Nerwowo spoglądał na zegarek. Do odlotu było jeszcze pół godziny, wskazówki zdawały się wlec niczym budowa autostrad. "Nie zdąży, nie zdąży..." - pomyślał. Nagle jego mózg przeszyła przenikliwa myśl.
- A jeśli drugi pilot wyzdrowieje?
- Spokojna głowa - ubrana na czarno kupa mięsni o aparycji Joli Rutowicz poklepała się po kieszeni. - Jeśli ma zdrowy organizm, sraczka będzie go męczyła jeszcze tylko dwa dni.
- A jeśli nie? - Słońce Peru spojrzało na ochroniarza.
- A jeśli nie jest zdrowy?
Bodyguard zmarszczył brwi, nie spodziewał się, że jego pracodawca może zadawać tak oczywiste pytania. "Ech, co ta wojna Kaczora z Donaldem robi..."
- Gdyby NIE BYŁ zdrowy, mielibyśmy tylko jednego pilota, który obsługuje tego Zaporożca.
- Chyba Tupolewa? - Radek nieśmiało poprawił MIB-a. Tenże spojrzał na niego z góry i westchnął: - Jeden pies...
- Kwadrans! - rozładował sytuację premier. - Nie ma go, polecimy sami!
Z jego twarzy nie zdążył jeszcze zejść słynny uśmiech cudotwórcy, kiedy coś się stało.
Nagle między nogami ochroniarza przemknął mały cień.
- Nie uda ci się! - krzyknął prezydent. - Ja polecę!
***
Grupa osób, czekających dotychczas na swoją porę odlotu, zgromadziła się wokół dwóch walczących kogucików. No, w zasadzie kogucika i kaczorka.
- Ja jestem premierem tego państwa i ja polecę!
- A ja jestem prezydentem i ja polecę!
- Chyba z pomocą biura turystycznego!
- DuckTravel albo DoubleTrouble maja wolne miejsca - ochroniarz puścił oko do Radka.
- To jest samolot prezydencki i ja nim polecę.
- Nie bo ja!
- Niebo to ty zostaw mi, a ty sobie cos zajaraj, będziesz miał lepszy odlot!
- Osz ty konusie jeden - premier chwycił prezydenta za klapy. Ten zaczął podskakiwać niczym cena paliwa, aż w końcu za czwartym razem dosięgnął szyi premiera.
- Mafia? - spytał jakiś pasażer, który dopiero co podszedł. Drugi odpowiedział mu z pobłażliwością:
- Nie, jak zawsze - Polacy.
W tym momencie ochroniarz pochylił się, odciągnął prezydenta. Drugi chwycił pod pachy Donalda. Pobladły nagle Radek szepnął:
- Panie premierze...
- My polecimy, Radek, zobaczysz...
- Ale panie premierze...
- Nie martw się, on nie ma akredytacji.
- Ale...
- Ale co, wyksztuś to wreszcie!
- Samolot...
- Co samolot?
- Odleciał....
***
Uczestnicy szczytu z napięciem wpatrywali się w drzwi. "Ciekawe, który z nich przyleciał" - pomyślał Sarkozy.
- Butelka dobrego ginu, że prezydent - powiedział. - W końcu sam go zaprosiłem.
- Po cholerę - zdziwił się sąsiad.
- A takie wrażenie sprawiał dziwne - mruczał pod nosem, rozglądał sie lękliwie, samą mineralną pił - to pomyślałem: "Niech sobie pobędzie trochę biedaczek między ludźmi, wigoru nabierze, drinka machnie i od razu mu sondaże skoczą".
- Ja tam myślę, że premier wygra.
- Cii... Wchodzi...
Otwarły się drzwi. Postać w czarnym garniturze i czarnych okularach majestatycznie wkroczyła na salę. Biały szal, otaczający szyję, dumnie powiewał. W dłoniach, schowanych w białych rękawiczkach, trzymał czarną laskę. Mężczyzna powoli zdjął cylinder i rozejrzał się po sali.
- To prezydent?
- A skąd - szepnął Sarkozy. - Tamten jest niższy. Nie pamiętasz, jak na raucie obraził się na Merkel i na stojąco wszedł pod stół?
- Na premiera też nie wygląda, brak mu aureoli, no i te okulary... Tamten, jak się uśmiechnął, to zdawało się, że ptaszki śpiewają, motylki latają a zza pleców zaraz wyleci biały gołąbek.
Przewodniczący nie wytrzymał:
- Serdecznie witamy przedstawiciela polskiej delegacji. Kogo mamy zaszczyt powitać?
Mężczyzna zdjął ciemne okulary, powoli strzepnął niewidoczny pyłek z marynarki i rozgladając sie po sali stanowczym głosem powiedział:
- Listkiewicz. Michał Listkiewicz.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą