Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Hyde Park V > "Spowiedź ćpuna" Mariusz "Maniek" Michalski
Andamir
Andamir - Klawiszołamacz · 4 lat temu
Pozwalam sobie wkleić tekst kolegi. Gwarantuje autentyczność i moc.
Na końcu nowa piosenka Mańka, warta przesłuchania.



To nie będzie łatwa lektura. To bardzo trudny i emocjonalny moment dla mnie a sam tekst zawiera momentami drastyczne opisy i byłoby by lepiej aby nie czytały go dzieci.
Jestem uzależniony od substancji psychoaktywnych: narkotyki, dopalacze, leki, alkohol.
W 2010 roku moje życie się skończyło by w 2018 zacząć się na nowo. Opowiem Wam o tych 8 latach zwieszenia między życiem a śmiercią, o upadku na samo dno, o niesamowitej i pięknej przyjaźni która pomogła mi przeżyć. Opowiem Wam o piekle uzależnienia.
Na początek jednak kilka zdań tytułem wprowadzenia w temat.
Przyjąłem rok 2010 za punkt wyjścia, bo to wtedy przekroczyłem granicę, zza której już się nie da wrócić do starego życia, jednak uzależniony byłem już wcześniej. Dużo wcześniej. W poprzednich odcinkach, było parę momentów gdzie pisałem, że wrócę do tematu w poniedziałek.
Więc wracam.
Wspomniane momenty obnażały moją nieumiejętność radzenia sobie z emocjami. Jak po porażce płyty Hasioka, albo nieudanym koncercie w Remedium. A gdy człowiek nie radzi sobie z emocjami zaczyna je tłumić i zagłuszać w czym bardzo „pomocne” są narkotyki, leki czy alkohol. Bo uzależnienie to bardzo często choroba emocji, przynajmniej w moim przypadku tak jest. I tak, uzależnienie to CHOROBA! Dlaczego to podkreślam? Kilka miesięcy temu rozmawiałem ze znajomym, bardzo inteligentnym i ogarniętym gościem. Opowiadając mu swoją historię użyłem słowa choroba w kontekście uzależnienia na co on zaprotestował stwierdzając, że to kwestia charakteru a nie żadna choroba… Ręce mi opadły. Mówimy o naprawdę kumatym facecie, co w takim razie na temat uzależnienia wiedzą mniej kumaci???
Między innymi dlatego piszę ten tekst i robię całą tą akcję, bo choroba uzależnienia to wciąż temat tabu. Ale o tym więcej jutro będzie, dziś skupię się na mojej historii.
Od wyjazdu do Stanów, kiedy w wieku 21 lat po raz pierwszy w życiu spróbowałem alkoholu (i baaardzo mi się to spodobało), moim „lekarstwem” na trudne emocje stał się alkohol właśnie. Problemy z nieśmiałością wobec kobiet? Smutek? Stres? Porażka. Alkohol stał się lekarstwem na wszystko. Z czasem zaczął towarzyszyć, również szczęśliwym chwilom. Sukces? Radość? Czy po prostu weekend? Trzeba to koniecznie uczcić! Wraz z wypiciem pierwszego piwa przełamałem też pewną barierę, kolejne kroki w stronę przepaści były tylko kwestią czasu. Po powrocie do kraju stopniowo, krok po kroku poszerzałem paletę zagłuszaczy emocji. Najpierw trawa, potem cała reszta. Poza heroiną próbowałem chyba wszystkiego. I prawie wszystko mi się podobało. I to bardzo. Przed 2010 rokiem były okresy kiedy zaczynałem przesadzać ale zawsze potrafiłem je przerwać. Dawało mi to złudne poczucie kontroli, a moje zażywane miało charakter rekreacyjny, jak to się ładnie mówi. W praktyce oznaczało to tyle, że zarówno dla mnie jak i osób mnie obserwujących (partnerka, przyjaciele, bliżsi i dalsi znajomi, rodzina) nie działo się nic nadzwyczajnego czy niepokojącego. Choć były wyjątki. Gdzieś około roku 2000 spotykałem się z piękną i bardzo inteligentną Panią psycholog, która niby dla zabawy namówiła mnie do wypełnienia pewnego testu. To było chyba kilkadziesiąt pytań związanych ze spożyciem alkoholu. Wyszło, że jestem alkoholikiem. Czy to coś zmieniło? Oczywiście, że nie! To tak nie działa. Moja reakcja?
Co za bzdety, na tej zasadzie to pół Polski ma problem!
No cóż, niestety ma.
Bez tego wstępu niemożliwe byłoby wyjaśnienie tego co wydarzyło się w 2010 roku. Uzależnienie nie pojawia się nagle, z dnia na dzień. Nie położyłem się spać zdrowy i obudziłem na drugi dzień chory. To proces. Przygotowywałem grunt dla tych dramatycznych wydarzeń przez 17 lat pozornie kontrolowanego zażywania. Żyłem w oparach zaprzeczenia i wyparcia, zachowując pozory normalności ale w 2010 roku coś się zmieniło. I to bardzo.
Związek z moją wieloletnią partnerką przechodził poważny kryzys, z czym kompletnie sobie nie radziłem, miałem bardzo dużo pieniędzy i żadnych obowiązków – pracowałem w domu, sam, nie miałem wspólników, nie musiałem chodzić do żadnego biura, jeździć na koncerty. To był moment, gdy jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się sklepy z tak zwanymi dopalaczami. Dopalacze to idiotyczna nazwa, nie wiem kto to wymyślił, na całym świecie nazywa się te specyfiki syntetycznymi, sprytnymi (smart), albo dizajnerskimi (designer drugs) NARKOTYKAMI!
Do sklepów waliły tłumy a same specyfiki miały aurę bezpiecznych (bo w sklepie, bo ładnie opakowane) i legalnych i co najważniejsze były potwornie silne. To była zabójcza mieszanka. Wszyscy próbowali, spróbowałem i ja.
I był to koniec mojego życia, 3 lata później zostały z niego już tylko zgliszcza…
Było po mnie już po pierwszej kresce. Bez cienia przesady. To gówno było cholernie silne i cholernie demoniczne. Tak, DEMONICZNE, nie potrafię znaleźć lepszego słowa. Dalej wypadki potoczyły się lawinowo. Momentalnie, już za pierwszym razem wpadłem w ciąg, czyli brałem dopóki proszek się nie skończył. A że był dostępny od ręki w sklepie, szybko uzupełniałem braki. Czego na początku nie wiedziałem, a później przez lata nie chciałem wiedzieć lub nie byłem w stanie zaakceptować, to fakt, że te prochy wywoływały silne paranoje. Moje paranoje na początek poszły w stronę tego, co w tamtym czasie najmocniej siedziało mi w głowie – problemów związku z moją partnerką. Byliśmy razem od 8 lat, mieszkaliśmy od 4 i przechodziliśmy poważny kryzys. Kryzysy w związkach to rzecz normalna i zawsze winne są obie strony.
Zdrowi dorośli ludzie potrafią przetrwać kryzys i być dalej razem lub rozstać się w cywilizowany sposób, ale ja zdrowy nie byłem. Prochy i paranoje przez nie wywołane poszły w stronę związku, wpadłem w obsesyjny amok podejrzliwości, nieufności a czasem wręcz wrogości wobec mojej partnerki. Jedynym celem mojego istnienia stało się udowodnienie, że rozpad naszego związku to jej wina!
Atmosfera między marcem a czerwcem 2010 była nie do zniesienia. Gdy była w domu byłem zmuszony się ograniczać i kontrolować, gdy wyjeżdżała a robiła to często, puszczały hamulce. Potrafiłem nie spać kilka nocy z rzędu co tylko potęgowało paranoje.
Po jednym z takich ciągów bez snu w czerwcu 2010 w stanie czystego obłędu wyrzuciłem partnerkę z domu, wymachując przed nią elementem z rozkręconej wcześniej zapalniczki, który według mnie był kamerą! Zarzut: śledzisz mnie, decyzja sądu: winna, wyrok: natychmiastowa eksmisja! Tak jak stała. Pozwoliłem jej potem wrócić po rzeczy ale chodziłem za nią krok w krok, aby nie usuwała dowodów! Jakich dowodów? Na co? Tego typu pytanie pojawią się w tej historii wielokrotnie i ani teraz ani później nie jestem i nie będę w stanie na nie odpowiedzieć. Trudno opisać co dzieję się w głowie paranoika.
