W dniach 18-20.06 Zadupie Małe przeżywało najazd Szanownego Bojownictwa (tu już nigdy nie będzie tak samo), które pojawiło się tłumnie w liczbie sztuk 25, w następującym składzie:
Lista zlotowa trochę niewyraźna i bez zwyczajowych "ptoszków", gdyż sporządzona dopiero w niedzielne popołudnie...
Pierwszego wieczoru gospodarz postanowił poczęstować szanownych gości ponczem własnej roboty (nazwanym później, nie wiedzieć czemu, żurem):
Swój ohydny skądinąd kolor, napój ów wynagradzał niebanalnymi walorami smakowymi, jak i niemałą siłą rażenia
Btw. Pamięta ktoś może jakie były składniki
Kolejnego dnia pogoda dopisała na tyle, że można było śmigać na bosaka... no prawie
Za coś takiego okejka jak nic
Nadszedł czas na główne danie dnia, czyli prażone:
Jeden z garnków oczywiście z tradycyjną "pokrywką".
Przygotowanie posiłku nie do końca poszło zgodnie z planem, gdyż dodatkowa wkładka mięsna zdołała zbiec w ostatniej chwili...
... więc trzeba było zadowolić się tym co było już w środku, czyli kiełbasą i boczkiem.
Jedzonko się prażyło...
... a szalona zabawa trwała w najlepsze:
No w tym akurat momencie wszyscy poszli na "Ojca Mateusza"
Ogień już się dopalał...
... więc Bojownictwo udało się na zasłużony spoczynek:
W bardziej lub mniej ekstremalnych miejscach i pozach
(odkurzaczowi nic się nie stało - działa i ma się dobrze)
Większa część imprezy była sponsorowana przez:
Chociaż, jakby się tak zastanowić, to raczej było na odwrót
Relację przeprowadziłem ja:
Pleban... znaczy dwa
P.S.: Powyższe zdjęcia zostały wykorzystane bez wiedzy i zgody ich autorów (Wierzboletti, Uki).
P.S.2: Ale musicie przyznać, że szalona była impreza
Lista zlotowa trochę niewyraźna i bez zwyczajowych "ptoszków", gdyż sporządzona dopiero w niedzielne popołudnie...
Pierwszego wieczoru gospodarz postanowił poczęstować szanownych gości ponczem własnej roboty (nazwanym później, nie wiedzieć czemu, żurem):
Swój ohydny skądinąd kolor, napój ów wynagradzał niebanalnymi walorami smakowymi, jak i niemałą siłą rażenia
Btw. Pamięta ktoś może jakie były składniki
Kolejnego dnia pogoda dopisała na tyle, że można było śmigać na bosaka... no prawie
Za coś takiego okejka jak nic
Nadszedł czas na główne danie dnia, czyli prażone:
Jeden z garnków oczywiście z tradycyjną "pokrywką".
Przygotowanie posiłku nie do końca poszło zgodnie z planem, gdyż dodatkowa wkładka mięsna zdołała zbiec w ostatniej chwili...
... więc trzeba było zadowolić się tym co było już w środku, czyli kiełbasą i boczkiem.
Jedzonko się prażyło...
... a szalona zabawa trwała w najlepsze:
No w tym akurat momencie wszyscy poszli na "Ojca Mateusza"
Ogień już się dopalał...
... więc Bojownictwo udało się na zasłużony spoczynek:
W bardziej lub mniej ekstremalnych miejscach i pozach
(odkurzaczowi nic się nie stało - działa i ma się dobrze)
Większa część imprezy była sponsorowana przez:
Chociaż, jakby się tak zastanowić, to raczej było na odwrót
Relację przeprowadziłem ja:
Pleban... znaczy dwa
P.S.: Powyższe zdjęcia zostały wykorzystane bez wiedzy i zgody ich autorów (Wierzboletti, Uki).
P.S.2: Ale musicie przyznać, że szalona była impreza
--
"Nieudana to uczta co się kończy przytomnie, Jeśli goście w otchłanną nie zapadną się głąb, Kiedy jeden za drugim zdoła sobie przypomnieć Komu nakładł po pysku, kto mu złamał nos, wybił ząb."