Jeden z moich poslkich współpracowników był na urlopie, nie wiedziałem jednak gdzie. Gdy wrócił, zacząłem z nim rozmawiać jak było (po angielsku, niepisana zasada w pracy jest taka, że przy angielskich kolegach mówimy w ich języku) i czy przypadkiem nie był w Polsce. Zanim zdążył odpowiedzieć, jedna z menagerek (angielska ofc) wtrąciła:
M: W Polsce urlop? A co można w Polsce robić, przecież tam nic nie ma! (w domyśle - żadnego miejsca do wypoczywania)
Ja: Tak się składa, że w Polsce jest dostęp do morza...
M: NAPRAWDĘ?! A ja zawsze myślałam że Polska to gdzieś tam w środku Europy leży!
Parę godzin później opowiadam o tej rozmowie innym angielskim kolegom. Pytam się ich:
Ja: Panowie, szybkie pytanie z geografii: czy Polska ma dostęp do morza czy nie?
Kolega nr 1 zrezygnował z odpowiedzi, bo nie był pewien. Kolega nr 2 po chwili namysłu stwierdził, że owszem, ma dostęp. Nawet pochwalił się, że wie do jakiego: do Morza Czarnego!
(prawdopodobnie efekt podobnie brzmiących "Baltic" and "Black")
***
Pracuje w restauracji. Jednym z naszych napojów są milkshake'i. Przepis nie jest zbyt skomplikowany: lody, śmietana, trochę odpowiedniego syropu smakowego, zblendować. Pewnego dnia przychodzi do mnie moja przełożona i akurat podpatrzyła, jak owego milkshake'a robię.
M: HyjekTrue, robisz to źle, teraz ten milkshake jest zbyt wodnisty! Następnym razem musisz dodać do niego kruszonego lodu, wtedy już taki wodnisty nie będzie!
Do teraz nie rozumiem logiki, ani tego jak łatwo można nagiąć fundamentalne prawa chemii/fizyki i robię je bez lodu.
***
Jednym z moich poprzednich zajęć była praca w hotelu jednej z większych, angielkich sieci. Swego czasu owa firma postanowiła (w końcu) zainwestować trochę pieniędzy i wyremontować jedne ze starszych hoteli (w tym mój). W grę wchodziło między innymi odmalowanie ścian w pokojach i na korytarzach, położenie nowych dywanów oraz, co istotne dla historii, wymiana łóżek i materacy na nowe modele.
Od razu pojawił się problem, co zrobić z pozostałymi materacami i łóżkami. Szefowa w hotelu wpadła na pomysł, żeby zadzwonić do organizacji charytatywnych i oddać te materace za darmo, co też zrobiła. Po paru dniach pojawili się spece z organizacji, która zajmowała się głównie nocowaniem i pomocą dla bezdomnych w mieście i ogólnie całym UK. Panowie specjaliści pooglądali materace przez 10 minut po czym stwierdzili, że one nie nadadzą się dla bezdomnych, bo... mają ślady użytkowania (jakaś plama po winie, kawie etc.)
No trudno, niech bezdomni dalej gniją na krawężnikach i przystankach autobusowych.
(Moja prywatna teoria jest taka, że obu panom po prostu nie chciało się znosić z kilku pięter 80+ materaców)
***
Jedna z moich koleżanek zatrzasnęła drzwi za sobą i pech chciał że akurat nie wzięła kluczy ze sobą. Zadzwoniła do agencji od której wynajmowała mieszkanie, by przysłali do niej fachowca który upora się z zamkiem. Pan majster, po ponad godzinie, w końcu się pojawił. O dziwo, nie Polak, ale Brytyjczyk. Popatrzył chwilę na zamek stwierdził że trzeba będzie go wykręcić.
s: Czy jest gdzieś tutaj na klatce gniazdko, żebym mógł baterię do wkrętarki podładować?
K: (Po chwili szukania) Niestety nie ma.
S: To w takim razie nie pomogę Pani, do widzenia.
K: Ale przecież może Pan użyć śrobokrętu!
S: Ja nie używam czegoś takiego.
Gdy Pan Majster odszedł, koleżanka wykonała kolejny telefon do agencji, w niewybrednych słowach opisując fachowca którego jej przysłali, po czym powiedziała, że sama zajmie się zamkiem (czytaj, zadzwoniła po mnie, przy okazji opisując sytuację).
Na marginesie: fucha ślusarza to kopalnia złota w UK. Anglicy notorycznie zatrzaskują za sobą drzwi bez zabrania kluczy. Mój sąsiad średnio raz na 2 miesiące wyważa drzwi do swojego mieszkania lub próbuję sie do niego wdostać przez okno.
***
Rozmowa wśród znajomych o dupier maryni, po czym nagle pada temat Harryego Pottera. Jedna z mniej ogarniętych angielskich koleżanek:
K: HARRY POTTER! OH MY GOD I LOVE THAT MOVIE!
JA: Movie? How about books?
K: (z autentyczną odrazą w głosie) Books?! I don't read "books"!
***
Królowa Nauk, Matematyka w wersji brytyjskiej.
Mój angielski kolega, zastanawiając sie ile może zarobić na sprzedaży czegoś na Ebayu:
K: 600 razy dziesieć... Ile to jest? Koło dwóch tysięcy, nie?
Ja (po tym jak już odzsykałem mowę): Właściwie to sześć tysięcy...
