I mówiłem: 'Załóż szelki, bo zrzuci obrożę i będzie problem, nie zna nas i ucieknie.' Nie, Jarecka wie lepiej. Od połowy pierwszej serii skoków do dokładnie 20:10 zapindalałem za psem po podwórku. Ryj przemaznięty, łapy mi prawie odpadły, ale ogarnięte. I nie jestem bohaterem dnia, bo Mamuśka zadzwoniła do Brackiego i ten przyjechał na gotowe - pies po trzech godzinach latania po podwórku był już tak zrechany, że praktycznie sam mu w łapy wlazł. Pierdolę, nie jadę
--
46&2