Dobry dyplomata wie, że służba Ojczyźnie wymaga poświęceń. Szczególnie ze strony wątroby. Gdy ryzykuje własne zdrowie pijąc obowiązkowe morze wódki, musi pamiętać, by czegoś nie chlapnąć. I nie skompromitować siebie ani swojego kraju…
Weterani służby dyplomatycznej mawiają, że w tym zawodzie czasem trzeba „złożyć wątrobę na ołtarzu ojczyzny”. Oznacza to, że w imię dobrych relacji nie wypada odmówić, gdy gospodarz częstuje. Dyplomata musi wyjść z twarzą z każdej sytuacji, nawet jeśli gościnność rozmówców okaże się ponad jego możliwości.
Nie pije tylko kapuś i pedał
Wszelkie oficjalne stosunki międzynarodowe w Moskwie od czasów drugiej wojny światowej musiały być mocno zakrapiane. Były tłumacz Winstona Churchilla i weteran wojenny Hugh Lunghi wspominał, że rauty kończyły się często na podłodze i nieraz miał okazję oglądać ambasadorów pijanych do nieprzytomności.
W czasach ZSRR ogromnym wyzwaniem były wszelkie próby dyplomatycznego wymówienia się od tradycyjnych kilku kieliszków wódki. Problem w tym, że nikt nie ufał abstynentom, więc chcąc nie chcąc wznoszono toasty za „drużbu, bratstwo i wzaimoponimanije”.
Były ambasador RP w Rosji Jerzy Bahr podkreślał, że za naszą wschodnią granicą do niedawna faktycznie obowiązywał „sowiecki styl picia”, jednak dziś odchodzi się od tej mało chlubnej tradycji. Za to polscy dyplomaci i oficjele wydają się jej ochoczo hołdować. (...)
Dalej:
https://ciekawostkihistoryczne.pl/2016/11/20/dyplomacja-na-podwojnym-gazie-jak-mocna-glowe-musi-miec-ambasador/#2