K: Jak ty to tak szybko policzyłeś?!
Potem go nauczyłem magicznego czaru "przesuwanie przecinka" żeby już się tak nie męczył.
CDN (jak tylko sobie przypomnę więcej)
M: W Polsce urlop? A co można w Polsce robić, przecież tam nic nie ma! (w domyśle - żadnego miejsca do wypoczywania)
Ja: Tak się składa, że w Polsce jest dostęp do morza...
M: NAPRAWDĘ?! A ja zawsze myślałam że Polska to gdzieś tam w środku Europy leży!
Parę godzin później opowiadam o tej rozmowie innym angielskim kolegom. Pytam się ich:
Ja: Panowie, szybkie pytanie z geografii: czy Polska ma dostęp do morza czy nie?
Kolega nr 1 zrezygnował z odpowiedzi, bo nie był pewien. Kolega nr 2 po chwili namysłu stwierdził, że owszem, ma dostęp. Nawet pochwalił się, że wie do jakiego: do Morza Czarnego!
(prawdopodobnie efekt podobnie brzmiących "Baltic" and "Black")
***
Pracuje w restauracji. Jednym z naszych napojów są milkshake'i. Przepis nie jest zbyt skomplikowany: lody, śmietana, trochę odpowiedniego syropu smakowego, zblendować. Pewnego dnia przychodzi do mnie moja przełożona i akurat podpatrzyła, jak owego milkshake'a robię.
M: HyjekTrue, robisz to źle, teraz ten milkshake jest zbyt wodnisty! Następnym razem musisz dodać do niego kruszonego lodu, wtedy już taki wodnisty nie będzie!
Do teraz nie rozumiem logiki, ani tego jak łatwo można nagiąć fundamentalne prawa chemii/fizyki i robię je bez lodu.
***
Jednym z moich poprzednich zajęć była praca w hotelu jednej z większych, angielkich sieci. Swego czasu owa firma postanowiła (w końcu) zainwestować trochę pieniędzy i wyremontować jedne ze starszych hoteli (w tym mój). W grę wchodziło między innymi odmalowanie ścian w pokojach i na korytarzach, położenie nowych dywanów oraz, co istotne dla historii, wymiana łóżek i materacy na nowe modele.
Od razu pojawił się problem, co zrobić z pozostałymi materacami i łóżkami. Szefowa w hotelu wpadła na pomysł, żeby zadzwonić do organizacji charytatywnych i oddać te materace za darmo, co też zrobiła. Po paru dniach pojawili się spece z organizacji, która zajmowała się głównie nocowaniem i pomocą dla bezdomnych w mieście i ogólnie całym UK. Panowie specjaliści pooglądali materace przez 10 minut po czym stwierdzili, że one nie nadadzą się dla bezdomnych, bo... mają ślady użytkowania (jakaś plama po winie, kawie etc.)
No trudno, niech bezdomni dalej gniją na krawężnikach i przystankach autobusowych.
(Moja prywatna teoria jest taka, że obu panom po prostu nie chciało się znosić z kilku pięter 80+ materaców)
***
Jedna z moich koleżanek zatrzasnęła drzwi za sobą i pech chciał że akurat nie wzięła kluczy ze sobą. Zadzwoniła do agencji od której wynajmowała mieszkanie, by przysłali do niej fachowca który upora się z zamkiem. Pan majster, po ponad godzinie, w końcu się pojawił. O dziwo, nie Polak, ale Brytyjczyk. Popatrzył chwilę na zamek stwierdził że trzeba będzie go wykręcić.
s: Czy jest gdzieś tutaj na klatce gniazdko, żebym mógł baterię do wkrętarki podładować?
K: (Po chwili szukania) Niestety nie ma.
S: To w takim razie nie pomogę Pani, do widzenia.
K: Ale przecież może Pan użyć śrobokrętu!
S: Ja nie używam czegoś takiego.
Gdy Pan Majster odszedł, koleżanka wykonała kolejny telefon do agencji, w niewybrednych słowach opisując fachowca którego jej przysłali, po czym powiedziała, że sama zajmie się zamkiem (czytaj, zadzwoniła po mnie, przy okazji opisując sytuację).
Na marginesie: fucha ślusarza to kopalnia złota w UK. Anglicy notorycznie zatrzaskują za sobą drzwi bez zabrania kluczy. Mój sąsiad średnio raz na 2 miesiące wyważa drzwi do swojego mieszkania lub próbuję sie do niego wdostać przez okno.
***
Rozmowa wśród znajomych o dupier maryni, po czym nagle pada temat Harryego Pottera. Jedna z mniej ogarniętych angielskich koleżanek:
K: HARRY POTTER! OH MY GOD I LOVE THAT MOVIE!
JA: Movie? How about books?
K: (z autentyczną odrazą w głosie) Books?! I don't read "books"!
***
Królowa Nauk, Matematyka w wersji brytyjskiej.
Mój angielski kolega, zastanawiając sie ile może zarobić na sprzedaży czegoś na Ebayu:
K: 600 razy dziesieć... Ile to jest? Koło dwóch tysięcy, nie?
Ja (po tym jak już odzsykałem mowę): Właściwie to sześć tysięcy...
K: Jak ty to tak szybko policzyłeś?!
Potem go nauczyłem magicznego czaru "przesuwanie przecinka" żeby już się tak nie męczył.
CDN (jak tylko sobie przypomnę więcej)