Z tej całej rozpaczy, to pomyślałem sobie, że wezmę i żuru uwarzę.
Ale.
Poszedłem do sklepu, patrzę, a tam kapusta po niecałe 0,50 zł. :wow
To jak to tak, wyjść bez kapusty? Nie uchodzi.
Tyle tylko, że co komu po samej kapuście? Nic.
No to wziąłem jeszcze pieczarki i poprosiłem panią "na mięsie" o mielone.
- Którego mielonego?
- Właśnie nie wiem, a na gołąbki jakie mielone się bierze?
- A jakie pan chce.
- To ja chce takie, jakie mi pani powie. Pani jest fachowiec.
- Łopatkę niech sobie pan weźmie. I tuszonki do tego można spróbować.
- ?
Ołkiej...
Jak tuszonki, to tuszonki.
Tylko jak tą tuszonkę wkomponować, to ja pojęcia nie miałem. :(
Ale pomyślałem tak: tłuste jest? jest! O, jakie kawały smalcu wystają. No to wezmę ten smalec wykroję, podgrzeję, cebuli dorzucę i zobaczymy.
Czosnku dorzuciłem i dalejże mięcho widelcem dziabać.
Rozdrabniać znaczy się.
Jak się to trochę porozłaziło, to do jednej michy wsypałem ugotowany pęczak, do drugiej ryż, do każdej po porcji mięsa mielonego, mięcha z cebulą z patelni, no i po jaju.
Sypnąłem od serca pieprzu ziołowego i soli, wymerdałem elegancko i proszę bardzo - farsz gotowy, prima sort.
Główkę kapusty włożyłem do posolonego wrzątku, a kiedy trochę zmiękła zacząłem ją rozbierać.
Co zdjąłem cztery liście, to robiłem chwilkę przerwy żeby następne sobie zmiękły, a w tym czasie ja zawijałem farsz.
I do brytfanki wyścielonej liśćmi kładłem. (Tego po lewej, to tam w ogóle nie widać umawiamy się, tak?)
Kiedy brytfanka się wypełniła "z czubkiem", rozpuściłem we wrzątku kostkę bulionu drobiowo-wołowego, dorzuciłem do tego trochę ziela angielskiego i łamanych liści laurowych, po czym zalałem tym gołąbeczki.
Nakryłem pokrywką i...
do piekła!
Khym, khym, do piekarnika znaczy, nagrzanego do 180. stopni.
Miałem niejaki dylemat, co zrobić z pozostałym farszem i podgotowanymi liśćmi, ale szybko mnie olśniło, że przecież pozostałości po produkcji żywności można legalnie, i z pewnością w zgodzie z kierunkiem polityki rządowej, oraz unijnej, zutylizować poprzez wrzucenie ich do pojemnika przeznaczonego na odpadki organiczne (kolor czarny jakby co, proszę ja ciebie).
O już, jeszcze mi co! :>
Jedzenie wyrzucać?!
Żeby mi ręce uschły?! :>:>
Niedoczekanie!
Liście pokroiłem w "kostkę", dorzuciłem do wymieszanych ze sobą farszów i sformowałem (mało) zgrabne sznycelki, które pierwszorzędnie się obtoczyły bułką tartą i usmażyły na oleju.
Kiedy przyszedł czas na wyjęcie gołąbków z piekarnika, bohatersko, nadludzkim wysiłkiem woli, wlałem pozostałości bulionu w którym się dusiły, do podsmażonych z cebulą na maśle pieczarek.
I zrobiłem sos.
Zagęszczając rozprowadzoną w śmietanie mąką.
I to by było na tyle.
A co do tej tuszonki, to muszę powiedzieć, że gołąbki z kaszą pęczak są w pytkę :mlask.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą