w razie draki mogły szybko odciąć jednostki główne od ognia przeciwnika lub przeprowadzić, w razie potrzeby, atak tylnego-T, czyli zrobić wycieczkę na rufę wroga, aby zbombardować ostatnie okręty w szyku.

I teraz pierwsza ciekawostka związana z powyższymi tematami. W bitwie pod Trafalgarem niejaki Nelson, dowódca królewskiej floty z Wielkiej Brytanii miał za zadanie powstrzymać flotę francuską. Koleś miał łeb na karku i wiedział, że flota żabojadów przewyższa dowodzone przez niego okręty, więc szyk liniowy, który był stosowany od lat i działał na zasadzie „kto dłużej wytrzyma” się nie sprawdzi. Wydumał więc coś, co się morskim strategom nawet nie śniło – powiedział na głos „pieprzyć to, mam pomysła”, wypił wino, i zadecydował, aby złamać szyk w kluczowym momencie. Kluczowy moment bitwy to ten, gdy wrogie szyki są ustawione równolegle, a chłopaki czekają na komendę „pal!”. Jak już wspomniałem, w takim układzie flota brytyjska nie miała szans, bo i okręty były słabsze a i dział mniej. Nelson też to wiedział, więc wykorzystał swój dziwaczny pomysł w brawurowy sposób – gdy nadszedł czas i szyki wędrowały ku sobie, aby odpalić salwy, złamał taktykę. Skierował swoje okręty prostopadle do szyku Francuzów. Ten manewr sprawił dwie, niespotykane w orężu morskim, rzeczy. Po pierwsze, Francuzi nie wiedzieli, o co biega, a po drugie, okręty Nelsona – gdy przecinały szyk wroga – mogły strzelać pełnymi salwami, w czasie gdy pozostawały poza zasięgiem (obrotowym – bo działo w burcie mogło wykonać manewr na kilkanaście stopni) armat wroga! Manewr ten przeszedł do historii jako „Stawianie kreski w T” lub z angielskiego „Crossing T”. I, żeby nie było, że to nie jest istotne – kilkaset lat później budowano pancerniki podług tej strategii! O tym dowiecie się w kolejnej części...



--
I am the law!

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Gutex1 - Superbojownik · 4 lat temu
co do galer to już wyścig zbrojeń skończył się przy pięciorzędowcach bo większe to były kolosy które nie mogły niemal się poruszać.
co do nowoczesnych - pierwszy cały opancerzony to wojna krymska gdzie francuzi użyli La Gloire , wprawiając w zdumienie wszystkich okrętem który nie bał się dział rosyjskich baterii nabrzeżnych.
taktyka spod Trafalgaru wcześniej została użyta pod Kamperduin.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.


a to żeśmy się zeszli z tymi statkami

--
Booo :)

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
akozakie - Superbojownik · 4 lat temu
:shameus Powiem tak - nic nowego mi nie powiedziałeś, i przy tym poziomie ogólności pewnie wiele nie powiesz... Ale to ja, nie każdy tak się tym fascynował. A napisałeś to fajnie, lekko, czytelnie i z sensem - do tego stopnia, że i tak się świetnie bawiłem. Brawo! Piszpan!

Shameus
Shameus - Superbojownik · 4 lat temu
:akozakie to ma być tekst ogólny i lajtowy, a nie dla tych, co się znają Ale i tak mam nadzieję, że w dalszej części czymś cię zaskoczę!

--
I am the law!

Shameus
Shameus - Superbojownik · 4 lat temu
Cześć II: Link -> https://joemonster.org/phorum/read.php?f=15&t=2693205


--
I am the law!
Forum > Hyde Park V > Morskie ciekawostki: Pancerniki – Część I
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj