Dawno, dawno temu, w latach dziewięćdziesiątych, w odległej galaktyce, wujek Fiołek uczęszczał do liceum...
No i w tym liceum, w mojej klasie mieliśmy zaszczytną funkcję przewodniczącego klasy. Ów osobnik, a właściwie osobniczka, bo dziewuch było cztery razy więcej niż facetów, miał nas reprezentować w kontaktach z nauczycielami i wyglądać godnie na wszelkiego rodzaju uroczystościach. Przewodniczącą była od roku dziewczyna którą na potrzeby tego opowiadania nazwijmy, bo ja wiem, Zosią (na wypadek gdyby ktoś mnie czytał z mojego LO). Zosia, uczennica piątkowa, wypełniała swoje obowiązki godnie i odpowiedzialnie. No ale nastał nowy rok, a że mieliśmy jak wspomniałem lata dziewięćdziesiąte i polska demokracja była młoda, więc wszyscy traktowali ja serio i trzeba było zrobić wybory. No ale kto przeciw Zosi? Nikomu się nie chciało, bo i po co? No i tak się złożyło, że zupełnie bez sensu wlazłem w zasięg wzroku mojej wychowawczyni i ona wpadła na pomysł, że może pan, panie Fiołku, pan się nie boi, nie? Ja z kolei miałem filozofię nie rzucania się w oczy ludziom, całe liceum przechodziłem na czwórkach i trójkach oprócz szóstek z polaka i historii. "Z matematyki Fiołek masz trzy, cztery, cztery, trzy, o a tu szóstka, za co to? Z rachunku prawdopodobieństwa pani profesor, przydaje się w planszówkach i erpegach. To nie możesz uczyć się tak zawsze, Fiołeczku? Nie chce mi się, pani profesor."
No i na takiego gościa trafiła propozycja startowania w wyborach jako kontrkandydat Zosi. Pani profesor ja nie chcę, ja mam inne ciekawsze zajęcia, nie chcę odpowiadać jak klasa pójdzie na wagary albo Kaśce coś odbije a Kaśce zawsze coś odbija, ja to w ogóle reprezentacyjny nie jestem, a Zośka i tak wygra, przecież sama pani profesor mówiła że jest idealną przewodnicząca i po co to zmieniać?
I wtedy moja wychowawczyni, kobietka której do metra pięćdziesięciu w kapeluszu brakowało jakieś dziesięć centymetrów głosem growlującego wokalisty deathmetalowego powiedziała, że będziesz Fiołek kandydował jeśli wiesz co dla ciebie jest dobre. Jeszcze oczy się jej na czerwono zaświeciły.
Wiedziałem co jest dla mnie niedobre, więc zgłosiłem swoją kandydaturę. Cała kampania wyborcza upłynęła pod znakiem wielkiego lola. Zrobiłem z siebie idiotę na debacie przedwyborczej myląc radośnie funkcję przewodniczącego klasy z członkiem parlamentu uczniowskiego (ciekawe czy w szkołach jeszcze bawią się w te głupoty). No ogólnie kompromitacja na całej linii. Potem głos przed wyborcami zabrała jeszcze wychowawczyni mówiąc że trzeba wybrać odpowiedzialnie (tu patrzyła na Zosię), a nie głosować na żartownisiów (tu patrzyła na mnie). Świetne miała przemówienie, a że to było pięć lat po Tymińskim, to bardzo aktualne takie było, biłbym brawo gdybym go słuchał. Wydrukowano karty do głosowania w pracowni informatycznej gdzie cudem na raz była i sprawna drukarka, i czysty papier, więc była pełna profeska.
No i dzień przed wyborami podbija do mnie taka Marta i mówi że będzie głosować na mnie. Nie no laska, ocipiałaś? A ona na to, że już ma dość tej Zosi, że rzyga Zosią, że Zosia jest tak och i ach, i że czas jej to przekazać. No świetnie, mówię, świetny żarcik.
Nadeszły wybory, zakreśliłem kratkę przy nazwisku Zosi, no bo dość tych wygłupów, potem głosowała cała klasa, głos wrzuciła też wychowawczyni, bo jest demokracja i ona jest pierwszą wśród równych, hare demokracja, hare hare, i przystapiono do liczenia głosów. Oddano dwa głosy nieważne, otóż na jednej karcie komuś się coś pomyliło i wpisał w kratki cyfry jeden i dwa, nie wiadomo komu się poputało ale wszyscy wiemy że to Damian. Na drugiej karcie z nieważnym głosem ktoś narysował wielkiego kutasa, nie wiadomo kto, ale wszyscy wiedzieliśmy że to Piotrek. Z głosów ważnych na Fiołka oddano dwadzieścia głosów, na Zosię trzy. Dziękuję, oklaski, kurtyna, beka.
