< > wszystkie blogi

Okiem złego Psa

Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż pomysłowy idiota.

Na Dansing Bejbe...

30 maja 2009
Po raz kolejny poszedłem na dyskotekę, i po raz kolejny przekonałem się, że to nie dla mnie. Let's go!
Wchodzę do klubu którego nazwy nie podam. Krakowski Rynek albo jego okolice. Wchodzę do zatłoczonego klubu, duszno, ciemno i głośno. Oczywiście kiepska wentylacja pozwala mi się biernie zaciągać papierosami ile dusza zapragnie. Kupuję browar i rozglądam się dookoła. Widzę kółeczko fajnych lasek a dookoła nich szersze koło facetów z których co jakiś czas jeden się odłącza i dając znaki na migi (bo ni chuja się nie dogadasz) że chce z nią zatańczyć osobno (czy coś), po czym albo idą na bok albo panna kręci głową. A napisałem tańczą. No cóż to jest właśnie ten problem. Przyznam z dumą, że w czasach zamierzchłych, przed własną studniówką zapisałem się na kurs tańca. Nie potrafiłem tańczyć. Deptałem po stopach partnerki, gubiłem się w tym. Trafiłem do fajnej Jarosławskiej szkoły tańca gdzie się okazało, że wystarczy chcieć i ćwiczyć. Jako, że próbowałem swoich sił na gitarze, wyczucie rytmu nie było problemem. I na prawdę bawiłem się fajnie. To co się dzieje w klubach to nie zawsze przypomina taniec, często kojarzy mi się z atakiem padaczki lub próbą powstrzymania ogromnej kupy która zbliża się nieuchronnie :D. Nie podoba mi się to. Nie czuję tego jakoś. Właśnie dlatego uważam, że jak iść na tańce to raczej z wcześniej poznaną partnerką. Jeśli zostanę na wakacje w Krakowie to muszę się zapisać na kurs tańca, celem przypomnienia, bo już zardzewiałem, może znajdzie się też partnerka do podbojów... Na obronę powiem, że podoba mi się muzyka w studenckich klubach w okolicy miasteczka studenckiego, grają dużo rocka i rockopodobnych piosenek, a do tych dobrze się tańczy. Amen.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi