CHIŃCZYCY W NIEWOLI POLSKIEJ.

Sowdepja wojska swoje od dłuższego już czasu zasila rasą żółtą. Niewybredny Chińczyk, który gotów jak najuczciwiej służyć każdemu, kto go nakarmi i opłaci, w ten sposób dość licznie znalazł się w czerwonej armji bolszewickiej. Posłuszny jest i ma pogardę śmierci, a do tego nie zna uczucia litości. Każą męczyć, męczy, na wszystko gotów, jak narzędzie. To też osławieni męczyciele i kaci w „czrezwyczajkach" przeważnie rekrutują się z Chińczyków.

Władze Sowdepji zręcznie wykorzystują podatny bardzo materjał ludzki z Chin, a nawet, jak brzmią ostatnie szumne zapowiedzi p. Bronsteina, gdy Sowdepja przerzuci hasła swoje do Chin i zbolszewizuje miIjony rasy żółtej, zadrży w podstawach świat cały i nastąpi zapowiadany raj na ziemi.

Tak twierdzi p. Bronstein-Trocki i werbuje sobie Chińczyków do wojska.

Stąd też w naszych obozach jenieckich znajdują się jeńcy-Chińczycy. Wogóle Chińczyk, nawet na jeńca, materjał dobry. Nie wymagający, zadawalający się byle czem, nie utyskujący, nie widzący różnicy między służbą w czerwonej armji a pobytem w niewoli. Przeciwnie, w obozie polskim czuje się doskonale, gdyż karmią dodatnio i obchodzą się po ludzku.

— Bolszewik mówić, Polaka manza rżnąć, a polaka kapitana szybko!—temi słowy tłomaczył swoje uwagi spostrzeżenia Chińczyk-bolszewik

Słowa te, wyłożone prawidłową Polską mową ze specjalnego sposobu przyswajania sobie wszelkich języków świata przez Chińczyków oznaczają:

— Bolszewik mówił, iż Polak będzie zarzynał każdego Chińczyka (chińczyk mówi o sobie: „manza”), a Polak jest dobry pan...

Okazuje się więc, iż bolszewicy wpajają w chińskich żołnierzy to przekonanie, iż Polacy jeńców, a zwłaszcza Chińczyków mordują. Stąd też Chińczyk walczy zaciekle i unika poddawania się, gdyż wierzy, iż będzie zamordowany, gdy wpadnie w Polskie ręce.

Z jednem tylko jest kłopot w obozach dla jeńców; gdy chodzi o Chińczyków. Nie uznają wody, jako płynu do mycia twarzy lub kąpania ciała. Wogóle wszelkie mycie się uważają za przesąd kultury europejskiej. Do mycia i kąpieli trzeba ich zmuszać siłą. Nic więc dziwnego, iż są doskonałymi rozsadnikami tyfusu...

K. R.

Świat: pismo tygodniowe illustrowane, 14-02-1920

TRAGEDYA MIŁOSNA HISZPANA W WARSZAWIE.

Nasz korespondent warszawski (Z) donosi:

Przed miesiącem przybył do Warszawy dr. Gabryel Farschy, właściciel rozległych dóbr w Hiszpanii a obywatel francuski z żoną, z domu Maryą Kraszewską, córką księżnej Druckiej-Lubeckiej z pierwszego małżeństwa.

Młodzi małżonkowie wzięli zagranicą ślub cywilny bez zgody matki panny i ta po powrocie ich do Warszawy wszelkimi sposobami starała się rozbić małżeństwo, z którego była niezadowolona. Posunęła się aż do tego, że nienawistnego zięcia przemocą usunięto z mieszkania, a gdy on nie chciał dopuścić do tego skandalu, matka rozpoczęła kroki w konsystorzu.

Pod wpływem namów matki żona odsunęła się od męża i zaczęła szukać rozrywki w zabawach, co doprowadziło do szału zazdrości Farsehy'ego, który wczoraj rzucił się na nią i pchnął ją kilkakrotnie sztyletem w plecy. Stan jej jest bardzo groźny, wprost beznadziejny. Męża aresztowano.

Ilustrowany Kuryer Codzienny, 26-02-1920

100lattemu.pl