Gdy zostałem w domu sam, puściły wszelkie hamulce. Od czerwca do września byłem w jednym wielkim ciągu, praktycznie nie opuszczałem mieszkania. Raz pojechałem chyba do Muchy do Warszawy. Jestem maniakiem piłki nożnej, szczególnie Mundialu, z tamtego w RPA nie pamiętam nic poza wuwuzelami, które doprowadzały mnie do szału… Finał oglądałem chyba właśnie u Muchy.
Gdzieś w lipcu miałem pierwszą zapaść. Była noc, nie spałem trzecią dobę, upadłem na podłogę w kuchni i nie mogłem się ruszać. Miałem pełną świadomość, ale byłem kompletnie sparaliżowany. Serce waliło tak mocno, że słyszałem jego bicie. Nie mogłem się poruszyć, miałem problem z oddychaniem. Byłem pewien, że to koniec. Próbowałem się uspokoić, myślami obniżyć ciśnienie, bałem się, że serce nie wytrzyma. Więc tak ma wyglądać mój koniec? Zaśliniony na kuchennej podłodze…?
Przeżyłem. Po kilku minutach a może godzinach, zacząłem dochodzić do siebie. Co zrobiłem gdy poczułem, że sytuacja jest już opanowana a mój stan stabilny? Wciągnąłem kolejną kreskę. I nie będę nawet próbował tego tłumaczyć. Nie da się.
Podobną zapaść przeżyłem jeszcze raz miesiąc później. Wszytko odbyło się w podobny sposób. Znów przeżyłem. I znów tylko po to by wciągnąć kolejną kreskę.
We wrzeniu byłem już wrakiem, psychicznie i fizycznie. Po raz pierwszy, ale nie ostatni.
Chwilę wcześniej poznałem przez internet dziewczynę, chyba Martę. To była wirtualna znajomość, spotkaliśmy się tylko raz. Nie wiedziała, że biorę ale widziała co się ze mną dzieje. Zasugerowała, że może powinienem wyjechać, zmienić otoczenie, wyjść z tego mieszkania.
Przypomniała mi się wtedy Portugalia. Nigdy tam nie byłem ale od lat chodziła mi po głowie. To był dobry moment, żeby tam jechać. Nie było tanich połączeń z Polski ale były z Londynu, a w Londynie mieszkał Tomek, mój bardzo dobry kumpel. Polecę do Londynu posiedzę u Tomka a potem Portugalia. Tak też zrobiłem. Czy wciąż brałem? Tak. W Londynie też były sklepy…
Ale musiałem się ukrywać a więc i ograniczać.
U Tomka trochę się zasiedziałem, chyba parę tygodni, ale w końcu kupiłem bilet w jedną stronę do Porto i poleciałem. Nie miałem żadnego precyzyjnego planu, myślałem, że posiedzę w Porto dzień lub dwa i będę się przemieszczał stopniowo na południe w stronę Lizbony. Dzień tu, dzień tam. Dotarłem do hostelu, zostawiłem rzeczy i poszedłem na spacer. I oszalałem. Zakochałem się w tym mieście od pierwszego wejrzenia! Ten wyjazd był strzałem w dziesiątkę! Porto jest niewiarygodnie piękne, szczególnie wieczorem.
Czy tam też brałem? Tak. W Portugalii też były sklepy. Ale przepisy były inne, i to co tam kupowałem, było dużo słabsze. Dzięki temu, czułem się tam całkiem normalnie. Nie miałem paranoi, byłem tylko trochę bardziej pobudzony.
Oporto Sky Hostel – fantastyczne miejsce. Uśmiechnięci i życzliwi ludzie, fantastyczna międzynarodowa atmosfera, czułem się tam jak ryba w wodzie. I Nadia! )) Nadia pochodziła z Brazylii i była współwłaścicielką hostelu. W hostelach się rozmawia. Nie da się uciec w samotność, no może w pokoju, ale gdy siedzisz w częściach wspólnych (kuchnia, lobby, patio, itd.) rozmawiasz. W Oporto było miejsce dla palaczy, tam poznałem Nadię i zaczęliśmy rozmawiać. To było niesamowite bo po 10 minutach rozmowy czułem jakbyśmy znali się od lat. Jedna z tych magicznych, trudnych do wytłumaczenia chwil. Nadia była, jest, ciepłą, pełną empatii osobą, kipiącą wręcz pozytywną energią, która zaraża! Odbyliśmy z Nadią jeszcze tylko kilka takich rozmów a mamy kontakt do dziś i wiem, że Nadia to czyta. Już wtedy czułem z nią jakąś trudno wytłumaczalną wieź, której dałem wyraz robiąc dla niej ten pokaz slajdów:
https://www.facebook.com/…/vi…/vb.1506380141/1708161552982/…
W Porto miało miejsce jeszcze jedno istotne wydarzenie. Poznałem Niemca, którego imienia niestety nie pamiętam. Gość średnio mówił po angielsku dlatego nie zwracałem uwagi, że tam gdzie powinien użyć słowa jechać (go) on używał słowa chodzić (walk). A opowiadał o swojej podróży z Sevilli do Santiago de Compostela w Hiszpanii.
W końcu nie wytrzymałem i pytam: o co Ci chodzi z tym chodzeniem, przecież nie szedłeś z Sevilli na pieszo! A on na to, że owszem, szedł! I tak dowiedziałem się o Camino de Santiago.
Wiecie już, że gdy wpada mi do głowy genialny pomysł, proces analityczno decyzyjny nie trwa długo. Tego samego dnia zakomunikowałem Nadii, że zrobię Camino, a raczej Caminho (po portugalsku) bo zamierzałem przejść całą Portugalię, od Lagos na samym południu do północnej granicy z Hiszpanią i dalej do Santiago. Nadia uznała że to genialny pomysł! I jak tu jej nie kochać?
Gdy mam plan, zaczynam czuć, że żyję. I tak było wtedy. Plan był taki, że z Porto pojadę do Aveiro, z Aveiro do Lizbony, gdzie posiedzę kilka dni a potem wracam do Polski i szykuję się na wyprawę życia! Z każdym dniem spędzonym w Portugalii czułem, że staję na nogi. I z każdym dniem coraz bardziej zakochiwałem się w tym kraju. W Porto miałem być dzień, dwa, siedziałem tydzień Słysząc, że wybieram się do Lizbony, Nadia poleciła mi hostel swoich znajomych: Alfama Patio Hostel. W drodze do Lizbony zatrzymałem się na chwilę w Aveiro, gdzie poznałem grupę sympatycznych Niemców, do których jeszcze wrócę. W końcu dotarłem do Lizbony. Alfama Patio Hostel okazał się totalnie magicznym miejscem, a czas który tam spędziłem zasługuje na osobny odcinek, który niniejszym sobie i Wam obiecuję!
Póki co możecie poczuć klimat Alfama Patio Hostel, który z tego co wiem już nie istnieje niestety
https://www.facebook.com/…/vi…/vb.1506380141/1680866510623/…
i jeszcze parę genialnych miejsc wokół Lizbony
https://www.facebook.com/…/vi…/vb.1506380141/1680373778305/…
W Lizbonie zamiast kilku dni spędziłem kilka tygodni, bo było tak cudnie, że nie dało się po prostu wyjechać.Portugalia... To był magiczny miesiąc. Odżyłem, stanąłem na nogi i miałem plan Nowy. Oprócz Caminho. Chciałem zamieszkać w Portugalii. Czy było to wykonalne? Jak najbardziej. Miałem sporo kasy zarobionej na giełdzie, pełną szufladę kawałków, moglem pracować w dowolnym miejscu na ziemi, gdzie był internet.
Wróciłem do kraju kompletnie odmieniony. Z marszu skoczyłem jeszcze na spadochronie (prezent na moje 38 urodziny, niesamowite przeżycie) i szykowałem się do wyprawy.
Ale wróciły demony… Sklepów już nie było, ale był internet. Poza tym koleś, który pracował wcześniej w jednym ze sklepów jako dostawca zamówień do domu, poszedł teraz na swoje. A że pamiętał adresy klientów, którym dostarczał prochy, objeżdżał je wszystkie i zostawiał numer telefonu. Powiedziałem, że dziękuję i nie jestem zainteresowany, ale numer wziąłem. Tak na wszelki wypadek. Dlaczego? Bo tak działa człowiek uzależniony, którym byłem z czego nie zdawałem sobie sprawy.
Zadzwoniłem. Chyba jeszcze w ten sam dzień. Tylko jeden raz w końcu i tak wyjeżdżam…