Analogie i wnioski wyciągnijcie se sami.
No i w tym liceum, w mojej klasie mieliśmy zaszczytną funkcję przewodniczącego klasy. Ów osobnik, a właściwie osobniczka, bo dziewuch było cztery razy więcej niż facetów, miał nas reprezentować w kontaktach z nauczycielami i wyglądać godnie na wszelkiego rodzaju uroczystościach. Przewodniczącą była od roku dziewczyna którą na potrzeby tego opowiadania nazwijmy, bo ja wiem, Zosią (na wypadek gdyby ktoś mnie czytał z mojego LO). Zosia, uczennica piątkowa, wypełniała swoje obowiązki godnie i odpowiedzialnie. No ale nastał nowy rok, a że mieliśmy jak wspomniałem lata dziewięćdziesiąte i polska demokracja była młoda, więc wszyscy traktowali ja serio i trzeba było zrobić wybory. No ale kto przeciw Zosi? Nikomu się nie chciało, bo i po co? No i tak się złożyło, że zupełnie bez sensu wlazłem w zasięg wzroku mojej wychowawczyni i ona wpadła na pomysł, że może pan, panie Fiołku, pan się nie boi, nie? Ja z kolei miałem filozofię nie rzucania się w oczy ludziom, całe liceum przechodziłem na czwórkach i trójkach oprócz szóstek z polaka i historii. "Z matematyki Fiołek masz trzy, cztery, cztery, trzy, o a tu szóstka, za co to? Z rachunku prawdopodobieństwa pani profesor, przydaje się w planszówkach i erpegach. To nie możesz uczyć się tak zawsze, Fiołeczku? Nie chce mi się, pani profesor."
No i na takiego gościa trafiła propozycja startowania w wyborach jako kontrkandydat Zosi. Pani profesor ja nie chcę, ja mam inne ciekawsze zajęcia, nie chcę odpowiadać jak klasa pójdzie na wagary albo Kaśce coś odbije a Kaśce zawsze coś odbija, ja to w ogóle reprezentacyjny nie jestem, a Zośka i tak wygra, przecież sama pani profesor mówiła że jest idealną przewodnicząca i po co to zmieniać?
I wtedy moja wychowawczyni, kobietka której do metra pięćdziesięciu w kapeluszu brakowało jakieś dziesięć centymetrów głosem growlującego wokalisty deathmetalowego powiedziała, że będziesz Fiołek kandydował jeśli wiesz co dla ciebie jest dobre. Jeszcze oczy się jej na czerwono zaświeciły.
Wiedziałem co jest dla mnie niedobre, więc zgłosiłem swoją kandydaturę. Cała kampania wyborcza upłynęła pod znakiem wielkiego lola. Zrobiłem z siebie idiotę na debacie przedwyborczej myląc radośnie funkcję przewodniczącego klasy z członkiem parlamentu uczniowskiego (ciekawe czy w szkołach jeszcze bawią się w te głupoty). No ogólnie kompromitacja na całej linii. Potem głos przed wyborcami zabrała jeszcze wychowawczyni mówiąc że trzeba wybrać odpowiedzialnie (tu patrzyła na Zosię), a nie głosować na żartownisiów (tu patrzyła na mnie). Świetne miała przemówienie, a że to było pięć lat po Tymińskim, to bardzo aktualne takie było, biłbym brawo gdybym go słuchał. Wydrukowano karty do głosowania w pracowni informatycznej gdzie cudem na raz była i sprawna drukarka, i czysty papier, więc była pełna profeska.
No i dzień przed wyborami podbija do mnie taka Marta i mówi że będzie głosować na mnie. Nie no laska, ocipiałaś? A ona na to, że już ma dość tej Zosi, że rzyga Zosią, że Zosia jest tak och i ach, i że czas jej to przekazać. No świetnie, mówię, świetny żarcik.
Nadeszły wybory, zakreśliłem kratkę przy nazwisku Zosi, no bo dość tych wygłupów, potem głosowała cała klasa, głos wrzuciła też wychowawczyni, bo jest demokracja i ona jest pierwszą wśród równych, hare demokracja, hare hare, i przystapiono do liczenia głosów. Oddano dwa głosy nieważne, otóż na jednej karcie komuś się coś pomyliło i wpisał w kratki cyfry jeden i dwa, nie wiadomo komu się poputało ale wszyscy wiemy że to Damian. Na drugiej karcie z nieważnym głosem ktoś narysował wielkiego kutasa, nie wiadomo kto, ale wszyscy wiedzieliśmy że to Piotrek. Z głosów ważnych na Fiołka oddano dwadzieścia głosów, na Zosię trzy. Dziękuję, oklaski, kurtyna, beka.
Analogie i wnioski wyciągnijcie se sami.
--
Od narzekania boli głowa i rozwolnienie gwarantowane!