Ogórki kiszone wchodzą w skład "niezbędnika", więc nie ma że boli. Trza to umieć i już.
Wraz z ruskimi pierogami, kotletem bitym, kotletem klepanym, sznyclem (czyli "mielonym" do marchewki z groszkiem), oraz goldene jojch, czy innym leczo.
Kiszone ogóry łączy z tymi innymi "niezbędnymi" to, że one nie mogą nie wyjść. No nie ma takiej opcji, uwierz mi.
Co więcej, teoretycznie, to można je zrobić w akwarium, w butelce, albo torbie foliowej z biedry, jak trza, ale to nie dla nas.
My - cywilizowane ludzie, robimy w kamionce, albo szklanych słojach.
Ci cywilizowani bardziej, to mają jeszcze specjalne nalepki na datę i opis, gdyż potrafią nie wiedzieć co mają w przeźroczystym słoiku i muszą se przeczytać.
Mają również fikuśne zakrętki ze specjalnym nadrukiem "ogórkowym". Z powodu jak wyżej.
No to lu.
Podstawa to: porządne ogórki, czosnek, chrzan, koper, woda, no i sól.
Porządne ogóry, to znaczy: nie przesypane nawozami ponad miarę, bo takie rosną szybko, ale klapcieją, a nawet potrafią zgnić (Aha?!) zamiast się ukisić.
Jeśli ogóry nastawione na małosolne kiedykolwiek ci zmiękną, albo kożuch pleśni się pojawi na wierzchu, to już wiesz dlaczego.
Sól, proszę ja Ciebie, powinna być kamienna, niewarzona, niejodowana.
Himalajska może być (kolega z pracy pytał), jak ktoś ma spaczenie w tym kierunku, ale jakby co, to taka sama jest z Kłodawy, a różowość wynika z obecności tlenków żelaza.
Po co tak? Ja nie wiem, nie wnikam, być może.
Dodatkowo można sobie dołożyć liście: dębu, wiśni,czy czarnej porzeczki.
Po co te liście.
Ano po to, że garbniki.
Herbata też ma, ale ponoć nie takie jak trza. Bo te co trza, to wynikają ponoć z tego, że dawniej kisiło się w beczkach i one były drzewniane. Dębowe, albo coś. No i te garbniki, to one mają robić dobrze na jędrność.
Można liście laurowe, można pieprz, można gorczycę (ale niewiele). Jak kto lubi.
No i ten.
Wkładamy na dno te liście (albo nie).
Na to koper, chrzan i czosnek, oraz opcjonalnie pieprz czarny (jak kto lubi pieprzyć)
No i ogóry. Przełożyć warstwy ogórów chrzanem zawsze można.
Walimy je do pełna, upychamy i gra.
Tera najważniejsze i najtrudniejsze - zalewa.
Otóż.
Szkoły są różne, bo jedni zalewają wrzątkiem, a inni zimną, ale moim zdaniem najlepiej wziąć na logikę, czyli:
Gotujemy wodę (żeby pozbyć się z niej tlenu) i dajemy jej przestygnąć. Następnie dajemy sól, w ilości łyżka (lub dwie) na litr.
Kiedy łyżka? Jak mamy "głęboką". A i to nie płaska. Tylko taka, o:
Czemu nie gotować posolonej wody?
Gdyż albowiem, te wszystkie minerały z soli kamiennej, co nam na nich zależy, to one osiądą częściowo na ściankach garnka i na co było nam wydawać piniądz, jak z nich w pełni nie skorzystamy? No.
A później czekamy jeszcze chwilkę, żeby się przestudziło i zalewamy letnią solanką.
Dlaczemu letnią? Żeby nie mordować bakterii. Jakbymy dali wrzątek, to tylko część by ich przeżyła, i i tak by wyszło, ale co więcej, to więcej. Rozumiesz.
Zalewamy po kokardki i odstawiamy w ciemne, nie za chłodne.
I to by było na tyle.
Prawda, że proste? Jak ruch... znaczy ten, no... kiszenie ogóra.
Wraz z ruskimi pierogami, kotletem bitym, kotletem klepanym, sznyclem (czyli "mielonym" do marchewki z groszkiem), oraz goldene jojch, czy innym leczo.
Kiszone ogóry łączy z tymi innymi "niezbędnymi" to, że one nie mogą nie wyjść. No nie ma takiej opcji, uwierz mi.
Co więcej, teoretycznie, to można je zrobić w akwarium, w butelce, albo torbie foliowej z biedry, jak trza, ale to nie dla nas.
My - cywilizowane ludzie, robimy w kamionce, albo szklanych słojach.
Ci cywilizowani bardziej, to mają jeszcze specjalne nalepki na datę i opis, gdyż potrafią nie wiedzieć co mają w przeźroczystym słoiku i muszą se przeczytać.
Mają również fikuśne zakrętki ze specjalnym nadrukiem "ogórkowym". Z powodu jak wyżej.
No to lu.
Podstawa to: porządne ogórki, czosnek, chrzan, koper, woda, no i sól.
Porządne ogóry, to znaczy: nie przesypane nawozami ponad miarę, bo takie rosną szybko, ale klapcieją, a nawet potrafią zgnić (Aha?!) zamiast się ukisić.
Jeśli ogóry nastawione na małosolne kiedykolwiek ci zmiękną, albo kożuch pleśni się pojawi na wierzchu, to już wiesz dlaczego.
Sól, proszę ja Ciebie, powinna być kamienna, niewarzona, niejodowana.
Himalajska może być (kolega z pracy pytał), jak ktoś ma spaczenie w tym kierunku, ale jakby co, to taka sama jest z Kłodawy, a różowość wynika z obecności tlenków żelaza.
Po co tak? Ja nie wiem, nie wnikam, być może.
Dodatkowo można sobie dołożyć liście: dębu, wiśni,czy czarnej porzeczki.
Po co te liście.
Ano po to, że garbniki.
Herbata też ma, ale ponoć nie takie jak trza. Bo te co trza, to wynikają ponoć z tego, że dawniej kisiło się w beczkach i one były drzewniane. Dębowe, albo coś. No i te garbniki, to one mają robić dobrze na jędrność.
Można liście laurowe, można pieprz, można gorczycę (ale niewiele). Jak kto lubi.
No i ten.
Wkładamy na dno te liście (albo nie).
Na to koper, chrzan i czosnek, oraz opcjonalnie pieprz czarny (jak kto lubi pieprzyć)
No i ogóry. Przełożyć warstwy ogórów chrzanem zawsze można.
Walimy je do pełna, upychamy i gra.
Tera najważniejsze i najtrudniejsze - zalewa.
Otóż.
Szkoły są różne, bo jedni zalewają wrzątkiem, a inni zimną, ale moim zdaniem najlepiej wziąć na logikę, czyli:
Gotujemy wodę (żeby pozbyć się z niej tlenu) i dajemy jej przestygnąć. Następnie dajemy sól, w ilości łyżka (lub dwie) na litr.
Kiedy łyżka? Jak mamy "głęboką". A i to nie płaska. Tylko taka, o:
Czemu nie gotować posolonej wody?
Gdyż albowiem, te wszystkie minerały z soli kamiennej, co nam na nich zależy, to one osiądą częściowo na ściankach garnka i na co było nam wydawać piniądz, jak z nich w pełni nie skorzystamy? No.
A później czekamy jeszcze chwilkę, żeby się przestudziło i zalewamy letnią solanką.
Dlaczemu letnią? Żeby nie mordować bakterii. Jakbymy dali wrzątek, to tylko część by ich przeżyła, i i tak by wyszło, ale co więcej, to więcej. Rozumiesz.
Zalewamy po kokardki i odstawiamy w ciemne, nie za chłodne.
I to by było na tyle.
Prawda, że proste? Jak ruch... znaczy ten, no... kiszenie ogóra.
--
Zakon Małych Kwiatuszków Bezustannej Irytacji