Momentalnie wpadłem w kolejny ciąg. Momentalnie wróciły koszmary i paranoje. Na Caminho pojechałem tylko dlatego że wszystkim już zapowiedziałem że to zrobię! I całe szczęście bo to była niesamowita przygoda. Ponad 40 dni marszu, samotnego, przez zdecydowana większość czasu. Przeszedłem ponad 900 km, walcząc po drodze ze zmęczeniem, słabością, deszczem, gradem. Sam ze swoimi myślami. Droga. Ta twarda, materialna, wymierna. I ta duchowa. To nie była pielgrzymka, nie jestem wierzący a na pewno nie religijny! To była podróż w głąb siebie. Gdy doszedłem do Santiago po raz pierwszy w życiu poczułem, że to droga jest najcenniejsza, nie cel podróży. To bardzo cenne doświadczenie i odkrycie, którego wagę zrozumiałem dopiero niedawno.
Temat mojego Caminho zostanie rozwinięty niedługo w osobnym odcinku, na ten moment chciałem tylko pozdrowić Hansa aka Jasiek i Federice, bo wiem, że czytają Dziękuję za to, że jesteście i że Was poznałem!
Całe moje Caminho pokonałem na trzeźwo. To był najdłuższy okres całkowitej abstynencji od 17 lat! No dobra, paliłem papierosy, ale poza tym NIC. Muszę jednak zaznaczyć, że odbyło się to zupełnie nieświadomie. To nie było tak, że wiedziałem, że mam problem i maszerując próbowałem go rozwiązać. NIc z tych rzeczy. Wciąż nie dostrzegałem żadnego problemu, ot, miałem gorszy okres i TYLE. A Caminho fajnie będzie przejść na trzeźwo. Żadnych deklaracji typu: koniec z tym czy zmieniam swoje życie. Wiele razy zastanawiałem się, czy była wtedy szansa na to by wszystko potoczyło się inaczej? Czy był to moment, kiedy mogłem pójść w inną stronę?
Dziś wiem, że nie.
Przekroczyłem już mój Rubikon, zdążyłem już w pełni wykształcić obronny mechanizm zaprzeczenia i wyparcia. Nie było już odwrotu, marsz w kierunku dna już się rozpoczął.
Po skończonym marszu wróciłem do kraju i cały koszmar zaczął się na nowo. Najpierw poniosłem dużą stratę na giełdzie. Bardzo dużą. Nie tak dużą by momentalnie zatonąć, ale wystarczająco dużą, by mój pomysł przeprowadzki do Portugalii przestał być realny. Oczywiście spokojnie mógłbym sobie wtedy poradzić z takim problemem, gdybym był sobą, i miał kontakt z rzeczywistością.
Ale mnie już nie było… Zamiast więc pozbyć się trefnych akcji na których straciłem, trzymałem je dalej czekając aż się odbiją! Mimo że nie było ku temu żadnych racjonalnych przesłanek! Resztki rozsądku zdrowego Mańka krzyczały: S P I E R D A L A J! Ale Maniek ćpun wolał zaklinać rzeczywistość.
Potrafiłem jeszcze zachowywać pozory normalności, ale nie potrafiłem już racjonalnie myśleć i analizować sytuacji. Ponieważ wszystkim już powiedziałem, że wyprowadzam się do Portugalii brnąłem w to dalej. Jeszcze nie wyjechałem a już zapraszałem gości! Zanim wyjechałem poniosłem kolejną dużą stratę, ale brnąłem dalej. Skoro już gości zaprosiłem to muszę jechać!
Pierwszych gości witałem w hostelu, bo ćpając non stop „nie zdążyłem” wynająć mieszkania przed ich przyjazdem do Lizbony. Kolejnych gości nie przywitałem wcale, bo wcześniej wróciłem na chwilę do Polski i byłem tak „zajęty” że „nie zdążyłem” kupić biletu na samolot! Gdy Tomek z Kasią lądowali w Lizbonie ja siedziałem w mieszkaniu na Czeladzkiej… Przez telefon tłumaczyłem taksiarzowi gdzie ma ich zawieść i błagałem właściciela mieszkania by przekazał im klucze… Dojechałem dzień później i próbowałem obrócić całą sytuację w zabawną anegdotę o roztargnionym Mańku… Najgorsze jest to, że mi się to udało.
Zanim skończyły się wakacje 2011 roku, było już oczywiste, że przeprowadzka do Lizbony zakończy się katastrofą… Po kolejnym tąpnięciu na kursie feralnych akcji, które wciąż trzymałem (!!!) byłem już bankrutem. Zostało mi kilkanaście, góra dwadzieścia tysięcy. Za część tych pieniędzy kupiłem w sklepie internetowym dużą ilość prochów, tak żeby mi nie brakło! Reszta znikała w oczach. Raty kredytu, fundusz inwestycyjny na który miałem zadeklarowana wysoką miesięczną wpłatę, rachunki, opłaty do wspólnoty, raty kredytów lewarowych (wykorzystanych do zakupu akcji), dużo tego było. Gdy dużo zarabiałem te wydatki były niezauważalne, gdy zarabiałem mniej to były już znaczące sumy, gdy przestałem w ogóle zarabiać, moje stałe miesięczne koszty okazały się ogromne! Szybko zniknęły ostatnie pieniądze i zaczęły rosnąć długi – mój marsz w kierunku przepaści nabrał gwałtownego przyspieszenia. Przestałem płacić rachunki, przestałem płacić wspólnocie. Wiedziałem, że wciąż muszę płacić raty kredytów, bo gdy banki je wypowiedzą będzie po mnie. Zacząłem więc wyprzedawać instrumenty, wyposażenie domowego studia nagrań i wszystko co miało jakąś wartość. A że gitar i sprzętu miałem sporo i to drogich, mogłem tak funkcjonować jeszcze przez jakiś czas. Brałem non stop, byłem w ciągu bez przerwy od początku 2011 roku do listopada 2013.
Wszystko co wydarzyło się od września 2011 do listopada 2013 roku pamiętam jak przez mgłę. Mam problem z chronologią i umieszczeniem zdarzeń w czasie, część tych najbardziej bolesnych wspomnień pewnie wyparłem, te które pamiętam, też pamiętam wybiórczo. Nie byłem skautem, przez lata próbowałem różnych rzeczy, jednak to co te prochy zaczęły robić z moją głową było i wciąż jest dla mnie ogromną traumą. Stopniowo zatracałem zdolność odróżniania prawdziwych zdarzeń od wytworów mojej wyobraźni. Potrafiłem przy tym wciąż stwarzać pozory normalności. Oczywiście wszyscy wokół mnie widzieli, że coś się ze mną dzieje ale nikt nie miał pojęcia co i w jakiej skali! Jak to możliwe? Do ludzi wychodziłem albo przyjmowałem u siebie tylko wtedy, gdy udało mi się trochę przespać, wykąpać, posprzątać itd. A potem między jednym takim spotkaniem a drugim, zamykałem się w mieszkaniu i popadałem dalej w obłęd…
W marcu 2012 Tauron zagroził docięciem prądu za niezapłacone rachunki. Zgodzili się na ugodę, coś zapłaciłem ale potem znów przestałem płacić. Rósł dług we wspólnocie, sąsiedzi zaczęli się na poważnie martwić bo miałem największe mieszkanie więc i opłaty miałem największe a przy małej wspólnocie jak nasza, to były znaczące sumy w budżecie.
A ja popadałem w tym czasie w coraz większe psychozy i paranoje, które jak się później okazało, były typowe dla tych prochów.
Zaczęły się kończyć sprzęty które mogłem sprzedać, zacząłem więc pożyczać pieniądze od znajomych na opłacenie rat kredytów, bo najbardziej bałem się wypowiedzenia umów przez banki. Więc pożyczałem. Potem pożyczałem od innych znajomych by oddać tym od których pożyczyłem wcześniej. I tak w kółko. Aż zabrakło już ludzi, od których mogłem pożyczać. Pożyczałem tez oczywiście od Muchy. Do pewnego momentu, szczególnie w czasach gdy razem graliśmy na giełdzie było to zupełnie normalne. Ja od niego, on ode mnie. Gdy zacząłem tonąć, pożyczki szły tylko w jedną stronę.
Ja od początku gdy zaczęły się poważne problemy finansowe, jak mantrę powtarzałem opowieść jak to przez złą kobietę cierpiałem, potem źli ludzie wydymali mnie na akcjach i w ogóle wszystko to co się dzieje to splot okoliczności, pech a ja nie mam z tym nic wspólnego. Jestem tylko ofiarą, której należy się pomoc i wspólczucie! Z czasem sam uwierzyłem w tą opowieść. Pozycja użalającej się nad sobą ofiary jest typowa dla ludzi uzależnionych.
Pamiętam jeszcze lato 2012 i Euro. Pojechałem do Muchy do Warszawy, mecz z Grecją oglądany w strefie kibica pod pałacem kultury, potem jeszcze wyjazd do Wrocławia i mecz z Czechami.
A potem zgasło światło. Dosłownie, bo Tauron odciął mi prąd i w przenośni… Wspomnienia z przełomu 2012/2013 to już tylko migawki. W tym czasie moje paranoje osiągnęły apogeum.
Dwa lata wcześniej byłem przewodniczącym naszej wspólnoty, teraz próbowałem kraść prąd przeciągnąć kabel od wspólnego gniazdka na klatce schodowej do mojego mieszkania.
W kuchni wszystko było na prąd, nie mialem więc nawet jak odgrzać obiadów przywożonych od rodziców, prosiłem więc sąsiadów lub odgrzewałem na świeczkach. Przed rodzicami próbowałem udawać, że wszystko jest ok, za nic w świecie nie chciałem przyznać się do życiowej katastrofy, której zresztą NIE DOSTRZEGAŁEM! Niemożliwe? Możliwe, system mechanizmów obronnych osoby uzależnionej do końca wbija w głowę informację, że WSZYSTKO jest pod kontrolą a to co się dzieje to tylko chwilowe i przejściowe trudności.
Coraz mocniej popadałem w obłęd i kompletnie nie dostrzegałem związku między całym tym szaleństwem a prochami, które cały czas w siebie pakowałem w potwornych ilościach! Wszystkie moje problemy były chwilowe i rozwiąże je jedna hitowa piosenka, którą muszę sprzedać. Coraz bardziej zdesperowany wysyłałem więc te same stare demówki gdzie się tylko da licząc na cud.
Ale cudu nie było. Bo być nie mogło.
Brak pieniędzy nie był sednem moich problemów, był ich konsekwencją. Właściwie nie ich tylko jego, bo problem był jeden: byłem głęboko uzależniony ale nie dopuszczałem tej myśli do siebie.
Zacząłem rozkręcać w mieszkaniu wszystko co dało się rozkręcić w poszukiwaniu kamer i mikrofonów. Punkty świetlne których miałem w podwieszonych sufitach kilkadziesiąt zalepiałem taśmą klejącą. Byłem przekonany, że gdy wychodzę z mieszkania ktoś po nim buszuje, zacząłem więc wychodząc rozsypywać mąkę przy oknach balkonowych oraz w garderobie, która miała tajne przejście do garderoby sąsiadów… Nie mogłem go tylko znaleźć ale było tam na 100%. Sypałem więc tą mąkę, prędzej czy później sam w nią wchodziłem, potem o tym zapominałem więc gdy wracałem do domu miałem dowody na to że ktoś chodzi po mieszkaniu!
Rozkręcałem gitary (zostały mi dwie o wartości jedynie sentymentalnej), laptopa, zapalniczki, dyktafon, monitory, piekarnik, mikrofalówkę, okap kuchenny, WSZYSTKO co miało śrubki i dało się rozkręcić. Fotografowałem liczniki na klatce schodowej, bo podejrzewałem sąsiadów o spisek przeciwko mnie! Wchodziłem na dach budynku a z niego na poddasze by sprawdzić, czy nie ma tam szpiegowskich instalacji. Byłem przekonany, że w ŚCIANIE (!!!) naszej klatki schodowej znajduje się WINDA (!!!) którą z piwnicy, można dostać się na poddasze! Byłem PRZEKONANY, że sąsiedzi mają tunel prowadzący z piwnicy do ich garaży, że został zawiązany spisek na moje życie, że ktoś chce wykończyć mi moją kochaną sunię Tequilę, że ktoś zamienił mi meble gdy byłem w Portugalii...
Pamietam, że spuchła i gniła mi noga. Pamiętam, że zaczęły mi znikać zęby. Pisze znikać bo nie wypadały, nie bolały, po prostu odpadał kawałek po kawałku. To co odpadało mogłem rozkruszyć w palcach jak grudkę gliny. Stopniowo, jeden, drugi, trzeci, same trzonowe, zostawały tylko korzenie…
Parę razy odwiedził mnie Mucha. Nie wiedział co się dzieje. Nie wiedział co robić. Wsiadając do jego samochodu ściągałem buty, bo był w nich podsłuch. Opowiadałem jakieś niestworzone historie, ciągnąłem do piwnicy, macałem ściany i wkurzałem się że nie widzi tego co ja! Słuchał moich majaczeń, potem szedł do swojego samochodu i płakał. Jego przyjaciel oszalał a on nie wiedział jak mu pomóc…
Którejś nocy, zszedłem na plac z Tequilką, brama była otwarta, pies zniknął… Porwali ją! Wiedzą, że kocham to bydle bardziej niż siebie, więc uderzyli w mój słaby punkt! Trafili. Miałem dosyć, czułem się tak bardzo samotny, bezradny, zagubiony, wszystko zlewało mi się w głowie, słyszałem głosy… Tequila się znalazła. Pewnie chcieli mnie tylko postraszyć… Wróciliśmy do mieszkania. Do poręczy schodów (miałem dwupoziomowe mieszkanie) przywiązałem pasek od spodni, zrobiłem pętlę, wszedłem na małą trzystopniową drabinkę i zacisnąłem pętlę na szyi… Wygraliście, nie mam już sił, mam dosyć… A „oni” obserwowali mnie zza ściany, śmiali się i zakładali o czy to zrobię, czy zakończę tą nierówną walkę walkowerem…Słyszałem ich, te głosy były takie realne! Nie wiem jak długo stałem na tej drabince.
W końcu z niej zszedłem.
Piszę to wszystko teraz i znów to przeżywam, znów pęka mi serce i nie mogę powstrzymać łez… Znów dociera do mnie że to wszystko wydarzyło się naprawdę, i że byłem o krok od definitywnego końca. Po którym już niczego nie da się naprawić…
Myślę, że podobnie czuł się Mucha gdy mu to opowiadałem na drugi dzień. Choć on już usłyszał zmienioną wersję, w której cała sytuacja była starannie przeze mnie zaaranżowanym przedstawieniem dla moich „prześladowców”. Z tym co tak naprawdę się wtedy wydarzyło, zmierzyłem się dopiero po latach na terapii. Chciałem sobie wtedy odebrać życie. Dlaczego tego nie zrobiłem? Nie wiem, chyba zbyt mocno kocham życie, nawet tak podłe jak wtedy.
W lecie 2013 roku moje życie było już tylko stertą gruzu. Banki wypowiedziały mi wszystkie umowy kredytowe z wyjątkiem kredytu hipotecznego, który jednak też przestałem spłacać więc było to tylko kwestią czasu. Rozpoczął się wyścig z czasem aby zdążyć ze sprzedażą mieszkania zanim bank wypowie umowę i je zlicytuje. Miałem już wśród znajomych łatkę niezrównoważonego psychicznie na którą sumiennie zapracowałem. Odwiedziłem na przykład mojego dobrego kolegę Jasia z opieczętowanym pudełkiem pełnych dowodów na spisek na moje życie. Był jedyną osobą poza Muchą, której ufałem, poprosiłem więc by przechował pudełko i zaniósł je na policję, gdyby coś mi się stało.
Moje paranoje nasiliły się do tego stopnia, że gdy brałem kąpiel, barykadowałem się w łazience. Atmosfera poczucia ciągłego zagrożenia była nie do zniesienia. Bałem się o własne życie. Dlaczego? To bez znaczenia, świat w mojej głowie nie miał nic wspólnego z racjonalnym rozumowaniem, argumentami. Kompletnie zatarła się dla mnie granica między tym co realne i prawdziwe a tym co jest moim urojeniem, NIe byłem w stanie tego rozróżnić. I wciąż nie widziałem żadnego związku między braniem prochów a tym co się ze mną i z moim życiem dzieje…
Bałem się do tego stopnia, że wyprowadziłem się do rodziców. Tam czułem się bezpieczny ale tylko przez chwilę… Z czasem oni też stali się dla mnie członkami spisku. Gdy ja spałem z wielkim drewnianym kijem do obrony w dłoni, oni odchodzili od zmysłów, przekonani, że zwariowałem.
Jeśli oglądaliście "Piękny umysł", to łatwiej Wam będzie zrozumieć to co wtedy się działo w mojej głowie. Tyle, że ja nie widziałem nieistniejących postaci, ale głosy słyszałem…
Gdy poczucie zagrożenia stało się nie do zniesienia zwróciłem się do mojej dobrej znajomej, Dominiki, ponieważ przypomniało mi się, że miała kolegę w CBŚ chyba… Poprosiłem by mnie z nim skontaktowała, bo to moja ostatnia szansa.
Dominika jest psychologiem. Wysłuchała mnie i zapewniła, że oczywiście zadzwoni do tego kolegi i mnie z nim umówi, ale dobrze by było żebym się najpierw porządnie wyspał i uspokoił. Poprosiła bym jej zaufał. Zaufałem. A ona zawiozła mnie do lekarza psychiatry. Podeszła mnie doskonale. I jestem jej za to do dziś ogromnie wdzięczny, bo to był pierwszy impuls w ciągu zdarzeń, które mnie ocaliły. Pani doktor co prawda nie rozpoznała u mnie czysto narkomańskich, uzależnieniowych zachowań i zdiagnozowała chorobę afektywną dwubiegunową, ale plus był taki, że leki które mi przepisała w znacznym stopniu ograniczyły psychozy i paranoje.
Po raz pierwszy od długiego czasu mogłem się porządnie wyspać i nie bać o swoje życie. Minusem złego rozpoznania było to, że teraz zacząłem brać prochy i leki naraz.
Wraz z ustąpieniem paranoi po raz pierwszy zaczął do mnie docierać realny obraz sytuacji. I nie wiem co było gorsze, paranoje czy kompletne załamanie w które popadłem gdy w końcu dotarła do mnie skala zniszczeń. To był moment gdy do domu rodziców, gdzie byłem zameldowany zaczęły spływać wezwania do zapłaty, a potem tytuły wykonawcze, decyzje sądowe, wezwania od komorników, firm windykacyjnych, telefony, wizyty w domu. To był koszmar dla mnie, nie chcę nawet myśleć co czuli moi rodzice, którzy przez całe życie nie spóźnili się jeden dzień z opłaceniem rachunków.
Nie byli na to przygotowani a ja byłem w totalnej rozsypce, niezdolny do podjęcia jakichkolwiek działań. Miałem jeden pomysł ale bez szans na realizację. Dwa lata wcześniej przeczytałem artykuł, że branża gadżetów dla dorosłych była jedyną, która w czasie kryzysu finansowego nie tylko nie spadała, ale notowała wzrosty sprzedaży! Zrobiłem wtedy głębszy riszercz i okazało się, że to świetna nisza z perspektywami na dynamiczny rozwój. Zacząłem nawet pewne działania w tym kierunku, ale byłem już wtedy na innej planecie, więc cała sprawa skończyła się źle – kasę którą wyłożył mój serdeczny kolega, przejął komornik.
Mucha znał ten pomysł ale podchodził do niego mega sceptycznie. Poza tym w tym czasie sam tez nie dysponował już kasą na inwestowanie. Z drugiej strony odwiedzał mnie u rodziców i widział nasz dramat. Potrzebowałem w trybie pilnym jakiegoś zajęcia ale byłem w takim stanie psychicznym, że nikt by mnie nigdzie nie zatrudnił. Byłem wrakiem potrzebującym choćby cienia nadziei.
I Mucha tą nadzieję mi dał otwierając firmę MUWO. Wbrew wszystkiemu i wszystkim. Nasi wspólni znajomi pukali się w czoło, ostrzegali, że mogę pociągnąć go za sobotą. I mieli rację. Mucha jest bardzo inteligentnym facetem i sam doskonale o tym wiedział. Po latach mówi, że nie mógł inaczej i gdyby można było cofnąć czas zrobiłby to samo.
I za to właśnie go kocham. I za to zrobiłbym dla niego wszystko.
Czy podejmując decyzję wiedział, że jestem uzależniony? NIe. Widział, że orbituję gdzieś wysoko nad ziemią ale nie wiedział dlaczego. Wiedział tylko, że musi mi jakoś pomóc.
Do mnie prawda już powoli docierała, ale właśnie od wyparcia i iluzji przechodziłem do kolejnego etapu uzależnienia – kłamstwa totalnego. Nie byłem w stanie zaakceptować oczywistego. Nie byłem w stanie pogodzić się z tym, że jestem ćpunem. Wolałem już być postrzegany jako wariat. Stworzyłem więc system racjonalizacji, kłamstw i zaprzeczeń. Okłamywałem wszystkich z sobą na czele. I nie byłem w stanie przerwać ciągu.
Krótko po zamieszkaniu u rodziców spadł kolejny cios. U Tequili zdiagnozowano nowotwór złośliwy. Chłoniak czy jakoś tak, podobno jeden z najgorszych. Weterynarz dawał jej kilka miesięcy. W drodze do domu wyłem w samochodzie, nie płakałem, WYŁEM. Ktoś polecił mi Panią Edytę Hylę z przychodni Lupus w Sosnowcu. Pojechałem, powiedziała, że jest szansa. Zacząłem sprzedawać wszystko co miało jeszcze jakąkolwiek wartość, żeby zebrać na operację. Jedną a potem drugą. Udało się, Minia żyła jeszcze 4 lata!
Pojawiły się za to poważne problemy z moim zdrowiem, zasłabnięcia, skoki ciśnienia, kołatania serca. Znów zacząłem się bać o swoje życie, ale tym razem obawy miały poważne podstawy. Byłem wycieńczony fizycznie i psychicznie, do tego nastąpiła eskalacja działań windykacyjnych. Pękłem. Zgłosiłem się dobrowolnie do psychiatryka w Czeladzi na detoks. W tajemnicy przed rodziną i Muchą bo oficjalnie byłem tam z powodu załamania nerwowego. Bo uzależniony jest sam. Zupełnie sam. Sam ze swoim obłędem, opleciony ochronną siatką kłamstw i zaprzeczeń.
W taki sposób nie wychodzi się z uzależnienia. Gdzieś w połowie detoksu wyszedłem na przepustkę aby podpisać umowę sprzedaży mieszkania. To był bardzo bolesny moment, którego nie uniosłem. Do szpitala wróciłem z prochami.
Po wyjściu sytuacja się trochę ustabilizowała. Miałem zajęcie, przygotowywałem dla firmy Muchy pierwszy import, brałem mniejsze dawki, ustały problemy z sercem i skończyły się paranoje. W takich warunkach udało mi się stwarzać pozory normalności przez następne 2 lata. Zacząłem nawet wychodzić z domu, widywać się ze znajomymi.
W tym czasie bardzo mi pomógł kuzyn Jarek i kumpel zajmujący się remontami. Wykonywałem dla nich jakieś dorywcze prace, wychodziłem z domu, mialem zajęcie i parę złotych.
Do tego mój pomysł z importem tych gadżetów dosyć szybko okazał się strzałem w dziesiątkę. Pierwszy transport to była wtopa bo oboje z Muchą nie mieliśmy pojęcia o imporcie i zapłaciliśmy frycowe. Ale , że kumaci z nas goście szybko ogarnęliśmy kwestie logistyczne i celne i następna dostawa miała już ręce i nogi. Interes szybko się rozkręcał, robiliśmy coraz większe zamówienia a Mucha uwierzył, że to ma ręce i nogi i wziął na firmę kredyt abyśmy mogli zamawiać więcej. Potem kolejny. I jeszcze jeden. W połowie 2015 musieliśmy zmienić magazyn na większy i zatrudnić pracownika. A nawet dwóch. Ja w tym czasie przygotowałem największe do tej pory zamówienie za 100.000 zł
I Chińczyk nas wydymał na te 100.000 zł ((( To był poważny cios, po którym już się nie podniosłem. Byłem kompletnie załamany. Mieliśmy wielki magazyn, pracowników tylko kontener towaru wyparował…
W tym samym czasie, po latach ukrywania się w końcu wpadłem. Rodzice dowiedzieli się, że biorę. Straciłem komfort zażywania. Ja sam już od jakiegoś czasu zacząłem otwierać oczy. Powoli dochodziła do mnie myśl, że sam nie dam sobie z tym rady. Mialem już nawet w sobie gotowość na podjęcie jakiś kroków, ale chciałem się leczyć w tajemnicy! Chciałem z tego wyjść ale tak by nikt się nie dowiedział! Znalazłem nawet mail wysłany w tamtym czasie do ośrodka leczenia uzależnień, z pytaniem, czy można załatwić sprawę przez weekend!?!?! $%$#@$% WTF???Niedorzeczność tego pytania dotarła do mnie dopiero na terapii.
Po wpadce rodzice wymogli na mnie bym o wszystkim poinformował Muchę. Powiedziałem, ze znów muszę iść do szpitala ale tym razem już oficjalnie na odwyk. Przyjął to ze spokojem, myślę, że w głębi duszy przeczuwał co się tak naprawdę ze mną dzieje…
Gdy powiedziałem mojej lekarce, że znów muszę iść na detoks bo nie jestem w stanie przerwać ciągu, dała mi telefon do terapeuty uzależnień, mówiąc, że nie specjalizuje się w uzależnieniach.
Po 2 latach leczenia na chorobę dwubiegunową.
Terapeuta polecił mi szpital w Tarnowskich Górach, gdzie pod koniec 2015 roku odbyłem drugi detoks. Warto w tym momencie wyjaśnić, że detoks to nie jest terapia ani leczenie. To jedynie odtrucie organizmu, przerwanie ciągu i przymusu brania. To dopiero wstęp do terapii, czyli właściwego leczenia. Tym razem wiedziałem już dlaczego i po co tam jestem. Tym razem szczerze chciałem z tym skończyć. Ale na moich warunkach! Co to znaczy?
To znaczy, że czytając wypis ze szpitala, w magiczny sposób nie widziałem zdania: CAŁKOWITY ZAKAZ ZAŻYWANIA JAKICHKOLWIEK SUBSTANCJI PSYCHOAKTYWNYCH.
Mój narkomański umysł sztukę wybiórczego przyswajania informacji opanował do perfekcji. Czytałem to zdanie i dla mnie brzmiało ono: całkowity zakaz zażywania syntetycznych euforycznych stymulantów. Od tego byłem uzależniony, od reszty nie! Chyba ja wiem lepiej od czego jestem a od czego nie jestem uzależniony, tak? Czyli wciąż byłem w dupie, tylko jeszcze o tym nie wiedziałem. Ale pobyt w tym szpitalu był bardzo istotnym krokiem w stronę wyjścia z tego syfu. Po pierwsze bardzo poważne konsylium lekarskie, prześwietliło mnie tam przez miesiąc na wylot i zanegowało diagnozę mojej lekarki. Nie miałem żadnej dwubiegunówki, byłem za to uzależniony. Po drugie, wyszedłem z ukrycia, przynajmniej częściowo. Wiedzieli już rodzice, brat, Mucha i Tomek. Wiedzieli oczywiście tylko tyle ile ja sam wiedziałem lub chciałem im powiedzieć.
A ja trzymałem się uparcie wersji, że moim problemem były tylko prochy.
Po wyjściu ze szpitala zdarzył się też cud. Po tym jak oszukał nas Chińczyk mieliśmy bardzo poważny problem. Zniknięcie 100 klocków dla tak małej firmy mogło skończyć się pójściem z torbami. O naszych problemach wiedział Tomek i przyszedł nam z pomocą. Tylko tyle mogę w tym miejscu napisać. Ale to była akcja a gatunku tych nie do uwierzenia.
Firma była na jakiś czas bezpieczna. Ja niestety nie, ponieważ po wyjściu ze szpitala nie podjąłem żadnej terapii i wciąż nie miałem pojęcia z czym się zmagam i jak silny i podstępny jest mój przeciwnik! Dlaczego nie podjąłem terapii? Bo była mi niepotrzebna. Ja wiedziałem lepiej. Teraz to już sobie poradzę sam. Przez wszystkie te lata byłem przekonany, że uzależnienie to fizyczny przymus zażywania. Wpadasz w ciąg i nie możesz przestać. Ale gdy już przestaniesz wszystko jest ok. No nie, nie, nie. NIc nie jest ok. Jest kurewsko daleko od ok.
Rok 2016 był najspokojniejszy i najnormalniejszy od lat. Ale tylko z pozoru. Prawda, nie brałem już prochów, wychodziłem z domu, spotykałem się ze znajomymi, wszedłem nawet w relację z kobietą i przez prawie rok byłem w związku. Ale to były tylko pozory. W środku stopniowo i systematycznie zaczęła mnie zżerać postępująca depresja. Nie byłem w stanie na trzeźwo skonfrontować się z tym co się przez ostatnie lata wydarzyło. Nie potrafiłem znieść poczucia życiowej klęski, straty i porażki. Do tego doszedł kryzys wieku średniego, porównania z rówieśnikami, podsumowania i życiowy bilans.
Dno i klęska we wszystkich sferach życia. Nie miałem własnej rodziny, żony, dzieci itd , straciłem wszystko co posiadałem, nie miałem nic poza długami, gdyby nie rodzice skończył bym na ulicy.
Gdy ja przez lata zmagałem się z demonami w mojej głowie, znajomi pozakładali rodziny, rodziły im się dzieci, pobudowali domy, robili kariery, jeździli po świecie.
Gdy się spotykaliśmy na grillach rozmawiali o tym, to zupełnie normalne, ale mnie to wykańczało. Każdy taki grill przypominał mi moją porażkę, upadek i katastrofę. Nie miałem nic do powiedzenia, bo w moim życiu nic się nie działo, więc coraz mniej się odzywałem. Zacząłem się zamykać w sobie. Paliłem coraz więcej trawy co tylko potęgowało stany depresyjne, zacząłem tez łykać garściami tabletki przeciwbólowe z kodeiną. Z apteki. Bez recepty. Momentalnie się od nich uzależniłem.
Na jednej z imprez u znajomych, usłyszałem coś czego miałem nie usłyszeć. Osoba wypowiadająca te słowa, nie wiedziała, że je słyszę. Kumpel, którego znałem prawie 30 lat, z którym nigdy nie mówiliśmy o sobie lub do siebie po nazwisku powiedział: skończyć jak Musialski… Z resztą ja słyszałem tylko SKOŃCZYĆ. I tak właśnie się czułem. Skończony.
We wrześniu 2017 byłem na takim grillu po raz ostatni. Omal nie wpadłem wtedy do ogniska, zacząłem tracić przytomność i upadać prosto w ogień, na szczęście kumpel stojący obok był na tyle przytomny, że zdążył mnie złapać.
Były tam dzieci, dość mocno przestraszone całym zamieszaniem… Chciałem się zapaść pod ziemię ze wstydu… Po tym zdarzeniu zacząłem się odcinać od świata, przestałem wychodzić z domu, odbierać telefon. Mój stan musiał się odbić na firmie. Nie byłem w stanie reagować na coraz większą konkurencję i rosnące koszty sprzedaży na Allegro, byłem jak w letargu, paraliżował mnie strach, nie potrafiłem wykonać najprostszych czynności. Zaczęła spadać sprzedaż, koszty wciąż rosły, firma przynosiła straty… Mucha był coraz bardziej zaniepokojony ja wymyślałem nowe wytłumaczenia i obiecywałem działania, które poprawia sytuację. Ale nie byłem już zdolny do żadnych działań. Zacząłem pogrążać się w coraz większej izolacji i depresji. Łykałem garściami tabletki przeciwbólowe nawet 4 opakowania naraz. Taka ilość może zabić. I chyba podświadomie o to mi chodziło.
W listopadzie spadł cios, który mnie dobił. Odeszła Tequilka, moja biszkoptowa labradorka. Była bardzo schorowana, ten nowotwór, do tego cukrzyca, 2 razy dziennie wstrzykiwałem jej insulinę. 24 11, nie mogła już wstać. Spojrzałem na nią i wiedziałem że to ten moment. Serce pękło mi na pół. Ja tez już nie miałem sił by żyć, ale nie potrafiłem się zabić. Myślałem więc tylko o śmierci, każdego dnia. Zasypiając miałem nadzieję że już się nie obudzę. I tak do marca 2018.
By żyć muszę marzyć i mieć choć odrobinę nadziei. Wtedy w marcu 2018 roku nie marzyłem już o niczym i straciłem wszelką nadzieję.
Wszedłem na stronę sklepu i zamówiłem prochy.
Momentalnie wpadłem w ciąg, momentalnie pojawiły się paranoje, gdzieś po 2 tygodniach przyłapali mnie rodzice. Dramat. Płacz. Rozpacz…
Zadzwonił Mucha, powiedział tylko kilka słów: jesteś chujem i oszustem Musialski, jesteś moją największą życiową porażką…
Tego właśnie potrzebowałem! Poczułem, że właśnie straciłem ostatnią osobę która we mnie wierzyła wbrew wszystkim i wszystkiemu. Mojego przyjaciela. Brata. W końcu sięgnąłem dna ostatecznego. Niżej upaść już się nie dało.
Po 8 latach piekła, bólu, cierpienia, samotnej i nierównej walki z uzależnieniem, przyznałem przed sobą, bliskimi i Panią Moniką, moją terapeutką że jestem uzależniony. Byłem gotowy by narodzić się na nowo i zacząć nowe trzeźwe życie.
Przez ostatni rok pracowałem nad tym projektem, chodziłem na terapię i grupy wsparcia, brałem lekcje śpiewu, nagrywałem w studio, kręciłem klip, prowadziłem firmę. O tym dlaczego i po co robię całą tą akcję, kto i jak bardzo mi w tym pomógł, komu jestem bezgranicznie wdzięczy i co będzie dalej – opowiem Wam jutro.
Nazywam się Mariusz Maniek Musialski i jestem uzależniony. Przeżyłem piekło i sięgnąłem dna ale przetrwałem, podniosłem się i dziś chodzę z wysoko i dumnie podniesioną głową a plotki o moim końcu są mocno przesadzone!
Nic jeszcze nie skończyłem, ja się dopiero rozkręcam!
IT AIN’T OVER TIL IT’S OVER
czyli jak mawiał śp Kazimierz Górski, dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe!!!

https://www.facebook.com/maniekmusic/

https://www.youtube.com/watch?v=DuZYk0Nne-U


pies_kaflowy
pies_kaflowy - Bęcwał Dnia · 4 lat temu
Strasznie długi tekst, może jutro przeczytam. Albo wcale.
To jest internet, obowiązuje krótki przekaz do którego możesz ewentualnie dokleić linka z długim tekstem.

--

Andamir
Andamir - Klawiszołamacz · 4 lat temu
:kaflowy , nie musisz czytać, jak za długo składasz to polecam jedynie piosenki posłuchać

Zywel
Zywel - Bojownik · 4 lat temu
Ktoś przeczytał i streści?

--
Chciałby nad poziomy człek, a tu ciągle niż. Nie uciągnie pusty łeb, ciężkiej dupy wzwyż

ben1edicto
ben1edicto - Superbojownik · 4 lat temu
tl;dr

--

jabba_the_hutt
jabba_the_hutt - Superbojownik · 4 lat temu
:zywel Bla bla bla, narkotyki zniszczyły mi życie, ale teraz mam zwyżkę formy.
Ostatnio edytowany: 2019-09-28 18:34:36

--
https://dn.ht/picklecat/

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
discordia - Naturalne Dobro Mazowsza · 4 lat temu
uwielbiam świadectwa wszelkiej maści pijaków i ćpunów. zawsze se dorobią jakieś ideolo doczytałam do kawałka o santiago de compostela, szkoda mi czasu na więcej.
już wole wywody maroo, dużo ciekawsze
Ostatnio edytowany: 2019-09-28 18:54:13

--
***** ***

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
LordKaftan - Superbojownik · 4 lat temu
Balety?

jabba_the_hutt
jabba_the_hutt - Superbojownik · 4 lat temu
https://www.youtube.com/watch?v=8-ALb0CBtTA

Tu lepsza historia

--
https://dn.ht/picklecat/

maroo9
maroo9 - Superbojownik · 4 lat temu
:discordia &

Oh, wait... ;)

--
Z bycia osłem - już wyrosłem. :)

Colinek_szczecin
Az dziwne ze jeszcze nikt Lewandowskiego nie otagowal

--
All that's left are me & the other pissed-off cockroach motherfuckers.

Fiol78
Fiol78 - Cesarz Narzekalni · 4 lat temu
Dlaczego ludzie którzy wyszli/wychodzą z uzależnienia stają się takimi attention whores?

--
Od narzekania boli głowa i rozwolnienie gwarantowane!

jabba_the_hutt
jabba_the_hutt - Superbojownik · 4 lat temu
:fiol78 Muszą sobie czymś zastąpić haj.

--
https://dn.ht/picklecat/

ben1edicto
ben1edicto - Superbojownik · 4 lat temu
Przeczytałem, nie zrobiło na mnie wrażenia.

:fiol78 bo może to im pomaga w trzeźwości? Może mają misję: patrzcie, spi**dolilem sobie życie, nie róbcie tego co ja? Nie wiem, nie rozumiem ćpunów. Różnych rzeczy w młodości próbowałem, ale zawsze było to pod kontrolą. Nawet fajki rzuciłem z dnia na dzień bez spiny, bez problemu. Człowiek mało podatny na uzależnienia tego chyba nie zrozumie, a bardzo dobrze na przykładzie z najbliższego otoczenia wiem jak to potrafi zniszczyć życie.

--

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Pandorum - Bojownik · 4 lat temu
Używki są dla mądrych ludzi, nie dla baranów. Czy to alkohol, zioło, lsd czy ecstasy. W pierwszych akapitach jego znajomy miał rację. Swoje niepowodzenia leczył używkami i teraz radośnie je obwinia o swoje problemy i uzależnienia. Odpowiedzialny człowiek może zarzucić pigułę na jakiejś imprezie raz na pół roku i się dobrze pobawić, a nie napierdalać dropsy codziennie jak jakiś debil. Można też trochę wypić i potańczyć lub upierdolić się i rzygać po krzakach.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
discordia - Naturalne Dobro Mazowsza · 4 lat temu
colinek, ciężko pisać o ekspiacji w Lublinie, nikt nie uwierzy

--
***** ***

jabba_the_hutt
jabba_the_hutt - Superbojownik · 4 lat temu
:pandorum A w jaki sposób określasz tą mądrość ludzi? Jakieś limity, np. mdma raz na pół roku, alko raz na tydzień?

--
https://dn.ht/picklecat/

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Pandorum - Bojownik · 4 lat temu
:jabba_the_hutt W prosty i czas nie ma tu nic do rzeczy. Mądry człowiek wie kiedy może się pobawić i wie kiedy nie powinien lub kiedy przestać. I przede wszystkim nie traktuje używek jako ucieczki od swoich problemów bo to właśnie wpędza w uzależnienia

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Pandorum - Bojownik · 4 lat temu
zialena82 Jak się nie zna umiaru albo ma się problemy ze sobą to po prostu nie powinno się pić lub brać innych rzeczy. Obwinianie używek jest śmieszne bo to tak jakby obwiniać żarcie za to że jest się grubym.

oiko
oiko - Superbojowniczka · 4 lat temu
Są osoby genetycznie podatne na uzależnienie, są i te, które często przeginając się nie uzależnią. Są substancje, które potrafią uzależnić od pierwszego zażycia.
Myślę, że złote zasady w tych przypadkach można sobie o kant żopy strzelić, oprócz jednej: nie zaczynać. Ale jesteśmy ludźmi, więc lubimy robić głupie rzeczy. I czasem z głupoty rodzą się tragedie.
Trzymam kciuki za Mańka.



--
https://www.facebook.com/lunaefragmenta/?ref=bookmarks

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
LordKaftan - Superbojownik · 4 lat temu
:pandorum - Podwórkowy ekspert od uzależnień.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Pandorum - Bojownik · 4 lat temu
zialena82 Chce powiedzieć, że "mądrzy" (uczepiliście się jednego słowa jak sraka psiego ogona, więc niech będzie w cudzysłowie) ludzie nie uzależniają się od alkoholu i narkotyków bo potrafią z nich korzystać i nie wykorzystują ich do walki ze swoimi problemami. A co wam opada to już wasz problem, ja miałem kontakt i z alkoholikami i ćpunami i zawsze byli to ludzie ze słabym charakterem i innymi ułomnościami nawet jak mieli uczelniane tytuły albo byli z tzw. klasy wyższej.
Ostatnio edytowany: 2019-09-28 23:26:59

ben1edicto
ben1edicto - Superbojownik · 4 lat temu
Trochę racji ma. Wy z takich, co to uważają, że to nie facet, tylko to alkohol bije żonę?
Nie można zrzucać całej winy na chorobę i twierdzić że to nie z własnej winy. Po prostu jedni są podatni, drudzy nie. Ale to nie wina wódy czy prochu, że człowiek się stoczył, tylko jego samego.
Czasami mam wrażenie, że jak ktoś twierdzi, że alkoholizm to choroba, to usprawiedliwia tym wszystkie czyny uzależnionego. Gówno prawda. W tym kraju gloryfikuje się pijaństwo, a o alkoholika wszyscy wokół się troszczą, "bo to dobry człowiek, tylko wóda go skończyła". A najbliżsi takiego pijaka zniszczonego przez wódę często gęsto muszą zaczynać życie od nowa z wielkim bagażem zaciągniętych długów.
Nad nimi jakoś nikt nigdy nie płacze, tylko ci "chorzy" tacy biedni.

--

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
LordKaftan - Superbojownik · 4 lat temu
:pandorum Mądrzy ludzie zapewne potrafią także wpływać na swój genom, jego ekspresję oraz na receptory obecne w ośrodkowym układzie nerwowym. Bo mądrzy ludzie to tacy czarodzieje. Mądrzy ludzie także nie chorują na choroby psychiczne, nie przeżywają traumatycznych sytuacji, nie mają stresującej pracy.
Mądrzy ludzie wiedzą jak z rozumem korzystać z używek, których działanie opiera się na zaburzeniu korzystania z rozumu.

Thurgon
Thurgon - Superbojownik · 4 lat temu
Nie. Alkoholizm to choroba, ale nic nie usprawiedliwia czynów uzależnionego.

--
Próżnoś repliki się spodziewał. Nie dam ci prztyczka ani klapsa. Nie powiem nawet:"Pies cię j...ł"- Bo to mezalians byłby dla psa

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Pandorum - Bojownik · 4 lat temu
:lordkaftan Ale o czym ty do mnie? Skrajne przypadki mi podajesz albo tandetne wymówki jak stresująca praca czy traumatyczne przeżycie. Większość uzależnionych uzależnia się na własne życzenie bo brak edukacji i profilaktyki jeśli chodzi o korzystanie z z różnych używek. Każdy powód jest dobry by się nabzdryngolić nie?
zialena82 staram się być miły ale mam wrażenie, że z tą bystrością umysłu nie ma co dyskutować. Nie ćpam i nie chleje, mimo że próbowałem różnych używek, a piwerko czasami też wypiję jednak w żaden sposób nie wynagradzam sobie tak stresującego dnia, traumatycznych spotkań z dziwnymi ludźmi i tak dalej, a predyspozycje do zostania ochlejusem mam duże bo mój ojciec był alkoholikiem. Jednak to by była tylko wymówka Wiele z tych uzależnień, które pewnie masz na myśli można by uniknąć gdyby była dobra edukacja z zakresu kultury picia alkoholu bo faktycznie jak się chleje do każdej okazji to łatwiej popaść w uzależnienie. Jasne są czynniki zwiększające ryzyko ale to dalej nie jest element decydujący (już zostawiając narkotyki na boku) .
W dużym skrócie, jak się bawimy to róbmy to z głową i odpowiedzialnie, a na pewno szanse na uzależnienie będą zdecydowanie mniejsze
Ostatnio edytowany: 2019-09-29 00:33:54

Djbanan
Alkohol pity z umiarem nie szkodzi nawet w dużych ilościach

--

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Pandorum - Bojownik · 4 lat temu
zialena82 Ale co konkretnie jest ekstremalnie niebezpieczne w tym co napisałem? Niebezpieczne jest udawanie, że ludzie nie ćpają Większość klasycznych imprezowych narkotyków to zwykłe stymulanty o potencjale uzależniającym mniejszym od alkoholu (który swoją drogą jest bramą wejściową w świat używek). Co do twoich obaw o mniejsze opory by próbować mocniejszych używek to jest to dość duże uproszczenie i nie do końca tak działa ale w tej kwestii potrzebna jest edukacja dorosłych i młodzieży, która by temu zapobiegała. Pokazywanie jak kończą i wyglądają ludzie, którzy sięgają po twarde narkotyki często wystarczy by zniechęcić do ich brania.
Sam mechanizm uzależnienia też inaczej działa niż "wezmę raz, spodoba mi się i jutro już będę ćpunem na głodzie" ale na ten temat mógłbym magisterkę napisać.

Powtórzę jeszcze raz, ja nie biorę, a ludzie i tak ćpają ale zdecydowanie lepiej żeby robili to z głową i się nie uzależniali niż byli pozbawieni jakiejkolwiek edukacji w tym zakresie i kończyli z kisielem zamiast mózgu.
Ostatnio edytowany: 2019-09-29 01:15:17
Forum > Hyde Park V > "Spowiedź ćpuna" Mariusz "Maniek" Michalski
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj